90′ Festival 2017: Scooter i inni – Dolina Trzech Stawów, Katowice, 12.8.2017

live Autor: rajmund sie 13, 2017 1 komentarz

…czyli krótka historia o tym, jak pojechałem podrzeć się dla beki „ty ty ty tyryrytyty”, a wyjechałem wybawiony za wszystkie czasy.

90′ Festival to istny wehikuł czasu, który już czwarty raz przenosił w czasie do pamiętnej epoki świetności eurodance’u. Poprzednie edycje przypomniały nam m.in. takich artystów jak Haddaway, 2Unlimited czy Corona. Gwiazdą zeszłorocznego wcielenia był zaś sam Scooter. Ci, którzy przegapili ten występ (w tym ja), mieli okazję nadrobić w tym roku. HP Baxxter z kolegami ponownie wzięli udział w imprezie – tym razem rozgrywającej się w kojarzonej z OFF Festivalem katowickiej Dolinie Trzech Stawów.

Wybierając się na 90′ Festival byłem przygotowany na wszystko.

Spodziewałem się przede wszystkim festynu odpustowego, na którym przy rozwodnionym piwie można bezkarnie powspominać, że „kiedyś to było”. Moje obawy poniekąd się sprawdziły: teren imprezy wypełniały stragany pełne świecących okularów, rogów i glowsticków, a nawet tandetnych masek. Piwo faktycznie było ohydne. Przekrój publiczności obejmował wychowanych na niemieckiej Vivie, ich kolejne pokolenia, a nawet – zdaje się – rodziców. Gdzieniegdzie dało się dostrzec nawet metalowe koszulki. Założę się też, że nie brakowało bywalców wspomnianego OFF-a, którzy przyjechali potrollować nieoficjalny czwarty dzień festiwalu.

Gdy powracałem po tygodniowej przerwie do Doliny Trzech Stawów, niejaki DJ Marco już rozkręcał publikę przy eurodance’owych evergreenach. Klimat lat dziewięćdziesiątych uderzał od samego początku, a festynowy nastrój potęgował duet prowadzących w postaci Pawał Doncbacha i Toniego Cottury z Fun Factory. Ten drugi zapadł w pamięć dzięki powtarzanemu przez cały wieczór „no, no, no, no, no” w odpowiedzi na niemrawe reakcje publiczności.

Zawsze zastanawiałem się, jak wyglądają koncert tzw. one hit wonderów.

Grają ten swój jeden przebój przez godzinę? Prezentują najpierw oryginalną wersję, a później remiksy? Gary B. z Maxx chciał rozpocząć swoim najbardziej rozpoznawalnym „Get-A-Way”, ale niestety problemy techniczne nieco przygasiły entuzjazm publiki. Na dalszą część jego setu złożyły się m.in. premierowe kompozycje, w których uwypuklał raggamuffinowe inspiracje, jednak raczej nikogo nie porwały. Na zakończenie powróciły brzmienia znane z jego największego przeboju.

O wiele lepiej wypadł Real McCoy. Duet O-Jay i Karin Kasar pokazał, że nawet będąc artystą jednego hitu da się rozkręcić porządną imprezę. Można np. zacząć od coveru „Pump Up The Jam” Technotronic. O-Jay zszedł nawet do publiczności porobić sobie selfie z fanami i przybijać im piątki. A zanim nadszedł czas na oczekiwane „Another Night”, usłyszeliśmy też te nieco mniejsze przeboje, takie jak „Automatic Lover (Call for Love)” czy „Come and Get Your Love”.

Potem Dolinę Trzech Stawów wypełniły kolejny raz eurodance’owe evergreeny.

Wszystko za sprawą DJ-a Jama, do którego dołączyła później niejaka Plavka. Nie znałem wcześniej tej wokalistki. Po występie w Katowicach dowiedziałem się, że mieszka na gorącej Florydzie, a jej repertuar wypełniają piosenki oparte na podobnych latynoskich brzmieniach co „Mallorca” Loft. Żadna się jednak do niej nie umywała.

Imprezę ponownie rozkręcił na dobre dopiero Fun Factory, wytaczając na wstępie najcięższe działo – „I Wanna B With U”. Toni Cottura bezbłędnie potrafił dogadać się z publiką i namówić do skakania czy klaskania. Nawet zeszłoroczny singiel „Turn It Up” nie odstawał jakością od starego materiału. Na zakończenie nie zabrakło oczywiście tego drugiego przeboju – „Celebration”. W międzyczasie na scenę powrócił polski akcent imprezy: Jamrose i Kasia Lesing.

Jeśli ktoś jeszcze tkwił w 2017 roku, zamiast w połowie lat 90., to DJ Quicksilver stanowił ostateczne lekarstwo.

DJ tureckiego pochodzenia zaprezentował iście mistrzowski set, na który złożyły się taneczne klasyki już nie tylko eurodance’u, lecz także house’u i trance’u. Obok Gigi D’Agostino wplatał kawałki Snap!, własne remiksy Faithless i The Verve, a nawet… „Ameno” Ery. Doskonale wyczuwał, kiedy oddać głos publiczności, a gdy już się wydawało, że nic lepszego nie zagra, sięgał po jeszcze mocniejsze bangery. Występowi towarzyszyły również tancerki na rurach. Podobnie jak wcześniej Jam, również Quicksilver złożył hołd zmarłemu w maju tego roku Robertowi Milesowi.

Tę miazgę mógł przebić już tylko Scooter. Zanim jednak doszło do oczekiwanego występu, musieliśmy wszyscy męczyć się z konkursami prowadzącego z udziałem publiki. Myślę, że szkoda miejsca na przypominanie sobie tej żenującej zabawy. Faktem jednak jest, że dała sporo okazji to wydzierania się wspomnianego „ty ty ty tyryrytyty”…

Aż nie zabrzmiały wreszcie charakterystyczne dudy i nie rozpoczęło się szaleństwo.

Wbrew pozorom Scooter nie skupił się wcale na swojej chlubnej przeszłości. Zaczął od jeszcze ciepłego singla „Bora! Bora! Bora!”, który zapowiada krążek „Forever”. Chwilę potem odegrał dwie najmocniejsze kompozycje z zeszłorocznego „Ace”. Autoironiczny „Oi” poderwał publiczność zaraźliwym sloganem „oi, fuckin’ oi!”, a „Riot” to gitarowa kontynuacja kierunku „Age of Love” z kultowym „Fire” na czele. Tego wieczoru usłyszeliśmy też „Mary Got No Lamb”, w którym Baxxter zdaje się znów igrać z chrześcijańską symboliką.

Im bardziej HP Baxxter przenosił się w czasie, tym bardziej można było odnieść wrażenie, że w ogóle się nie zestarzał. Niezależnie od tego, czy sięgał akurat po „One (Always Hardcore)”, „Weekend!” czy powszechnie uwielbiane „How Much Is the Fish?”, prezentował najwyższą formę sceniczną, której mogłoby mu pozazdrościć wielu młodszych kolegów. Ostatecznym wyzwaniem dla skakania każdego szanującego się fana były połączone „Habanera”, „Fuck the Millennium” i „Call Me Mañana”.

A na zakończenie podstawowego setu było już tylko to, na co wszyscy czekali.

Na scenie nie brakowało dymu i wizualizacji, a gdy na bis usłyszeliśmy „Fire”, do asortymentu efektów dołączył także ogień. Scooter miał również własne tancerki. Ciężko się czegokolwiek przyczepić. Gdy na pożegnanie HP Baxxter i spółka wykonali połączenie klasycznych „Move Your Ass”, „Hyper Hyper” i „Endless Summer”, zamarzyło mi się tylko, żeby kiedyś usłyszeć cały taki koncert. Na którym Niemcy autentycznie cofnęliby się do lat dziewięćdziesiątych i nie zabrakłoby hitów z czasów Ferrisa Buellera: „Back in the UK”, „Rebel Yell” czy „I’m Raving”.

Z kronikarskiego obowiązku: imprezę zakończył kolejny set djski, tym razem w wykonaniu Da Hoola. Nie mówię, że zły, dodatkowy taniec dziewczyny w kieliszku też dodawał uroku, jednak zdawał się opierać na dokładnie tych przebojach, które puszczano wcześniej. Naprawdę szanuję „Sandstorm” Darude’a, ale nawet najlepszy żart opowiedziany dziesiąty raz w trakcie jednego wieczoru straci już na mocy. Co nie zmienia faktu, że 90′ Festival okazał się bardzo miłą niespodzianką i nawet jeśli za rok headlinerem już nie będzie Scooter, chętnie się wybiorę na kolejną edycję.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

1 komentarz

  1. Dj Śląsk pisze:

    Zainteresowałeś mnie tym wydarzeniem, i jeśli tylko będę mógł się wybrać na ten festiwal to to zrobię.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *