Dziwna sprawa. Zaprawdę nie wiem, co mam myśleć o gatunku ludzkim. Kilka lat temu pewna bliska mi osoba, która obecnie przebywa w Finlandii, poleciła mi obadać pewną kapelę. Szybki skan internetów – no fakt, istnieje. I co dalej? Puściłem sobie jeden, dwa kawałki i o nich zapomniałem. Bo o ile warstwa instrumentalna tamtego utworu była całkiem niezła, tak jak i produkcja, o tyle jedna rzecz mnie odrzuciła – wokal. Ten skrzeczący, dziwnie dzwoniący i nie wiem, w ogóle jakiś dziwny. Myślałem, że to coś ze mną nie tak, ale kilka osób, które poprosiłem o sprawdzenie, czy to tylko mój słuch toleruje inne rodzaje wokali, potwierdziło me zdanie. I tak jakoś się stało, że informacja o tej kapeli gdzieś przepadła. Dopiero niedawno – przy okazji wydania ich nowego albumu – przypomniałem sobie o nich, i postanowiłem dać im drugą szansę. To był mój najlepszy pomysł w historii przerw pomiędzy odcinkami anime.
Waltari – bo tak się owa kapela zwie – pochodzi z Finlandii. Niedawno miałem okazję przybliżyć wam twórczość innego Fina, więc powinniście co niego z tego kraju już kojarzyć. Nazwa kapeli pochodzi od nazwiska Mika Waltariego, który może być wam znany jako autor książki „Egipcjanin Sinuhe”. Ten pisarz jest właśnie ulubieńcem jednego z gitarzystów Waltari. Sama kapela jest wręcz stara jak dinozaury. Swe początki datuje na rok – uwaga – 1986, bez żadnych przerw czy innych „hiatusów”, czyli w przyszłym roku będą obchodzić 30 lat działalności. O dziwo, z pierwszego składu zostały aż trzy osoby, a line-up przez lata omijały zmiany i przetasowania. No dobrze, ich początki wam przedstawiłem, ale co oni konkretnie grają? Ogólnie rzecz biorąc kręcą się w gitarowych brzmieniach, jednakże nie wiem, co siedzi w ich czaszkach, że z czasem postanowili całkowicie rzucić się w wir eksperymentowania, dodając do swej muzyki elementy metalu progresywnego, death metalu, hip-hopu, muzyki industrialnej, elektronicznej, pop, punk, muzyki symfonicznej, thrash metalu, a nawet folku! No, dość długa wyliczanka, ale prawdziwa, bo to prawda – oni to wszystko do swojej muzyki wrzucali i wrzucają nadal.
Album, który mi o nich przypomniał, nazywa się „You Are”, do którego czasami w nawiasie dodawane jest „Waltari”. Okładka mnie za bardzo nie przekonała na początku – stylizowana na komiks, raczej prosta. Osobiście nie jestem fanem takiej stylistyki, ale to nadal lepsze niż cover arty niektórych kapel blackmetalowych czy goregrindowych. Trzynaście utworów mieści się w czasie ok. 53 minut, więc niecałej godziny. Nie jest tak źle jak na dzisiejsze czasy. Czego możemy się spodziewać po najnowszym wydawnictwie szalonych Finów? Porządnej dawki mocnego i dopracowanego, nowoczesnego grania, oczywiście w formie, do jakiej przyzwyczaiło swych słuchaczy Waltari. Tak więc spotyka się tutaj całkiem przyjemna elektronika, której smaczku dodaje specyficzny głos wokalisty – Kärtsy’ego Hatakka. Co starsi i bardziej dociekliwi czytelnicy mogą kojarzyć go jako współtwórcę muzyki z Maxa Payne’a 1 & 2. Waltari nie byłoby sobą, gdyby nie wrzucali do swego kotła muzycznego co popadnie. Jeżeli mamy ochotę posłuchać energetycznej i mocnej dawki metalu, możemy zapuścić sobie „12” czy „Solutions”. W utworze „Only The Truth” możemy znaleźć jawne inspiracje muzyką… hmm… jakąś etniczną z Afryki? Sam nie wiem. Może wolicie jakąś dziwną parodię na akustyku? „Right Wing Theme” będzie jak znalazł. O ile znacie fiński, bo to jedyny kawałek na tej płycie w ich ojczystym języku. W „Keep It Alive” Kärtsy przyjmuje bardziej refleksyjną i klimatyczną postawę, co też odbija się na ogólnym odczuciu towarzyszącym słuchaniu tego kawałka. „Singular” to mój faworyt – ciężki, mocny riff na początku zostaje zastąpiony w refrenach tanecznym beatem oraz… akordeonem! A rapowany wers prawie pod koniec jest po prostu świetny! „Not Much to Touch You” brzmi z deka thrashowo, „Hyvaolihyvaoli” („hyva oli” po fińsku znaczy „wszystko dobrze”) to znowu swego rodzaju parodia popularnego w ostatnich latach w metalu progresywnym djentu. „Diggin’ The Alien” to utwór zamykający album. Uwodzi w nim ten taneczny rytm, który całkiem szybko wpada w ucho. Totalnym zaskoczeniem dla mnie jest natomiast kawałek o nazwie „Televizor”. Dlaczego? Bo to ballada na akustyku śpiewana po… czesku. Pod tym linkiem możecie znaleźć jej tłumaczenie. Zaprawdę, tego się nie spodziewałem. Chciałbym jeszcze poruszyć kwestię wokalisty. Na początku tekstu pisałem o tym, jak to odrzucił mnie jego głos. Widać to jeden z tych dźwięków, do których trzeba dojrzeć, bo teraz całkowicie mi pasuje. Wysokie tony są… bardzo specyficzne i charakterystyczne. Nie kojarzę żadnego wokalisty o takiej barwie głosu. Niskie i mówione kwestie myliłem nie z nim. No i jego krzyk, i growl, ach….
Po średnim „Below Zero” (poprzednia płyta) Waltari wraca do przemysłu muzycznego z niezłym uderzeniem. Wybijają okno, wywarzają drzwi, zaś potencjał kruszenia czaszek nadal w nich drzemie ogromny. To kolejna kapela, która mimo tylu lat aktywności nadal potrafi nagrać bardzo dobry album, który od razu się zapętla w mym odtwarzaczu. Ktoś ostatnio na YouTube zapytał w komentarzu „Ile Waltari jest w Waltari?”. Ktoś mu jednak szybko odpowiedział, że całe 1000% – to nadal kolesie którzy bawią się dźwiękiem, którzy nigdy nie mieli określonej ramy i śmieją się w twarz purystom i tym, którzy narzekają, jak to „kapela nie brzmi tak jak kiedyś”. Mam nadzieję, że przygotują coś świetnego na 30-lecie, i po cichu w duchu liczę, że dobiją do 40-lecia. A teraz lecę znów katować „You Are (Waltari)”!
PS I trzymajcie się z daleka od kawałka „Strangled”. Nie lubię grindowego łojenia.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy