Tak zwani „one hit wonders” – bohaterowie pierwszej, jedynej i ostatniej akcji. Przypomnijmy sobie dziesięciu z nich z ostatniej dekady XX wieku.
Sprawa wbrew pozorom nie jest taka prosta, jak mogłoby się wydawać. Teoretycznie każdy wie, o co chodzi: zespół nagrał przebój i ugiął się pod presją powtórzenia jego sukcesu. Czasem po prostu stać go było na tylko jeden przebłysk geniuszu. W jeszcze innym przypadku sukces trafił się przez zupełny przypadek. Zdarza się też, że ktoś chciał sobie zadrwić z publiczności… A ta wzięła to akurat na serio. Najczęściej jednak patrzę na takie przypadki z ubolewaniem, bo to naprawdę rzadka sytuacja, żeby ktoś nagrał tylko jeden hit.
Rzeczywistość jest zresztą nieco łaskawsza. Ktoś już kiedyś zrobił zestawienie prawdziwych „one hit wonders” i okazało się, że tak naprawdę nie ma ich tak wiele. Najczęściej siłą rzeczy kolejny singiel jeszcze jako tako radzi sobie na listach, niesiony na fali sukcesu poprzednika. Myślę jednak, że można porzucić takie sztywne ramy myślenia o artystach jednego przeboju i wskazać takich, których naprawdę zapamiętaliśmy tylko z jednego kawałka.
Edwyn Collins – A Girl Like You
Wieść gminna niesie, że nie brakuje ludzi, którym wydaje się, że to kawałek… Davida Bowiego. Pudło totalne, choć faktem jest, że Collins wcześniej obracał się w bardziej post-punkowych rejonach z zespołem Orange Juice. Nic dziwnego, że jego największy przebój z 1994 roku remiksowali m.in. Martin „Youth” Glover z Killing Joke czy Saint Etienne. To również przykład popularnego w latach 90. samplowania artystów z lat 60. W „A Girl Like You” użyto partii perkusji z „1-2-3” Lena Barry’ego.
Babylon Zoo – Spaceman
To dopiero ciekawy przypadek. Hit Jasa Manna wypłynął dzięki dwóm czynnikom: modzie na „Z archiwum X” i reklamie jeansów, w której… Użyto jedynie intra, dającego zupełnie fałszywe wrażenie co do twórczości zespołu. Tam Babylon Zoo jawi się jako przedstawiciel modnego w drugiej połowie lat 90. big beatu. A Mann tak naprawdę chciał być nową gwiazdą glam rocka, co udowadniała reszta płyty „The Boy with the X-Ray Eyes”.
- przeczytaj więcej o Babylon Zoo w recenzji płyty „The Boy with the X-Ray Eyes”
The Beloved – Sweet Harmony
Grupa Jona Marsha początkowo wzorowała się na New Order. Później, wraz z ciągłymi zmianami składu, skłaniała się w coraz bardziej elektroniczną stronę. Na trzeciej studyjnej płycie został już tylko Marsh. Dołączyła do niego jego żona – i dopiero w takiej konfiguracji The Beloved byli w stanie odnaleźć iście słodką harmonię.
Na sukces kawałka z pewnością miał również wpływ estetyczny teledysk:
Candy Dulfer – Lily Was Here
Pamiętacie te czasy, kiedy wielkim, mainstreamowym przebojem mógł zostać utwór instrumentalny? „Lily Was Here” to jedno z ich sztandarowych świadectw. Wszystko zaczęło się od Davida A. Stewarta, męskiej połowy duetu Eurythmics. Zaprosił on do współpracy nieznaną wówczas saksofonistkę Candy Dulfer. „Lily Was Here” okazało się na tyle wielkim przebojem, że dziewczyna nabrała pewności siebie i nagrała cały album.
Do dziś zresztą jest cenioną artystką w świecie jazzu – w mainstreamie jednak zapisała się tylko tym kawałkiem:
Ke – Strange World
Ke? – może spytać część z Was, cytując Manuela z „Hotelu Zacisze”. Ale wszystko powinno stać się jaśniejsze, gdy uruchomicie ten kawałek. Wokalista o francusko-indiańskich korzeniach podbił Europę protest songiem z charakterystyczną, kobieco brzmiącą linią wokalną. Ba, udało mu się nawet podbić listę Billboardu w USA, choć zupełnie inną wersją tej piosenki… Kilka lat temu przypomniał ją zaś fiński HIM.
- przeczytaj więcej o Ke w recenzji płyty „I Am ()”
Chumbawamba – Tubthumping
Ten kawałek notorycznie piastuje najwyższe pozycje w zestawieniach najbardziej denerwujących przebojów lat 90. i tych hitów, których mamy już najbardziej dość. Poniekąd słusznie. To jednak wybitny przykład trollingu ze strony… eksperymentujących anarchistów, o których więcej niż ten singiel powie Wam okładka ich szóstej płyty (NSFW). Chumbawamba nigdy nie mogła wytrwać w obrębie jednego gatunku. Swoją najsłynniejszą płytę „Tubthumper” rozpoczęła akurat kompozycją skrojoną wprost pod listy przebojów A.D. 1997.
Jest tu i taneczny klawisz, i eurodance’owe wparcie wokalistki, a nawet jakimś cudem pasująca do tego wszystkiego trąbka. Sukcesu nigdy nie udało się powtórzyć, ale zdaje się, że i nie taki był zamiar. Muzykom zawsze bardziej chodziło o walkę klas, równe prawa dla homoseksualistów i obronę zwierząt. Grupa zakończyła karierę równo po 30 latach działalności w 2012 roku.
Eiffel 65 – Blue
To włoskie trio to prawdopodobnie jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakie przytrafiły się mainstreamowi lat 90. Kiedyś już zresztą przekonywałem, że ta płyta to doskonałe podsumowanie XX wieku, zaś muzycy Eiffel 65 niczym prawdziwi mesjasze objawili ówczesnej młodzieży wszystko, czego wtedy potrzebowała. Faktem jest, że oprócz „Blue” udało się wylansować jeszcze jeden, mniejszy hit, „Move Your Body”. Muzycy zresztą mieli później jeszcze ciekawsze przejścia z kolejnymi płytami – ale o tym już poczytacie sobie w innym tekście.
- przeczytaj więcej o Eiffel 65 w recenzji płyty „Europop”
Right Said Fred – I’m Too Sexy
Debiutancki singiel angielskich braci do dziś często pojawia się w filmach i stanowi taneczną klasykę. Jego narcystyczna wymowa początkowo jednak nie wystarczyła. Pierwsza wersja kawałka była utrzymana w konwencji… indie rocka. Dopiero za namową pewnego radiowca Right Said Fred pchnęli ją w bardziej taneczną stronę. Podobno bracia mieli potem jeszcze jakieś przeboje, ale poza Wielką Brytanią raczej nikt o nich nie słyszał.
Mo-Do – Eins Zwei Polizei
To wręcz jeden z symboli lat dziewięćdziesiątych. Charakterystyczna wyliczanka tego Niemca… Stop! Choć wszystko na to wskazuje, Mo-Do wcale nie był Niemcem. Naprawdę nazywał się Fabio Frittelli i był rodakiem muzyków Eiffel 65. Jego jedyna płyta „Was Ist Das?” z 1994 roku to jeden z nielicznych przypadków w ówczesnej muzyce tanecznej, gdy na albumie dało się wysłuchać czegoś więcej niż promujących go singli. Niestety, Frittelli nie kontynuował kariery wydawniczej (przez resztę życia koncertował), a w lutym 2013 roku popełnił samobójstwo.
- przeczytaj więcej o Mo-Do w recenzji płyty „Was Ist Das?”
Deep Blue Something – Breakfast at Tiffany’s
Na koniec kawałek, który od jakiegoś czasu mnie prześladuje. Choć liczy sobie ponad 20 lat, do dziś jest regularnie grany przez radia. Kapela z Teksasu to klasyczny przykład „one hit wondera”, któremu udało się przebić po obu stronach Oceanu – nigdy jednak nawet nie zbliżyli się do tego sukcesu. Widocznie zadziałała magia Audrey Hepburn albo uniwersalność optymistycznego tekstu o damsko-męskich nieporozumieniach.
Temat artystów jednego przeboju jest oczywiście znacznie obszerniejszy i z pewnością będziemy jeszcze do niego wracać. Więcej „one hit wonderów” z lat 90. znajdziecie poniżej na naszej playliście na Spotify. W komentarzach czekamy na Wasze typy!
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy