Blutengel – Monument

2013, płyty Autor: Danny Neroese sie 06, 2015 komentarze 4

Cóż… Lipiec w tym roku nie należał do miesięcy, w których moje teksty pojawiają się prawie że co tydzień. Spoglądając na naszą rozpiskę – a jakże, jak każdy szanujący się blog o jakiejkolwiek tematyce, który regularnie publikuje nowe teksty, posiadamy takowe coś! – wręcz złapałem się za głowę, widząc raptem 2 publikacje podpisane moim pseudonimem. Za to nasz Ojciec Dyrektor doznał nagle jakiejś łaski z nieba tudzież boskiego błogosławieństwa, zaś jego palce poruszały się po klawiaturze z taką prędkością, iż przypominały malutkie dżdżownice. Niestety, również i koleje życiowe w mym przypadku dorzuciły od siebie to i owo. Postaram się więc trochę nadgonić z wpisami w sierpniu, zaczynając od… czegoś, co mi chyba chwały nie przyniesie – Blutengel przed państwem!

Dlaczego wspomniałem o tej „chwale”? Ci, co się odnajdują na tzw. scenie „dark independent”, to nie ma bata – Krwawego Aniołka kojarzą, nawet jeżeli tego nie chcą. Blutengel to swego rodzaju symbol. Symbol kierunku, jaki obrała szeroko kojarzona muzyka gotycka. I powiem szczerze: jest to sprawa okropnie dyskusyjna, tak jak cały Blutengel. Projekt założony przez Niemca, Chrisa Pohla, w 1999 roku gra coś na kształt muzyki electro-goth, czyli w skrócie: utwory są w gruncie rzeczy taneczne, chwytliwe, szybko wpadające w ucho i melodyjne, zaś głównym tematem tekstów jest miłość. Aż dziw bierze, że już tyle lat to główny temat utworów, niekiedy tylko ustępując miejsca innym, mniej lub bardziej filozoficznych wywodom Chrisa (tudzież jego koleżanek udzielających się na albumach). Jak to więc jest z albumem „Monument” z 2013 roku?

Swego czasu przeczytałem (lub usłyszałem) stwierdzenie, jakoby Chris Pohl był Dieterem Bohlenem sceny gotyckiej. Jakkolwiek kontrowersyjnie by to nie brzmiało, ciężko się z tym nie zgodzić. Muzyka prezentowana przez Blutengela to tak jakby mroczniejsza, momentami bardziej perwersyjna wersja kultowego i znanego już Modern Talking. Nawet kraj się zgadza. Ale mniejsza z tym – „Monument” to nic innego od tego, do czego przyzwyczaił nas Niemiec. Wspomniana wcześniej taneczność utworów oraz ich chwytliwość wręcz wylewają się z głośników, niemiecko-angielskie teksty ciągle wspominają o uczuciu do ukochanej, zaś elektronika wygrywa harmonizujące ze sobą melodie, tworzące ten dziwny, gotycki nastrój. Nie wspomnę np. o wizerunku wokalisty (który to kreuje się na wampira czy coś podobnego). To festiwal przaśności, średniej wiochy z dodatkiem pszenicy i buraków. Zero tu ambicji, innowacji czy jakichś nowości. Góruje prostota i celowanie w grupę docelową kindergotek w przedziale wiekowym od 14 do 17 lat. Dla większości jest to wręcz wstyd, hańba, ujma na honorze oraz zdrada i Targowica – jak to można słuchać czegoś takiego jak Blutengel? Ano można. A wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Nawet nie wiecie kiedy, a jego kawałki wpadną wam w ucho i nie będą chciały go opuścić! Przykłady? „Save Our Souls”, w którym tu i ówdzie pojawia się jęk gitary, „All These Lies” ma znowu całkiem miłą dla ucha dynamikę, nie wspominając o „You Walk Away”, które mogłoby bez problemu konkurować z utworami duetu Anders & Bohlen.

To dla mnie niepojęte – widzę te wszystkie niedoskonałości, ta prostota i „wiejskość” walą po uszach niczym młot pneumatyczny, a mimo wszystko tego słucham i – o zgrozo! – podoba mi się! Tak, tak, dobrze widzicie – album, na którym wieszam psy, który uważam za regres w muzyce, podoba mi się. To chyba fenomen Blutengela, który jest daleko poza moją możliwością percepcji. Chciałbym jeszcze poruszyć kwestię wokali – Pohl i jego znajoma, Ulrike Goldmann, mają całkiem dobrze współgrające ze sobą głosy, chociaż ta druga udziela się na albumie wyraźnie mniej.

Pora na ogólne podsumowanie „Monumentu” – to nie jest coś, co puszcza się znajomym na imprezie, to nie jest coś, do czego należy się przyznawać. To potworek, którego istnienie jest konsekwentnie prowadzone od początku aż do nie wiadomo kiedy (w tym roku pojawił się kolejny album…). Twórczość Blutengela to ewenement, błąd w matrixie, wyrwa w czasie i rzeczywistości. Moje zdanie znacie, czy postanowicie spróbować z czym to się je, czy też obejdziecie ten album z daleka – nie wiem, co zrobicie. To swego rodzaju Kot Schrödingera wśród muzyki – nie próbując tego albumu, jednocześnie tracicie i zyskujecie.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

komentarze 4

  1. Nie obrażajcie MT :-/ ja Krzyśka Pohla zawsze porównywałam do Michała Wiśniewskiego 😉

  2. Super recenzja ? Mam podobnie. Taki przyjemny masochizm kiczem… Szczególnie Selenszmerc. Coś „przeprzeprzepięknego” ?

  3. Osz Ty… Bedzie foch za zjechanie i w ogóle napisanie o moim ukochanym Blutusiu! XD

  4. Moje Mroczne Dzieci, wiedziałem że mnie zrozumiecie. /Danny

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *