Jak już z pewnością wiecie, często zdarza się, że dobieram na tym blogu kolejne płyty według konkretnego klucza. Obok moich ulubionych producentów, najczęstszym takim kluczem są wyraziste labele. I tak po ogarnięciu najważniejszych artystów Tympanik Audio, kilkukrotnym wspomnieniu Ultimae Records, powoli będziemy przechodzić do nazwy absolutnie kultowej: Cold Meat Industry.
Gdy na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wszystkie gotyki i industriale robiły się powoli zbyt mainstreamowe, niejaki Roger Karmanik postawił na coś prawdziwie świeżego: dark ambient. Na przestrzeni lat jego label ukształtował całą nową scenę, z której dziś znamy tak znaczące szyldy jak Atrium Carceri, Arcana, Ordo Rosarius Equilibrio czy Rome. Prawdziwy mrok z innych wymiarów, zapomnianych przez Boga cmentarzy, związanych poddaństwem sypialni i przepełnionych barwnymi, wściekle śpiącymi ideami piwnic. Jest o czym mówić, jest czego słuchać.
Dziś na początek zajmiemy się Desiderii Marginis.
Podobnie jak samo Cold Meat Industry, Desiderii Marginis powstało w Szwecji i stanowi solowe poletko Johana Levina. Nazwę zespołu można przetłumaczyć jako „Granica Snów” i jest to zarazem najlepsza etykietka, jaką można dać jego muzyce. Utwory tego projektu to w większości dość długie, monotonne kompozycje, przeciągające struny mroku po najbardziej odrealnionych rejonach – wprost ze snu. To muzyka z gatunku z tych, które należy odtwarzać po zmroku (jak „Musick to Play in the Dark” Coila) i słuchać w pełnym skupieniu. Tylko w takich warunkach kreowana tu wyjątkowa atmosfera wessie nas bez reszty.
„Seven Sorrows” to szósta płyta Desiderii Marginis i zarazem ostatnia, jaka ukazała się pod egidą Cold Meat Industry (label zwinął się w 2013 roku, ale jego idea jest pięknie kontynuowana przez obecne na Bandcampie Cryo Chamber). Nie boję się stwierdzić, że to najwybitniejsza pozycja w dorobku Levina. Jego mroczne ambienty doczekały się tu głębi, o jakiej wcześniej nie było mowy. Dźwięki górskich cymbałów, gitar (akustycznych – nie wyobrażajcie sobie tutaj jakiegoś metalu), darkambientowych padów, smyków… Do tego tzw. naturalny industrial – czyli wszelkie stukoty, obijania, trzaski i zgrzyty. Wszystko to kreuje niepowtarzalną melancholię.
Choć pobudza w duszy słuchacza wszystko, co najsmutniejsze, zmusza również do myślenia.
Mimo że od premiery tej płyty minęło osiem lat, nic a nic się nie zestarzała i pomimo wielu, wielu odsłuchów, wciąż potrafię odnaleźć na niej nowe elementy. A to przecież częsty wyznacznik najlepszych. Jesień powoli uderza ciemnością, winter is coming – polecam zapoznać się z Desiderii Marginis w trybie natychmiastowym.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy