Serialowy przebój HBO rozbudził we mnie na nowo zainteresowanie nuklearnym holokaustem i postapokalipsą, które fascynowały mnie od dziecka. Grałem we wszystkie Fallouty i Stalkery, oglądałem „Jeremiah” i podpisałem się pod każdą możliwą petycją w sprawie ocalenia „Jericho”. To wszystko jednak zaledwie bajki przy autentycznym horrorze, jaki rozegrał się po katastrofie z 26 kwietnia 1986 roku. O niej już jednak wiecie wszystko z serialu „Czarnobyl” – ja tu jestem tylko od muzyki. A ta sięgała do Czarnobyla całkiem często…
Michał Turowski „Wormwood and Flame”
Na sam początek nowość firmowana prawdziwym imieniem i nazwiskiem Gazawata / połowy Mazuta, znanego chyba wciąż przede wszystkim z działalności Oficyny BDTA (wcześniej Biedoty). Dokładnie w 33. rocznicę katastrofy wydał on eksperymentalną, drone’owo-noise’ową ścieżkę dźwiękową do wydarzeń z 26 kwietnia 1986. Syreny, metaliczne zgrzyty wszelkiej maści, rzeczywisty field recording – wszystko to buduje jeden z najmocniej oddziaływających na wyobraźnię soundtracków do atomowej tragedii, jakie słyszałem. Do tego sugestywne tytuły utworów, nawiązujące do lasu w Prypeci, który pod wpływem promieniowania zmienił kolor na rudy, czy Hotelu Polesie lub słynnego „Lazurowego” basenu. Ciary gwarantowane.
Mark Morgan „Fallout OST”
Klasyka dźwiękowego postapokalipsia. Mark Morgan przygotował ścieżki dźwiękowe do pierwszych dwóch części klasycznego cyklu Fallout, a także m.in. Wastelanda 2 (ta jest nawet na Spotify). Dawno temu pisałem o nich na tym blogu w następujący sposób:
Gdyby promieniowanie miało jakiś odgłos, świetnie oddawałoby je „Vats of Goo” z ostrzegawczymi syrenami i pojedynczym dźwiękiem pianina, któremu nie dane rozwinąć się w nic więcej.
A jak brzmiałaby egzystencja w cofniętej o kilkaset lat w rozwoju, dzikiej społeczności, która nie ma żadnej nadziei na jutro, a jakiekolwiek zasady cywilizacji cofnęły się do kodeksu Hammurabiego? Pewnie jak posępny „Metallic Monks”. Tym, co grali, nie muszę nic tłumaczyć.
MoozE „S.T.A.L.K.E.R.: Shadow of Chernobyl Soundtrack”
Kolejna propozycja, którą podsuwa nam pod nos świat gier komputerowych. „S.T.A.L.K.E.R.: Shadow of Chernobyl” to również kultowa produkcja, tyle że opracowana z prawdziwym Czarnobylem z tyłu głowy, do tego przez samych Ukraińców. Za oprawę muzyczną odpowiada rosyjski muzyk Frey Vladimir, któremu doskonale udało się oddać nastrój pustki i desperacji, wyczuwalny również w samej grze. Soundtrack można do dziś pobrać za darmo ze strony producenta, choć stanowi on zaledwie niewielki wycinek tego, co dało się usłyszeć w grze.
Job Karma „Tschernobyl”
Kolejny polski akcent. Wrocławska Job Karma wybrała się w marcu 2006 roku do zamkniętej strefy wokół elektrowni w Czarnobylu, po czym nagrała album wydany dokładnie w 21. rocznicę tragedii przez włoską wytwórnię Ars Benevola Mater. To kolejna kolekcja industrialnych stukotów i dark ambientowych pejzaży, uzupełnionych prawdziwymi samplami, daleko jej jednak do pustki i dehumanizacji odczuwalnych u Turowskiego.
Shrine „Ordeal 26.04.86”
Hołd ofiarom czarnobylskiej tragedii złożył także Hristo Gospodinov, bułgarski specjalista od dark ambientu ukrywający się pod pseudonimem Shrine. Na „Ordeal 26.04.86” słychać śpiew ptaków, płynącą wodę czy szum drzew, co w połączeniu z całkiem ciepłymi plamami ambientowych syntezatorów czyni ten album zaskakująco przystępnym. Nawet piękno ma tu jednak metaliczny posmak, który ostatecznie skłania do refleksji.
The Inner Devil „Atmosphere of Chernobyl”
Łotewski producent postanowił się nie ograniczać. W 30. rocznicę wybuchu reaktora w elektrowni w Czarnobylu wydał kolekcję aż 31 utworów – zgodnie z tytułem – nastawionych przede wszystkim na atmosferę. To prawdopodobnie najbardziej filmowe wydawnictwo w tym zestawie, pełne przejmujących melodii i nienachalnych podkładów. A że trwa blisko trzy godziny, będzie w sam raz na bezsenne noce.
Neizvestija „Majak”
Cryo Chamber to internetowy label specjalizujący się w mrocznych dźwiękach z innych wymiarów, często łączonych z mitologią Cthulhu. Jako bezpośredni spadkobierca Cold Meat Industry, oczywiście nie mógł pominąć w swoim portfolio czarnobylskich klimatów. „Majak” projektu Neizvestija zabiera nas do napromieniowanej zony w okolicach Czelabińska, gdzie mieścił się jeden z największych zakładów atomowych ZSRR. Pod koniec lat 50. doszło w nim do największej katastrofy atomowej do czasów Czarnobyla, o której dowiedzieliśmy się oficjalnie dopiero 30 lat później.
The Sisters of Mercy „Floodland”
A kiedy już będziecie mieli dość wszystkich tych ambientowych pejzaży, proponuję coś z zupełnie innej beczki. Moim skromnym zdaniem każda pora jest dobra na słuchanie „Floodland”, ale zanim posądzicie mnie o nadmierny fanatyzm wobec Sisters of Mercy, przypomnę tylko, że cały ten album ma bardzo zimnowojenny wydźwięk, a tekst „Dominion / Mother Russia” był inspirowany właśnie Czarnobylem. Tak w 2006 roku opowiadał o nim Andrew Eldritch:
Popełniłem ten błąd, że dałem się złapać w Europie Centralnej, gdy Czarnobyl zaczął tryskać swoimi pozostałości po całym lądzie. To część mojego pełnego nienawiści związku z Ameryką. Miałem w głowie myśl, że wszyscy kulą się tam w swych przenośnych domach, podczas gdy Matka Rosja zalewa ich deszczem.
Dodam jeszcze, że nawet postapokaliptyczny klip do słynnego „This Corrosion” miał być pierwotnie kręcony w Kazachstanie.
Hildur Guðnadóttir „Chernobyl”
Na samym koniec zostawiłem najbardziej oczywisty wybór, którego nie mogło zabraknąć w tym zestawieniu. Islandzka kompozytorka ma na swoim koncie współpracę m.in. z Sunn O))) i Benem Frostem, a już choćby soundtracki do „Sicario” czy „Arrival” Denisa Villeneuve’a, gdzie zagrała na wiolonczeli w kompozycjach Jóhanna Jóhannssona, pokazały, na co ją stać. HBO postawiło na dobrego konia. Jej ścieżka dźwiękowa do „Czarnobyla” doskonale podkreśla przejmującą wymowę serialu, a wykorzystanie autentycznych dźwięków z Ignalińskiej Elektrowni Jądrowej tylko dodaje realizmu.
Skoro wytrwaliście do końca, to chciałbym Wam polecić jeszcze dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest książka „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości” pióra noblistki Swiatłany Aleksijewicz. Serial HBO zaczerpnął z niej m.in. wątek Ludmiły Ignatienko, żony strażaka, który gasząc pożar w Czarnobylu, przyjął śmiertelną dawkę promieniowania. W książce przytoczono jej dokładne wspomnienia, a relacje innych ludzi, na których wpłynął Czarnobyl (mieszkańców, likwidatorów i ich rodzin, czy nawet poszkodowanych dzieci) stawiają ją na jednej półce z „Medalionami” Nałkowskiej czy „Innym światem” Herlinga-Grudzińskiego.
Jeśli po lekturze tej publikacji stracicie resztki wiary w ludzkość (a jest to całkiem prawdopodobne, szczególnie gdy za soundtrack wybierzecie sobie album Michała Turowskiego), to zachęcam do obejrzenia całej serii materiałów o Czarnobylu z kanału „Naukowy bełkot” na YouTubie. To jedna z najbardziej wyważonych znanych mi prób przeanalizowania zarówno przyczyn samej katastrofy, jak i jej skutków, które odczuwamy do dziś. Cenna tym bardziej, że jej autor porozmawiał m.in. ze specjalistami z lubelskiego UMCS-u, którzy wciąż pamiętają tamten dzień i opowiedzieli o konsekwencjach katastrofy odczuwalnych dla Polaków. Pokazuje też, że choć w Czarnobylu niewątpliwie doszło do wielkiej tragedii, mogło być znacznie, znacznie gorzej.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy