Lindemann – Skills in Pills

2015, płyty Autor: Danny Neroese cze 22, 2015 komentarzy 6

Według internetowych skarbnic wiedzy groteska to kategoria estetyczna, która charakteryzuje się połączeniem w obrębie jednego dzieła artystycznego różnych i często przeciwstawnych elementów. Co to znaczy dla przeciętnego słuchacza i człowieka, który nie jest wybitnym znawcą sztuki? A to, że w jednym na ten przykład obrazie w specyficzny sposób są ukazane absurdy, dziwności i w ogóle to, co autorowi przyjdzie do głowy. Ma to wyglądać dziwnie, niepokojąco i jednocześnie jak wynaturzenie. Cienka jest natomiast granica pomiędzy groteską a kiczem i bardzo łatwo ją przekroczyć, a skutki tego mogą być bardzo złe…

Jak więc to jest z nowym Lindemannem, czyli „solowym” projektem znanego wszem i wobec wokalisty Rammstein? No cóż… Może najpierw wyjaśnię, o co chodzi z tym cudzysłowem przy słowie „solowym” – wszystkim innym prócz wokalu na płycie „Skills in Pills” zajmuje się kolejna znana w przemyśle metalowym osoba, a mianowicie Peter Tägtgren. Peter to multiinstrumentalista oraz producent, którego co bardziej ogarnięci mogą kojarzyć z industrial metalowego zespołu Pain oraz Hypocrisy, w którym to pokazuje swą ostrzejszą, death metalową stronę. Nie wspomnę nawet, w ilu innych kapelach maczał swe szwedzkie palce, bo jest ich cała lista. Z czegoś chłopak żyć musi. Niemniej zaskoczyło mnie to, że postanowił zrobić kolejny projekt muzyczny i to w dodatku z Tillem! Jednocześnie nie wiedziałem i wiedziałem, czego mam się spodziewać. Jak to wyszło w praktyce?

Może najpierw zacznę od tego, co mi się podoba: to, za co był odpowiedzialny Tägtgren, czyli warstwa instrumentalna. Czuć tutaj duszę Pain, wszystko jest na swoim miejscu, ładnie gra i ładnie brzmi. Gitary przeplatają się z charakterystyczną elektroniką i elementami symfonicznymi (wiecie, chórki, organy, te sprawy). I w sumie to tyle pozytywnego. Teraz pora na resztę. Pamiętacie, jak mówiłem o kiczu i grotesce? Rammstein już dawno zaczął przekraczać granice dobrego smaku i w tym samym kierunku idzie się tutaj. Spójrzcie choćby na nazwy utworów: „Ladyboy”, „Fat”, „Praise Abort”. Kontrowersje były pewne, bo taki już jest Till, ale do jasnej cholery, nie można było tego zrobić w bardziej subtelny sposób, a nie tak prostacko? W dodatku sam wokal – jaki on jest, każdy słyszy, typowa dla Tilla melodyka została zachowana, ale co z tego, skoro mam wrażenie, że na tle całych utworów jest on wrzucany na pierwszy plan i nijak nie klei się zresztą? No i jeszcze ten angielski. Czy to zarzut? Tak, bo głos Lindemanna jest stworzony do niemieckiego. Same teksty ze ,,Skills in Pills” są proste i nieskomplikowane. Próżno tu szukać chwytających za serce tudzież zmuszających do przemyśleń motywów. No proszę was, łowienie lasek jak ryb albo marzenie o zostaniu kowbojem? Naprawdę, chłopaki? Po takiej dwójce spodziewałem się czegoś więcej aniżeli typowej jazdy po po bandzie, prostactwa i silenia się na kontrowersje (teledysk do ,,Praise abort”). Może i Till w taki prosty sposób chciał przekazać słuchaczom coś ważnego, co zmusi ich do ruszenia szarych komórek, ale nie czuję tego. Dla mnie to zbyt kiczowate i proste. A, i byłbym zapomniał. Wszyscy ci, co narzekają „o, kolejny Rammstein” – moi drodzy, to jest wręcz kardynalny błąd, bo to nie brzmi jak flagowa kapela Lindemanna, lecz jak Pain, tylko z innym wokalistą i wbijcie sobie to do czaszek. Warstwa instrumentalna nie jest tak wielowarstwowa jak u Niemców, którzy preferują raczej standardowe granie aniżeli dodatkowe wypełniacze i budowanie ściany z dźwięku.

Duet Tägtgren & Lindemann nie wypadł w moich uszach zbyt dobrze. Owszem, jeden czy dwa kawałki na „Skills in Pills” wpadają w ucho i nawet zostają w nim na tyle długo, że potrafię je po pewnym czasie zanucić, lecz nie są w stanie poprawić ogólnego niesmaku i zawodu jaki pozostaje po tej płycie. Po takiej współpracy oczekiwałem czegoś zdecydowanie lepszego. Liczyłem na coś naprawdę udanego, tymczasem album okazał się przeciętną mielizną. Nieładnie, panowie, oj, nieładnie.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

komentarzy 6

  1. TL;DR – Till po prostu pozazdrościł sukcesu Rychowi ale zapomniał, że jego angielski ssie. Omijajcie Lindermanna szerokim łukiem i słuchajcie Emigrate. /Zeal

  2. Agaran pisze:

    Mnie sie podoba 🙂 Nie jest moze tak dobra jak plyty Emigrate czy R+, ale nie jest zła. Przeslanie slabe, nie to co w R+, ale przynajmniej na przykladzie „lowienia panienek” fajnie sie slucha 🙂

  3. Porter pisze:

    Nie zgadzam się z autorem artykułu, uważam że przesadza. Fakt może album dupy nieurywa ale rownież daleko mu do nazywania go przeciętnym. Jeśli chodzi o teksty to również nie wszystkie z tego krążka są płytkie, „Children of the sun”, „Yukon”, czy chociażby „That’s My Heart” patetyczny kawałek z tekstem, który idealnie ukazuję poetycki talent wokalisty. Sam głos Tilla? Wiadomo baryton, jednak w niektórych piosenka słychać „czysty” głos, śpiew. Śpiew, a nie melorecytacja którą wspominam z niektórych piosenek, wczesnych albumów sekstetu z byłego NRD. Teledysk groteskowy, prowokujący, kontrowersyjny. Jednak wiadomo nie od dziś że kontrowersja wokół albumu to idealny chwyt marketingowy, napędzający jego sprzedaż. Moja ocena: 7,5/10
    Ps.: Teraz pozostaje czekać na nowy album rodzimego zespołu Tilla, którego „pre-produkcja” jest planowana na wrzesień tego roku.

  4. Zgadzam się z autorem recenzji w 100%

  5. Czarna Dalia pisze:

    Album może i wybitny nie jest, ale według mnie też nie tragiczny. Może to miała być lekka płyta, przecież nie wszystko musi mieć 234322 sensów w jednym zdaniu. Dobrze się przy tym tupie głową, można nawet pośpiewać jak ktoś ma słaby angielski.
    Cała otoczka kontrowersji, byłabym w szoku, gdyby jej nie było.
    Głos pana Lindemanna, hm, jest do niemieckiego stworzony, tak, ale przecież artyści muszą różnych rzeczy próbować, a sam angielski bardziej przystępny.
    Jeżeli porównamy album do R+ 2/10, Emigrate znam jako tako, ale też nie ma porównania, aczkolwiek jako osobny twór. Lindemann to Lindemann, nie R+ czy Pain, Skills in Pills to nie Rosenrot. Jak Porter dałabym 7,5/10.

  6. Marcholt pisze:

    No nie wiem czego wy się spodziewaliście, ale jak dla mnie 9/10. Teksty i wokal świetne. Proste ale melodyjne, z pazurem, ostre. Nie wiem jak można krytykować tu Tilla i jednoczesnie wyżej oceniac Emigrate ? Podobnie oburzeni prostactwem Tilla byli parę lat temu „fani” R+ na polskim forum kapeli, kiedy ukazało się wideo do Pussy. Ze prymitywne, wulgarne etc. No do cholery, mówimy o kapeli która na koncertach strzela w publiczność pianą z wielkiego kutasa. Każdy kto twierdzi ze panowie zR+ kiedyś byli mniej prymitywni i wulgarni niech sobie przypomni stare koncertowe video do buch dich. Także, jeżeli ktoś lubi ostre, mroczne ale i zabawne teksty Tilla niech sięga bez obaw po tę płytę.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *