Najlepsze płyty 2022 (rajmund)

2022, płyty, zestawienia Autor: rajmund gru 27, 2022 Brak komentarzy

Kalendarz wskazał 27 grudnia, więc tradycyjnie pora spróbować przyjrzeć się najlepszym płytom ostatnich 12 miesięcy. Bo nawet jeśli nie był to szczególnie obfitujący w fajerwerki rok, to dobrej muzyki w moich głośnikach z pewnością nie brakowało.

Jaki był 2022 rok? Dziwny (choć nie aż tak, jak dwa poprzednie) i mam wrażenie, że trochę przejściowy. Grunt, że na dobre powróciły do naszych kalendarzy koncerty i festiwale… i nawet przez chwilę rozważałem, czy nie zrobić podsumowania opartego właśnie na nich zamiast płyt. Ale fajnych albumów też kilka wyszło, więc bez zbędnego przedłużania przechodzę do meritum.

Ala Kryształ – Sandtrack

Jedna z pierwszych płyt, które zwróciły moją uwagę w tym roku, i nawet załapała się na chwilowe ożywienie tego bloga. Na to, że została mi w pamięci, z pewnością bardzo nastrojowy koncert w warszawskich Chmurach. Ale też po prostu lubię takie oniryczne soundtracki do nieistniejących filmów. Szczególnie że David Lynch nic nowego nie kręci, a przy takiej płycie można sobie samemu utkać w głowie podobną wizję.

Stabbing Westward – Chasing Ghosts

Ile lat czekałem na ten album? Oj, dużo… Chociaż w międzyczasie działało przecież The Dreaming, a jego ostatni album był już bardzo bliski twórczości Stabbing Westward. W każdym razie jedna z największych marek industrial rocka lat 90. wreszcie powróciła i to z o wiele lepszym albumem, niż się spodziewałem. Pozostaje życzyć zdrowia Christopherowi Hallowi, który zmaga się obecnie z rakiem gardła, i może by tak kiedyś jeszcze jakiś koncert w naszej części świata…

Fontaines D.C. – Skinty Fia

Czy ktoś jeszcze wierzy w tzw. syndrom drugiej płyty? Zawsze wydawała mi się to naciągana teoria, a znacznie częściej prawdziwym sprawdzianem dla zespołu okazuje się album nr 3. Wóz albo przewóz – to wtedy sytuacja na ogół staje się jasna. Irlandzkie Fontaines D.C. wyszło z tego problemu obronną ręką: trzeci album jest zdecydowanie najciekawszą pozycją w ich dyskografii i prawdopodobnie ze wszystkich wymienionych tu płyt najczęściej będzie lądował we wszelkich podsumowaniach roku.

HEALTH – DISCO 4 :: PART II

Czy kiedykolwiek doczekamy się w końcu pełnoprawnego następcy „Slaves of Fear”? Nie wiem, nie do końca kupuję ten pomysł z tłuczeniem kolejnych kompilacji kawałków nagranych we współpracy z innymi artystami i też nie wszystkie te wspólne występy trafiają w mój gust. Ale bardzo szanuję HEALTH za to, że wciąż eksperymentuje i ani na chwilę nie stoi w miejscu, co czyni go jednym z ostatnich ciekawych zespołów współczesnego rocka. A czasem wciąż w mój gust trafia, jak choćby kawałkami z Nine Inch Nails, Perturbatorem czy cudownym „These Days 2.0.2.1.”, które zdaje się trafnie kontynuować tematykę „Cyberpunk 2.0.2.0.”

Noise Unit – Cheeba City Blues

Dawno, dawno temu Zeal opisywał na tym blogu album „Voyeur” projektu Noise Unit, za którym stoi Bill Leeb z Front Line Assembly. 15 lat po wydaniu rzeczonego krążka Kanadyjczyk reaktywował ten zespół wspólnie z Rhysem Fulberem i wydał „Deviator”, a w tym roku nagrał kolejny. „Cheeba City Blues” ma oldschoolowe industrialne terkoty, ale też wciągające beaty i zagląda nawet w dubowe rejony. W sam raz na cyberpunkowe odsłuchy.

ĆPAJ STAJL – Złoty Strzał

Co jakiś czas ktoś mnie pyta, czy gardzę polskim hip-hopem. Może więc najwyższa pora, bym oficjalnie wypowiedział się w tej kwestii: „Złoty Strzał” był w minionych miesiącach jednym z najbardziej katowanych przeze mnie albumów, a występ Ćpaj Stajlu na tegorocznym Offie stanowił w moim kajeciku jeden z najjaśniejszych punktów tego festiwalu. Ewolucja krakowskiego składu od czasów podziemnego „Lata w Ghettcie” jest powalająca, a tytułowy kawałek z tegorocznego albumu (z udziałem Zdechłego Osy i Młodego Dzbana) uzależnia jak te wszystkie substancje, o których nawijają.

Placebo – Never Let Me Go

Placebo odegrało istotną rolę w moim muzycznym dorastaniu, ale w pewnym momencie zdecydowanie się od niego odciąłem. Płyta „Battle for the Sun” kompletnie mnie odrzuciła i już ciekawszy wydał mi się projekt Love Amongst Ruin powołany przez Steve’a Hewitta, który opuścił załogę Briana Molko właśnie przed tym krążkiem. I tak naprawdę dopiero w tym roku odnaleźliśmy się na nowo. „Never Let Me Go” to zdecydowanie najlepszy album od czasów „Meds” i nawet tegoroczny warszawski koncert utwierdził mnie w tym przekonaniu (mimo mocno rozczarowującego zachowania Briana).

Hatchie – Giving the World Away

Hatchie przykuła moją uwagę już w zeszłym roku uroczo 90sowym singlem „This Enchanted”. Pełny album kontynuuje tę drogę i stanowi szalenie przystępną, acz podszytą pewną melancholią kolekcję chwytliwych piosenek. Swoje robi też zapewne doskonała produkcja i trochę nietypowe w dzisiejszych czasach bogactwo brzmieniowe. To taki idealny album na schyłek lata i wakacyjne zachody słońca. I kolejny dowód na to, że dreampopy i inne shoegaze’y mają się całkiem dobrze.

Patriarchy – The Unself

Moja miłość do Patriarchy zaczęła się od kawałka „I Don’t Want to Die” w remiksie Geneva Jacuzzi. Nieśmiało liczyłem, że kolejny album pójdzie właśnie w taką stronę… i się nie zawiodłem. „The Unself” to odpowiedź na pytanie, jak wyglądałoby „Bedtime Stories” Madonny, gdyby stanowiło owoc współpracy ze Skinny Puppy. Z racji tego, że Boy Harsher coś nie może wydać pełnoprawnego następcy „Careful”, biorę „The Unself” z pocałowaniem ręki (i już się nie mogę doczekać styczniowego koncertu!).

The Lovecraft Sextet – Nights of Lust

A gdyby tak pożenić synthwave z… darkjazzem? Oba gatunki dość szybko zostało wyeksploatowane, więc tym bardziej wydawała się to kusząca oferta. A że za projektem The Lovecraft Sextet stoi Jason Köhnen, mózg The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble, to o efekty mogliśmy być w zasadzie spokojni. Do tego dolejcie tradycyjne inspiracje muzyką Johna Carpentera i zmarłego niedawno Angelo Badalamentiego, a pyszne danie robi się samo. Mój faworyt to poniższy kawałek, w którym przetworzono szlagier „Wonderful Life” Blacka z iście vaporwave’owym namaszczeniem.

PS Nie chcę oficjalnie wprowadzać żadnych kategorii „nadziejowych”, ale liczę, że w przyszłym roku spotkamy się tu w towarzystwie Decadent Fun Club i Rydera Houstona!

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *