Cały dzisiejszy dzień zastanawiałem się, jak najlepiej zacząć ten akapit. Myślałem o jakimś małym zestawieniu dziwnych nazw. Jedyną skazą na tym idealnym planie było to, że „Big Blue Ball” to nie kapela, ale album. Jak więc widać, ten pomysł spalił na panewce już w przedbiegach. Wniosek nasuwa się jeden – Kosmiczne Wampiry.
Nie ma bata. Musicie przyznać, że jest to po prostu idiotyczna nazwa. Alien Vampires? Podejrzewam, że pomysł, aby nazwać tak projekt dark electro, zrodził się przy stymulacji umysłu odpowiednią ilością spożytego alkoholu. Nie wspomnę o narkotykach, bo one pewnie też wtedy „wspomagały” proces myślowy. No dobrze, kto jednak wpadł na to wszystko? W 2000 roku gitarzysta włoskiej grupy industrial black metalowej Aborym – Nysrok Infernalien Sathanas – postanowił poszerzyć swe muzyczne granice. Czym prędzej przysiadł do komputera i zaczął łączyć ze sobą psytrance, EBM i industrial (nie zapominając jednakże o swoich metalowych korzeniach). Ten projekt tak go zaabsorbował, że w 2007 roku Nysrok opuścił Aboryma – dokładnie dwa lata po tym, jak tę samą decyzję, względem tej samej kapeli podjął Attila Csihar (tak, TEN Attila). W międzyczasie do Alien Vampires dołączył Nightstalker. Razem z Infernalienem zgłębiali swą pasję do BDSM-u, narkotyków i zdjęć autorstwa Jamy Montoi.
Pomysł był prosty – robimy dark electro najwyższej jakości. Jak należy to rozumieć? Okładka bez cenzury powinna Wam dużo podpowiedzieć. Zostając jeszcze przy tym temacie – to nie jest ewenement ani względem Alien Vampires, ani względem sceny mrocznej elektroniki. Jeżeli czytaliście moje poprzednie wpisy, to wiecie, że jest to standard i pod żadnym względem nic kontrowersyjnego. Black metal ma palenie kościołów i walkę z religią, a dark electro BDSM, narkotyki i śmierć. Nie będę Wam tutaj kłamać, że nagle coś się chłopakom w Wielkiej Brytanii (bo teraz tam urzędują) odmieniło i zaczęli śpiewać o boskim miłosierdziu. Opowiem za to o małym dualizmie, który dostrzegłem na ich najnowszej propozycji „Drag You To Hell”.
Po pięciu latach przerwy wrócili. Silniejsi niż kiedykolwiek. Oczywiście, nie sami. Piętnaście utworów w wersji podstawowej daje nam w sumie ponad godzinę muzyki. Wynik całkiem niezły jak na te czasy (nie licząc dodatków w edycji limitowanej). Co miałem na myśli pisząc, że powrócili „z kimś”? Dodatkowe towarzystwo stanowią cztery osoby: wcześniej wspomniany Attila Csihar, Sin Quirin z Ministry, Charles Edward z Mayhem i… Nero Bellum! Nie jestem specjalnie zadowolony z obecności tego ostatniego, ale mniejsza z tym. Jak więc widzicie solidne zaplecze. Można by rzec, że starzy wyjadacze. Jak to się jednak przełożyło na warstwę muzyczną? Pierwszy utwór – „The Divinity of Solitude” – brzmi niczym rasowy, industrialny black metal. Syntetyczna perkusja mieszana z żywymi bębnami (ten motyw powtórzy się tu i ówdzie) nieźle współgra z głosem Attili. Gitary też dorzucają swoje trzy grosze. „She Owns the Nite (Lilith)” to znowu ten drugi typ utworów, które się pojawiają na „Drag You To Hell”. Jest wręcz przesiąknięty dynamiką i tanecznością. To sama elektronika z wokalem Nysroka. Chłopaczyna postanowił zaśpiewać swym normalnym głosem. Wyszło mu to raczej średnio, bo brzmi trochę jak po tygodniowym maratonie alkoholowym z Marianem Kowalskim.
„You Wish Me Dead Get in Line” brzmi raczej podobnie do poprzednika, chociaż jest wolniejszy i z gitarami. „All The Fakes Must Die” to typowy utwór klubowy. Posiada to, co jest w nim najważniejsze, czyli dynamikę i skoczność. „Drag You to Hell” brzmi jakoś podobnie do twórczości Psyclon Nine. Specyficzna melodia, gitara, marszowe tempo – to cechy charakterystyczne tego utworu. „Psycho Bitch” współtworzony z Sinem Quirinem i Charlesem Edwardem to czysty industrial black metal. Posępne gitary, mroczna melodia i elektronika roztaczająca dziwną atmosferę – no kawałek jest po prostu świetny! Kolejne cztery utwory: „Sworn to the Lust”, „Lock It”, „Touch” i „You Rule, I Cum” (nie, to nie jest żart) są utrzymane w tej samej, klubowej konwencji. Nie widzę sensu w rozpisywaniu się o nich, skoro każdy z nich jest oparty na tych samych pomysłach. Pora na kawałek „Undivided Wholeness”, w którym udzielił się sam Nero Bellum. Tutaj nadal wybija się blackmetalowa otoczka, ale elektronika jest już wyraźniej zarysowana, aniżeli w świetnym „Psycho Bitch”. Podobnie sprawa ma się z „No Return from Where I Am Going”, gdzie znowu na gitarę wkroczył Charles Edward i nadał utworowi ten blackmetalowy styl. Pozostałe trzy numery („Dark Energy”, „Better Enemies Than Friends” i „Unidentified”) to kolejne twory przeznaczone na gotyckie parkiety.
Wcześniej wspomniałem o dualizmie tego albumu. Polega on na wyróżnieniu dwóch wyraźnych części – tych z dodatkiem metalu i tych bez niego. Kontrastuje to ze sobą, a jednocześnie pokazuje, w jakim stanie jest obecnie dark electro. To festiwal schematów i podążania po wyznaczonych ścieżkach. Ma być tanecznie, mrocznie i dynamicznie, czyli – jednym słowem – nudno. Pierwsze skrzypce grają tutaj te kawałki, w których Alien Vampires postanowili zaszaleć. Czy to słuszna droga? Dla mnie jak najbardziej i liczę na to, że Nysrok podejmie odpowiednie decyzje względem przyszłości Alien Vampires.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
nie, dzięki
Nie. Może wtedy bardziej bym lubiła.
Od 3 dni mnie śledzą, jak nie u koleżanki, to w domu i terat tu :v
Chyba czas samemu zapuścić xD
Szkoda, że nie można dodawać GIFów w komentarzach…