Lubię, gdy płyta intryguje już od samego tytułu. A jeśli jej intro odwołuje się do ambitnej książki i jeszcze zahacza o twórczość Davida Bowiego, to moja ciekawość sięga dość konkretnych poziomów. Szczególnie że „Musica Mundana” przyciąga też samą muzyką – a to w końcu najważniejsze.
Zacznijmy więc może od tego tytułu. „Musica Mundana” to po łacinie „muzyka świata”, lecz raczej nie chodzi tu o world music spopularyzowaną przez Petera Gabriela czy Deep Forest. Bardziej stawiałbym na definicję ukutą przez rzymskiego filozofa Boecjusza tłumaczącego ją jako harmonię, którą rozbrzmiewa wszechświat, i przyrównującego ją do pitagorejskiej harmonii sfer. Według tej teorii wszystkie ciała niebieskie miałyby łączyć wzajemne stosunki liczbowe, prowadzące do stałej harmonii. Trochę jak w rytmie muzyki, który porządkuje dźwięki na osi czasu. Ale mamy też jeszcze te „kilka kroków w głąb”.
Ostateczna interpretacja może więc wykraczać poza teorie naukowe i ziemskie banały.
No dobra, a co z tym Davidem Bowiem? Marcin Sucharski wprowadza nas do swojej muzyki świata krótkim monologiem, w którym odwołuje się do Kostogłotowa, głównego bohatera alegorycznej powieści „Oddział chorych na raka” Aleksandra Sołżenicyna. Chwilę później wspomina „Subterraneans” i wygląda na to, że po prostu opowiada o książce, którą właśnie czytał podczas jazdy pociągiem, oraz muzyce towarzyszącej tej lekturze. Od razu przypomina się też doskonale znana historia wizyty Bowiego w Warszawie, która zaowocowała na płycie „Low” utworem poświęconym polskiej stolicy. Ale przytaczany jest też wątek romansu Kostogłotowa z niejaką Verą Gangart (jej pseudonim pojawia się nawet w tytule jednego z utworów), więc ewidentnie chodzi o coś więcej niż tylko chęć pochwalenia się tym, co właśnie się czyta.
Dla Marcina Sucharskiego „Kilka kroków w głąb albo Musica Mundana” to debiutancki album, choć na koncie ma też ścieżki dźwiękowe do filmu „Magdalena” Filipa Gieldona oraz dokumentu „Bezdroża” Mikaela Lypińskiego. I faktycznie słychać tu wyraźnie, że ma dryg do ilustrowania swoją muzyką nie tylko filmów, lecz także wędrówek przez wyobraźnię słuchacza. Wspomniane intro dorzuca kilka cegiełek interpretacyjnych, ale nikt tu raczej nie narzuca jedynej słusznej drogi, którą powinniśmy obrać przy takich podróżach. Wyjątkiem jest może tytuł „Opus Magnum albo Długi spacer do zawsze”.
Swoją drogą to faktycznie punkt kulminacyjny całego albumu, i to nie tylko ze względu na czas trwania przekraczający osiem minut.
„Kilka kroków w głąb albo Musica Mundana” stanowi przeplatankę jazzu (czy też raczej: yassu) z elementami postrocka, a nawet ambientu, ale najbardziej liczą się tu emocje. Tęskne brzmienia wiolonczeli i altówki, prowadzące nas przez dwuczęściowe „Epitafium”, czy przede wszystkim fortepian będący nicią prowadzącą przez ten muzyczny labirynt. Niespodzianki czekają tu na odkrycie co chwila, że wspomnę tylko o „Neon God”, w którym słychać nawet cykady, co od razu rodzi skojarzenia z anime „Neon Genesis Evangelion”. Jedyny moment, który regularnie wybija mnie z nastroju przy każdym odsłuchu, to tytułowa „Musica Mundana”. Brzmienie elektronicznego pianina burzy atmosferę budowaną choćby chwilę wcześniej przez złowrogi fortepian w „Ubi Sunt”. Ale może po prostu jeszcze nie znalazłem odpowiedniego miejsca dla tego elementu układanki.
Marcin Sucharski pracuje już nad kolejnym wydawnictwem. Jeszcze nie wiadomo, czy skończy się na EP-ce, czy serii singli, ale już jestem ciekaw, dokąd zaprowadzi mnie następnym razem. Jak na razie zachęcam do zrobienia kilku kroków w głąb wraz z „Musica Mundana”.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy