Najlepsze płyty 2019 (Zeal)

2019, płyty, zestawienia Autor: Zeal gru 30, 2019 Brak komentarzy

Rzućże grosz Zealowi, a on powróóciii… Tak, jeszcze żyję i powracam po 4 latach z podsumowaniem roku 2019. Było to dość obfite i płodne 12 miesięcy, jeśli chodzi o naprawdę dobre albumy. Przyznam, że wybranie 10 najlepszych stanowiło nie lada wyzwanie, ale udało się, więc podzielę się z Wami, O’ Valley of Plenty~!

3TEETH – METAWAR

Alexis Mincolla i spółka ponownie udowodnili, że z albumu na album tworzą coraz bardziej doszlifowane dzieła. Rozwinięta idea z „<shutdown.exe>” sprawiła, że dostaliśmy krążek zespołu, który spokojnie mógłby zastąpić dzisiejsze Ministry.

Ludvig Forssell – Death Stranding (Original Score)

Hideo Kojima kolejny raz postawił na Ludviga i wyszło to równie znakomicie co przy MGS V. Ba, nawet lepiej! Tu każdy synth, każdy dźwięk jest na właściwym, idealnie pasującym miejscu. Cały score przeplatany kawałkami zespołu Low Roar idealnie oddaje klimat samej gry. Zdecydowanie gra i soundtrack roku. Keep on keeping on!

Statiqbloom – Asphyxia

Postindustrialny brooklyński duet kolejny raz udowadnia, że nadal da się podążać ścieżką, którą Skinny Puppy pokazało na „VIVIsectVI”.

Kanga – Eternal Daughter

3 lata temu Kanga wydała swój debiutancki album (przy współpracy z Rhysem Fulberem), który był przepełniony Reznorowymi kalkami. Śmiałem się, że właśnie tak powinno brzmieć How to Destroy Angels. Niemniej, gdy w zeszłym roku supportowała The Black Queen i zaprezentowała kilka nowych kawałków, wiedziałem już, że to jest coś, na co warto czekać. Niestety, wyszła z tych oczekiwań tylko 20-minutowa EP-ka, ale liczę, że to dopiero zwiastun nowo obranego kierunku, który niedługo poznamy z szerszej perspektywy.

Cyanotic – The Trigger Effect

I kolejna industrialna EP-ka w tym zestawieniu. Sean Payne znów zaprasza nas do swojego cyberpunkowego świata, w którym kontynuuje ideę zaprezentowaną dwa lata temu na „Tech Noir”.

Various Artists – The Music of Red Dead Redemption 2 (Original Soundtrack)

Tak, wiem, RDR2 wyszło przecież w zeszłym roku (i jest najlepszą grą Rockstara, change my mind), więc skąd tu soundtrack? Ano tak się składa, że oficjalnie soundtrack premierę miał dopiero w tym roku. I dobrze wyszło, bo dopiero w tym roku miałem możliwość ogrania tego tytułu i przy okazji odkryłem piękno zamieszczonej w nim muzyki. Daniel Lanois odwalił kawał świetnej roboty przy produkcji tego westernowego soundtracku. Oprócz instrumentali znajdziemy także utwory D’Angelo, Williego Nelsona, Rhiannon Giddens i Josha Homme’a. Przy okazji: Homme mógłby nagrać cały album w stylu country.

Mark Morton – Anesthetic

Solowy album gitarzysty Lamb of God zwrócił moją uwagę za sprawą sporej liczby gości. Owszem, głównym z nich był zmarły dwa lata temu Chester Bennington z Linkin Park, ale Mark Lanegan czy Jacoby Shaddix z Papa Roach też dali radę. Ogólnie album był mocnym zaskoczeniem roku.

Swans – leaving meaning.

Tego tytułu nie mogło tu zabraknąć. Tegoroczny album Łabędzi jest ostatnim rozdziałem, ostatnim przystankiem na drodze zapoczątkowanej „The Seer”. W przeciwieństwie do poprzednich trzech kolosalnych ścian dźwięku, które serwowali nam Gira i spółka, „leaving meaning.” jest bardziej stonowany, w stylu „The Burning World” czy „White Light from the Mouth of Infinity”. Dobitnym dowodem na ciągoty Giry do jego twórczości z lat 90. może być fakt zamieszczenia na albumie nowej wersji utworu „Amnesia” z „Love of Life”.

HEALTH – VOL. 4 :: SLAVES OF FEAR

4 lata przerwy po „DEATH MAGIC” i HEALTH idzie dalej z ewolucją. „SLAVES OF FEAR” to trochę mroczniejsza i bardziej bangerowa wersja poprzedniego krążka. Co prawda drugiego „STONEFIST” czy „DARK ENOUGH” tu nie uświadczymy, ale spokojnie znajdziemy idealnych następców, jak chociażby tytułowy utwór czy „FEEL NOTHING”.

Lindemann – F & M

2019 był rokiem powrotów. Tool wrócił po 13 latach, Rammstein wrócił po 10 latach i dodatkowo reaktywował jeszcze projekt Tilla Lindemanna (współtworzony z Peterem Tägtgrentem z Pain i Hypocrisy). O ile w przypadku Toola uważam, że MJK powinien wrócić do winiarni i wydać kolejny album Puscifera, tak w przypadku Rammsteina… no nie powiem, miałem twardy orzech do zgryzienia. Rammstein zaskoczył mnie w tym roku, bo nagrali naprawdę przystępny album, który zatarł błędy popełnione na słabym „Liebe ist für alle da” (gdzie sytuacją ratowały jedynie bonusowe utwory) i tym samym mógł rywalizować z tegorocznym „Ritual” od OOMPH! (tu dla odmiany minęło 11 lat od wydania wartego uwagi krążka). Do tegorocznego dzieła Lindemanna podchodziłem ze sporą rezerwą, mając w pamięci traumatyczne odsłuchy debiutanckiego krążka „Skills in Pills” z 2015. Serio, o ile Richard Kruspe w swoim Emigrate świetnie wypada z angielskim językiem, tak Till… proszę, nigdy więcej. I chyba panowie zauważyli, gdzie był największy fuckup debiutu. Na „F & M” Lindemann tak przyjemnie szprecha w swoim rodzimym języku, przy akompaniamencie Tägtgrena, że aż miło się tego słucha.

A jeśli kogoś ciekawi, co jeszcze w tym roku zapadło mi mocniej w pamięć, to zapraszam na Spotify, gdzie utworzyłem playlistę z 38 krążków.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Zeal

Wysłannik BadgerGoat'a, zabójca smoków, wielbiciel traktorów i innych bliżej nieokreślonych absurdów, poszukiwacz zaginionego kebabu. Uzależniony od muzyki, fanatyk nietypowych dźwięków. Ma chyba ze 100 gier na stimie, zna ponad 1000 zespołów. Live long and badger.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *