Lovecraft i jego mitologia Cthulhu odcisnęły bardzo wyraźne piętno na XX-wiecznej kulturze, w tym oczywiście na muzyce. Sam przedstawiałem na tym blogu chociażby projekt Cthulhu Biomechanical. Już przy tamtej okazji narzekałem, jak to się na ogół wiąże wszelkie mackowe inspiracje wyłącznie z muzyką metalową. Pora więc zaprezentować kolejny przykład zupełnie innego użycia lovecraftowskich inklinacji. Przed wami Flint Glass, mroczny kapłan IDM-u z kręgu znanej już Wam wytwórni Tympanik Audio.
Pod tym pseudonimem kryje się francuski producent, Gwenn Trémorin.
„Nyarlathotep” to jego drugie pełnowymiarowe wydawnictwo po „Hierakonpolis” z 2002 roku. Oprócz zaklinania muzyki, Trémorin prowadzi również label Brume Records. Obok produkcji Flinta Glassa specjalizuje się właśnie w IDM-ie, dark ambiencie i innej jeżącej włos na głowie nowoczesnej elektronice. Fascynacja Lovecraftem nie wzięła się u Francuza znikąd. Podobnie jak samotnik z Providence, Flint Glass uwielbia wgłębiać się w umysł odbiorcy swojej twórczości i zagnieżdżać w jego najciemniejszych zakamarkach. Aż rzeczony odbiorca zda sobie sprawę, że nie ma już dokąd uciec, a jego świadomość została przeniesiona do innego, bynajmniej nie bardziej sympatycznego wymiaru. Utwory na „Nyarlathotepie”, tak jak opowiadania Lovecrafta, zawieszone są gdzieś między czasem a przestrzenią, a ich nastrój ciężko oddać słowami, od razu jednak rozpoznacie znajome klimaty.
Nie bez powodu wydawnictwa Glassa zaliczane są do najbardziej innowacyjnych i odkrywczych na współczesnej scenie eksperymentalnej elektroniki. Producent zgrabnie tworzy pokomplikowane, pełne przenikających się warstw aranżacje, w których industrialne beaty oplatają słuchacza niczym słynne macki Przedwiecznego. Teoretycznie pełno tu dark ambientowych, ponurych teł, wchłaniamy je jednak podświadomie, zupełnie nie zwracając na nie uwagi przygnieceni pokomplikowanymi strukturami rytmicznymi, które musiały powstać w ramach jakichś koszmarnych obliczeń dokonanych w domu wiedźmy (tak, witch house). Muzyka Flinta Glassa jest jak obrazy Pickmana i w podobny, lovecraftowski sposób muszę ją opisać. Bez odwoływania się do konkretów – bo to mogłoby pozbawić mnie resztek zdrowego rozsądku – lecz w sposób nie pozostawiający wątpliwości…
Pełno w niej pełzającego chaosu, niewypowiedzianej grozy i oślizgłej, śmierdzącej rybą trwogi.
Te potworne dźwięki, składające się na poszczególne utwory, poprzetykano krótkimi interludiami, w których Francuz dopuszcza się najplugawszych bluźnierstw, wymawiając na głos wszystkie przedwieczne słowa, których dziś już nikt nie potrafi należycie odczytać: „Azathoth”, „Ubbo-Sathla”, „Hastur”, „Yuggoth”, „Shudde M’ell”, „Yog Sothot” czy wreszcie tytułowy „Nyarlathotep”. Nie wiem, czy Flint Glass był świadom, jakich czynów dokonuje i czym mogą się one skończyć dla niego i jego słuchaczy. Finał tej wędrówki (odejmując niezłe, ale jednak burzące trochę kompozycję albumu remiksy) to „Slither Chaos”, ostateczna zapaść w wieczny chaos. Ale jeśli miałbym typować najbardziej szalony utwór na tym krążku, to bez chwili zawahania wybieram „Cthulhu Dawn”.
To jeden z najbardziej ryjących banię IDM-ów, jakie kiedykolwiek słyszałem. Czujcie się ostrzeżeni.
A zatem jeśli Wasz dostawca internetu stanie któregoś dnia na waszym cyfrowym progu z czymś niebieskim i fascynująco przerażającym, zastanówcie się dwa razy. Przy całym moim zachwycie dla „Nyarlathotepa”, nie mogę pozbyć się wrażenia, że wraz z chwilą, gdy pierwszy raz odpaliłem tę płytę, nieodwracalnie pozbyłem się jakiejś cząstki mojej duszy. I tak przez te kilka lat dziura w niej minimalnie powiększa się każdego dnia – kto wie, co z niej kiedyś wyjdzie. Tak że bądźcie ostrożni – no chyba że na gwałt potrzebna Wam muzyka do gry w „Arkham Horror”. Wtedy się nawet nie zastanawiajcie – „Nyarlathotep” będzie najlepszym wyborem w okolicy.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
IDM/ Glitch biorę w ciemno.
Ale podziemie, biorę