Kiedy tak nieśmiało nadchodzi lato, niespodziewanie uderzają jeszcze szare, deszczowe dni. To idealna pora na „Music for the Masses”, Opposition czy Ayę RL. W zeszłym roku doskonale mi się w tę porę wpasował The Soft Moon. W tym dostałem wyczekiwany debiut Aviaries.
Aviaries, czyli ptaszarnie (a nie – jak niektórzy by pewnie kojarzyli – awiatorzy czy inne awiacje). Na nieśmiertelnej Wikipedii czytamy, że w odróżnieniu od klatek, konstrukcje takie zapewniają ptakom większe pole do popisu. Oczywiście wciąż są uwięzione, mogąc jednak bardziej swobodnie polatać, bliżej im do upragnionej wolności. W podobny sposób zdają się działać Wrocławianie. Choć od pierwszych dźwięków osaczają słuchacza w klaustrofobicznej konstrukcji odległego, rozmytego wokalu Marcina Cieślaka i postpunkowego basu Marka Magicka, słuchacz wciąż jest prowadzony przez gitarowe melodie Krzysztofa Młyńczaka i niepokojące dodatki syntezatorów.
Każda mroczniejsza dusza odnajdzie się w tych klimatach bez problemu.
Poczynania wrocławskiego kwartetu obserwuję niemalże od początku, kiedy zwrócił moją uwagę pierwszą udostępnioną kompozycją: najprzystępniejszym melodyjnie „Cold”, który obecnie wieńczy jego debiutancką płytę. Zachwycił mnie jednak dopiero motoryczną kompozycją „What You Breathe With”, do której zmontowany był teledysk z „Wstydu” Steve’a McQueena. Biegający nocnymi ulicami Michael Fassbender idealnie pasował mi do tego wprowadzającego w istny trans kawałka, szczególnie mając w pamięci zimną, nieludzką atmosferę samego filmu. Niestety, przez nadgorliwe studio filmowe tej wersji na YouTubie już nie znajdziemy, więc za wprowadzenie niech posłuży Wam sam kawałek.
To Aviaries w pigułce, ale równie dobrze w atmosferę ich pierwszego krążka wprowadza „Pills”, rozkręcający się w pełną oldschoolowej, syntezatorowej przestrzeni introdukcję. Podobny nastrój panuje w singlowym „Blindfold”, gdzie muzycy przekonują, że wcale nie chcą się odgradzać od słuchaczy przytłaczającym nihilizmem i dają im jakieś światełko w postaci sympatycznego motywu gitary. Jego późniejsza zmiana przywodzi na myśl zagraniczny post punk revival. Osobiście jednak odbieram Aviaries przede wszystkim jako spadkobierców polskiego coldwave’u.
Owszem, można się tu dopatrywać zarówno klasycznych Bauhausów, jak i znacznie późniejszych Interpoli.
Ale gdy wspomniany „Blindfold” przechodzi w oniryczny „Wreck”, czuję się przede wszystkim, jakbym odnalazł zaginiony album muzyków Ziyo (oczywiście w niepowtarzalnym klimacie debiutu), Made in Poland i Madame. Żeby nie było, całość brzmi rzecz jasna o wiele bardziej współcześnie. Aviaries wystrzegają się też najczęstszego grzechu polskich produkcji muzycznych lat 80.: wyciągania wokalu na samą górę. Choć ucierpiała na tym klarowność tekstów, potraktowanie głosu Marcina Cieślaka jako po prostu kolejnego instrumentu jest w tych aranżacjach jak najbardziej usprawiedliwione.
Jedyne, co tak naprawdę mogę zarzucić debiutanckiemu krążkowi Wrocławian, to że pozostawia słuchacza ze sporym niedosytem. Płyta nie przekracza nawet winylowej normy 40 minut, a po tych 6 kompozycjach od razu ma się ochotę na więcej. Ale może to zamierzony zabieg, który ma rozbudzić apetyt przed kontynuacją. Ja się już nie mogę doczekać, co jeszcze przygotują Aviaries i w jakie rejony dadzą pofrunąć swoim słuchaczom następnym razem.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy