Lata osiemdziesiąte zeszłego wieku są niczym stary Fiat 126p dla przemysłu motoryzacyjnego – ciężko się prowadzi, jakość nie powala, każdy czuł pewien wstyd z powodu jego wyglądu, ale mimo wszystko ma się doń ogromny sentyment, nawet tęskni i uznaje za (poniekąd) dobry samochód, bądź też przyrząd do jeżdżenia. I nie zrozumcie mnie źle – słynne „ejtisy” pod względem mody i stylu ubioru były porażką, o fryzurach nie wspominając, i każdy może to potwierdzić. Na szczęście z muzyką już tak nie było i pod tym względem uważam te czasy za świetne. Wtedy nie liczyło się za bardzo to, że trzeba trafić w gusta fanów – muzykę grało się z duszy, z tego, co było w środku. Był to swoisty manifest i oznajmienie światu, co się o tym wszystkim myśli i gdzie to się ma, zaś eksperymenty nie ograniczały się jedynie do dodania dubstepowych wstawek.
Bo właśnie na końcówkę lat 70. i całe 80. datuje się rozkwit muzyki, która wszem i wobec jest znana jako industrial. To właśnie wtedy – wskutek szarej rzeczywistości zagrożonej kolejną wojną – niektórzy muzycy postanowili wyjść naprzeciw fali synthpopu i new romantic, i stworzyć przeciwieństwo, również oparte na elektronicznych dźwiękach syntezatorów oraz samplach uderzeń w przeróżne metalowe rzeczy. Jeszcze inni postawili na fuzję, tak jak w przypadku My Life with the Thrill Kill Kult (uff…), która polegała na połączeniu wcześniej wspomnianego industrialu z muzyką… Disco i funk. Tak jest, dobrze widzicie. Zapowiada się ciekawie, prawda? I tak też jest.
Działający od 1987 roku Amerykanie postawili na tę „dziką kartę”, co było dobrym wyborem. I po pięciu latach przerwy powrócili z nowym albumem pod tytułem „Spooky Tricks”. Od razu wam powiem jedno – nie ma tu dubstepu! Tak, nie ma, ani krzty. I bardzo dobrze, gdyż zaimplementowanie elementów półkroku jest pójściem na łatwiznę stosowanym ostatnio w każdym rodzaju muzyki. No ale dobrze, skończmy te dygresje, a zajmijmy się tym, co aktualnie ważne, czyli albumem TKK (to jeden ze skrótów ich nazwy). Określenie „industrial funk” czy „industrial disco” pasuje jak pięść do nosa, gdyż wszystko i wszędzie się tutaj przenika. Czuć w utworach tę zabawę, to luźne, a jednocześnie pewne siebie podejście do sprawy. Nie uświadczymy tutaj rzeczy zbędnych, gdyż zawartość wszystkiego jest odpowiednio wyważona. Część utworów nadaje się wręcz idealnie do odpalenia podczas imprezy i rytmicznego poruszania ciałem – czyli do tańca.
Jednakże nie trafimy tutaj na utwory robione na jedno „bicie”. Dyskotekowe i rytmiczne, regularne bicie zdarza się owszem, lecz nie we wszystkich utworach. Gdzieniegdzie przebije się gitara, tu i ówdzie fortepiany czy inne trąbki i instrumenty dęte. Czymże byłoby TKK bez swojego charyzmatycznego Groovie Manna (w tej roli Frankie Nardiello), który wygląda niczym nieślubne dziecko Ala Jourgensena i Danny’ego Trejo (tak swoją drogą – zdarzało mu się współpracować z tym pierwszym kilka razy)? No właśnie. A co jak dodam, że momentami brzmi on niczym Nivek Ogre? Nie ma bata – z takimi predyspozycjami bycie w kapeli industrialnej jest wręcz przeznaczeniem. Ale żeby nie było – nie wszystkie utwory z albumu przypadły mi do gustu, bo aż dwa uznałem za przeciętne, tj. słuchać ich mogę, ale porywać mnie za bardzo nie porywają. Więcej minusów nie stwierdzono.
W sumie nie byłem zbytnio na „Spooky Tricks” gotowy. Nie byłem pewien czy przypadnie mi do gustu, czy raczej pozostawi spory niesmak. Na całe szczęście spodobało mi się. W końcu znalazłem tak jakby zamiennik dla KMFDM (tak, miłośnicy tych Niemców, na pewno polubią TKK), który daje mi równie dużo energii i chęci do zabawy. W sumie dzięki takim ludziom jak Groovie Mann i spółka muzyka industrialna nadal żyje i nie zamyka się w jakichś określonych i sterylnych ramach, jednocześnie nie traktując jedynie o seksie z maszynami, narkotykach i dziwnych fetyszach związanych z mechanicznymi kończynami czy mutacjami. My Life with the Thrill Kill Kult jest właśnie jedną z jaśniejszych i weselszych stron muzyki industrialnej.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
„A co jak dodam, że momentami brzmi on niczym Nivek Ogre?” Lold. Nie wiem coś brał podczas pisania tej recki ale odstaw to 😛