Raczej już sama płyta, którą wybrałem do dzisiejszej recenzji, powinna wam zwrócić uwagę, że będzie nieco nietypowo. Pójdę więc jeszcze dalej, zainspiruję się stylem Danny’ego i nawet dam się ponieść wspomnieniom. Oto bowiem powinniście wiedzieć, że był taki śmieszny okres w moim życiu, kiedy to Scooter… mógłby pretendować do miana mojego ulubionego zespołu. Płyty „Our Happy Hardcore”, „Wicked!”, „Age of Love”, a nawet jeszcze „No Time to Chill”, kojarzą mi się z beztroskim dzieciństwem i miałem je zakatowane na śmierć.
Niemniej na albumie „Back to the Heavyweight Jam” coś pękło – dziś już nawet wiem co. W międzyczasie odszedł z zespołu pierwszy klawiszowiec (a prywatnie kuzyn H.P. Baxxtera), Ferris Bueller. Z rozpędu udało im się jeszcze nagrać trzymające stary poziom „No Time to Chill” (to tak jak Depeche Mode, którym po odejściu Alana Wildera udało się jeszcze nagrać z rozpędu wspaniałe „Ultra”), ale potem było już tylko gorzej. Dlatego Scootera porzuciłem na rzecz Iron Maiden – ale o tym innym razem.
Do twórczości Niemców przez długi czas nawet nie wracałem.
Dopiero kilka lat temu odkryłem na przykład, że strony B ich singli kryją sporo smakołyków, wcale nie tak odległych od moich współczesnych zainteresowań muzycznych (sprawdźcie np. „Rhapsody In E” z singla „Hyper Hyper”, „Across the Sky” z „Endless Summer” czy też „Back in Time” z „Move Your Ass!”). Ba! Dopiero w zeszłym roku, poniekąd dzięki Zealowi, odważyłem się zapoznać z nieznaną mi dotąd, późniejszą częścią dyskografii Scootera. O tym, co tam znalazłem, należałoby kiedyś napisać osobny artykuł, na razie jednak skupmy się na jednej płycie.
Tutaj należałoby jeszcze dodać, w jaki sposób ją poznałem – ale żeby nie przesadzać już z prywatami, ubiorę te okoliczności w poetyckie szaty. Wyobraźcie więc sobie ogromny labirynt z żywopłotu (jak w „Lśnieniu” Kubricka). Rzecz się dzieje w środku letniej nocy. Po labiryncie błąkam się ja, psyche_violet i Misty Day. Każde z nas jest pod wpływem czego innego. Co jakiś czas na siebie wpadamy. A nad tym wszystkim gra „Jumping All Over the World” – płyta, która (i mówi to wam Ojciec Dyrektor bloga, który nazywa się „Jeszcze tego nie słyszałeś”) z całą pewnością jest jednym z najbardziej kuriozalnych albumów muzycznych, jakie kiedykolwiek słyszałem.
Zacznijmy od tego, że ukazała się w miliardzie wersji i nikt przy zdrowych zmysłach nie ogarnie, o co w nich chodzi.
Stąd też podobny problem z okładką, jaki był w kultowej recenzji Infernalowego „From Paris to Berlin” Jona Krazova. Będę trzymał się oryginalnego, niemieckiego wydania, bo jest na nim wszystko, co trzeba, a nie poupychano nań setki bonusów z poprzednich płyt czy bezsensownych coverów (jak np. ten, choć to i tak jeden z sensowniejszych). Nie lubię tak robić, ale będę jechał track-by-track, żebyście poczuli choć namiastkę narastającego szaleństwa, jakim jest „Jumping All Over the World”.
A więc pierwsze dźwięki, które usłyszycie na tym albumie, z pewnością nie są tym, czego oczekiwalibyście po albumie Scootera – jest to bowiem słynny menuet z Kwintetu smyczkowego nr 13 Boccheriniego. Skąd klasyczny włoski kompozytor, dzięki któremu wiolonczela stała się mainstreamowa, na płycie zespołu określanego jako happy hardcore, eurodance i jumpstyle? Czekajcie. Już? Słyszycie? Weszła jakaś angielska IVOna i czyta definicję hasła „jump” z Wikipedii. Już się zgadza? Czujecie, co tu się dzieje?
Zamiast słuchać tytułowego „Jumping All Over the World” sugeruję, abyście zaczęli walić rytmicznie w stół i krzyczeć następujące słowa:
Uncore hardcore
Rock you down to the floor
Posse saw ya on the border
Jungle jumper under order
Uncore hardcore
Rock you down to the floor
Posse saw ya on the border
Jungle jumper under order
Every minute, every hour
Get the power, take the shower
Let’s start Screaming Lord
Wicked and tough
Spoko, wiem, że nie ma co oczekiwać lirycznego wyrafinowania po człowieku, z którego najgłębszy cytat brzmi tak.
Niemniej w dalszym ciągu ten tekst robi na mnie wrażenie i wręcz pozostawia w niemym niedowierzaniu. A to przecież dopiero początek. Singlowy „The Question Is What Is the Question?” (ten tytuł!) wykorzystuje sampel z przeboju lat siedemdziesiątych „How Do You Do” holenderskiego duete Mouth & MacNeal i budzi wspomnienia „Smerfnych Hitów”. Z kolei „Enola Gay” to złupana do granic możliwości wersja piosenki pod tym samym tytułem Orchestral Manoeuvres in the Dark (i pomyśleć, że człowiek, który zrobił coś takiego, kiedyś był fanem takiej muzyki…). Mój mózg już paruje, ale ostateczny odlot serwuje dopiero „Neverending Story”. Myślicie, że to cover Limahla? Zgadliście! Tyle że znów przesmerfowany i wzbogacony jumpstyle’ową (co to w ogóle jest „jumpstyle”?!) łupanką.
Jedziemy dalej: „And No Matches”.
Wydawało wam się, że „How Do You Do” miało wkurzający refren? Ten jest taki sam, tyle że skradziono go z „Big Big World” Emilii (na pewno znacie ten kawałek). Ale skaaczeeemyyyyyy, nie zwalniamy. „Cambodia”! Tak, bo Apoptygma Berzerk to było za mało, trzeba było ten szlagier Kim Wilde uskocznić. Przynajmniej tym razem to tylko „instrumental”… Czy tam łupomental. „I’m Lonely” – nie dajcie się zwieść początkowi, dalej jest łupanka. „Whistling Dave” – graliście kiedyś w oryginalnego Tetrisa? A SKAKALIŚCIE DO NIEGO? No to pora nadrobić!
No i dochodzimy do sedna sprawy.
Pamiętacie, jak wspominałem w recenzji Celebrate The Nun, że Baxxter inspirował się postpunkiem i nową falą? I że był fanem The Sisters of Mercy? To tu macie dowód. Proszę, Scooter coverujący „Marian (Version)”. To już najwyższa pora, aby zadać to pytanie („THE QUESTION IS WHAT IS THE QUESTION”!), ale wiecie co? Na tle pozostałej sieki tego albumu – i mówię to jako wieloletni wyznawca Andrew Eldritcha – ten kawałek nawet nie jest taki zły. To chyba jakaś muzyczna odmiana zjawiska zwanego doliną niesamowitości, doznałem czegoś podobnego, słuchając Scooterowej wersji „Stripped” Depeche Mode. Ale to tylko tak na marginesie, wracamy do skakania.
„Lighten Up The Sky” to z deka rodzimy akcent.
Utwór sampluje „Cumulus” polskiego Nitrous Oxide, ale też „Torrent” Dave’a 202 i „Everybody” Ricka Tonica. Trochę zawodzi do skakania, ale można sobie poklaskać i jest nieśmiertelny efekt „dźwięku narastającego z muszli klozetowej” (opowiadałem wam już kiedyś o tym zjawisku). „The Hardcore Massive” – niby kontynuacja poprzedniego kawałka, ale nadrabia solidnym łupaniem, więc już jest przy czym poskakać. Na zakończenie znów Boccherini oraz Scooterowa mądrość życiowa:
It seems that the greatest difficulty is to find the end
Don’t try to find it
It’s already there
Starałem się jak mogłem, ale prawda jest taka, że dopóki sami tego nie posłuchacie, nie będziecie w stanie uwierzyć, że taka płyta powstała.
Po tych niespełna 50 minutach można sobie tylko zadać pytanie: „Co to, kurwa, było?”. Z jednej strony rozumiem, że ten krążek nie powstał z myślą o słuchaniu go w domowym fotelu, nawet dziwi mnie, że od razu nie dodano do niego jakiejś piguły na rejwy, ale… Nie, to nic nie zmienia. Dlatego nie zrozumcie mnie źle, nie bronię tej płyty – to jest ostateczny wymiar muzycznego dna. Ale aż fascynujący. Polecam sprawdzić, żeby się przekonać na własne uszy.
PS Tymczasem jeśli dalej nie wierzycie, że Scooter jak chce, to jednak potrafi tworzyć muzykę – sprawdźcie.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Age of Love mam dalej na półce. Jumping mnie, ekhm, nie powaliło. Ale tamte „perełki” ze stron B właśnie wylądowały na playliscie youtubowej 🙂
Dzieki!
Od tego jesteśmy 😉
Próbowałem. Ale to naprawdę bardzo zła muzyka.
boje sie klikać w zamieszczone linki
ale Skótera to Ty szanuj/
Zostałem wymieniony w drugim zdaniu. Mogę umrzeć w spokoju. /Danny
Zaskakuje mnie jedno – jak długo można wyglądać jak nastolatek i robić muzykę dla nastolatków? Lider ma już koło 50 lat! A ja myślałem, że ta muzyka odeszła razem z moją młodością.
Wydało się, że to ja napisałem o Infernal. /Krazov