Skinny Puppy – Weapon

2013, płyty Autor: rajmund gru 16, 2013 komentarze 2

Tak jak przy Depechach pisałem, że staram się mieć otwarty umysł, tak przy Skinny Puppy jestem ortodoksem: ten zespół powinien był zakończyć działalność po „The Process” (co zresztą pierwotnie zrobił). To był idealny moment: tak jak ktoś kiedyś porównywał twórczość chudego szczeniaka do stanów agonalnych, gdzie chory na moment przed śmiercią odzyskuję wzrok i przeżywa moment poprawy. Niestety, cEvin Key i Nivek Ogre uznali, że sto milionów projektów pobocznych to za mało i trzeba reaktywować ten główny – i tak w 2004 roku powstała płyta „The Greater Wrong of the Right”. Płyta, którą bardzo lubię i do której często wracam, mając jednak na uwadze jeden drobny szczegół. To nie ma nic wspólnego ze Skinny Puppy, to tylko kolejna solówka Keya z Ogre’em na wokalu. Do „Mythmakera” i „HandOver” na pewno wracam już rzadziej…

W każdym razie, „Weapon” to coś innego. Na zarzuty wobec płyt po reaktywacji, Cevin i Nivek uparcie odpowiadali, że wolą eksperymentować i rozwijać nowe pomysły niż cofać się do przeszłości. Najwyraźniej zmienili trochę zdanie, bo na najnowszym krążku jednak spróbowali się cofnąć. I to dość daleko – bo aż do 1984 roku i EP-ki „Remission”. Bezpośrednim nawiązaniem do tego okresu jest nagrany na nowo utwór „Solvent”. Odrzucający swoim „tunelowym” brzmieniem utwór z piszczącym syntezatorem i nieludzkim harczeniem Ogre’a brzmi dziś już oczywiście zupełnie inaczej. Aranżacja jest o wiele bogatsza, syntezator wymieniono na nowszy i w sumie chyba wokal Ogre’a zmienił się najmniej. Choć też słychać wyraźnie, że dziś przetworzony jest w nowocześniejszy sposób. Przypadek tego utworu najlepiej obrazuje różnicę między starym a nowym Skinny Puppy. Kiedyś to wszystko było obleśne, brzydkie – dziś Cevin stawia na wypolerowaną produkcję i wręcz można jego twórczość nazwać „przebojową”.

Bo taki jest już chociażby „Wornin’” z prostą klawiszową melodyjką i czepiającym się człowieka refrenem „I’ve been out, so out of it / I’ve been hiding out”. Taki jest nie bez powodu zilustrowany pierwszym od lat teledyskiem „Illisit” czy „Paragun”, który z dala od parkietu trzyma tylko notoryczne bzyczenie. Taki jest nawet „Salvo”, tylko że to już brzmi rzeczywiście bardziej w stylu „Bites” niż współczesnego electro-industrialu.

Ale mieli przecież eksperymentować – i eksperymentują. Rozdrgany syntezator w „Glowbel” wygrywa prawie że walczyka na tle IDM-owych przeszkadzajek. Masą aranżacyjnych niespodzianek może się też pochwalić „Plasticage”. Pierwsze skrzypce gra jednak na „Weapon” utwór „Tsudanama”, któremu udaje się przywołać przerażającą atmosferę sprzed lat. Bombardujący beat i „robocia gadka” Ogre’a prowadzą do istnej laserowej wojny, po której Cevin rysuje nam tragiczny, postapokaliptyczny pejzaż. Klimatem nie ustępuje „Tsudanamie” zamykający album „Terminal”. Doskonałe requiem na koniec świata z podniosłym operowym samplem, szumem elektronicznego morza i nieuchwytną melodią industrialnych klawiszy. Wielki finał.

Nie wiem, czy „Weapon” jest najlepszą płytą odrodzonego Skinny Puppy, ale na pewno najbliższą ich dawnym dokonaniom. Nie muszą już niczego udowadniać, nie muszą zdobywać sobie nowych fanów, a w zajmowanej przez siebie niszy najwyraźniej czują się bardzo dobrze. Ten album na pewno udowadnia, że jeszcze wcale nie powiedzieli ostatniego słowa.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 2

  1. Zeal Deadwing via Facebook pisze:

    „Nie wiem, czy „Weapon” jest najlepszą płytą odrodzonego Skinny Puppy” – już wiesz, jest. 😛

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *