Maria Peszek – Zmiana Klimatu, Białystok, 16.4.2015

live Autor: psyche_violet kwi 18, 2015 komentarze 2

Szczerość i autentyczność to dwie cechy, za które cenię artystów najbardziej. Są nie do podrobienia. I Maria Peszek jest ich najlepszym uosobieniem. To jedna z najoryginalniejszych osobowości polskiej sceny muzycznej. Wydała 3 płyty i każda jest inna, teksty są w większości szalenie intymne i jak sama o sobie śpiewa: jestem inna niż powinnam, poza normę wystrzelona, wykolejona. Na przekór wszystkim schematom, dobitnie i bez owijania w bawełnę. Każdy numer jest totalnie inaczej skomponowany i nie doświadczycie tu nudy. Niekończące się pomysły na różnorodność dźwięków potwierdza koncert na żywo, który można podsumować jednym słowem: niesamowitość.

Maria wraz ze swoim męskim składem sprezentowała nam półtorej godziny bombowej atmosfery. Już samo wejście na scenę w towarzystwie ciemności, oświetlonej jedynie z lampek czołowych muzyków, utwierdziło w przekonaniu, że temu koncertowi daleko od przeciętności. Usłyszeliśmy całą ostatnią płytę „Jezus Maria Peszek” i tłum oszalał przy takich numerach, jak „Ludzie psy”, „Nie ogarniam”, „Wyścigówka”, czy „Sorry Polsko”. Najbardziej żywiołowe, z tego jak ludzie się darli wraz z Marią, z pewnością też najbardziej znane i lubiane. Najsmutniejsza dziewczyna na świecie „Amy” to najczęściej omijany przeze mnie numer, bo uważam go za najsłabszy, ale również się pojawił, więc można było się pobujać. „Żwir” wydawałoby się nie pasuje na wydanie koncertowe, ale w smutek opakowany przekaz czuć było jeszcze mocniej. Po prostu piękne. Ej, czy ktoś wie, jak tu jest na samym dnie? Oj, żebyś wiedziała Maryśka.

Zapisu fotograficznego ode mnie nie ujrzycie, gdyż zwątpiłam na chwilę w życie, kiedy w którymś momencie pojawiła się wokół mnie nie jedna, nie dwie, a pięć dłoni z wyciągniętymi telefonami, by uchwycić rozmazany obiekt, który powinien być Marią. Winszuję irlandzkiemu komikowi Dylanowi Moranowi, który przy takiej akcji podczas swojego stand-upu „What It Is” powiedział do kobietki w pierwszym rzędzie wprost: Would you please – stop – taking – pictures – on your tiny – annoying – fucking camera. This is happening to you in real time, you are having the experience. It’s not much point to verify that you were at the event when you’re actually here.

W zasadzie koncert powinien się promować tytułem “Maria Peszek and the Band”, bo z żywymi instrumentami metr pięćdziesiąt dwa dziko rosnącego nieba brzmiał rewelacyjnie i wszystko nabrało podwójnej mocy. Niektóre numery były wyśmienicie przearanżowane i szkoda, że nie wszystkie są umieszczone na jej zeszłorocznej płycie koncertowej „JEZUS is aLIVE”. Najlepszymi momentami tego wieczoru były dla mnie „Szara Flaga”, „Pan nie jest moim pasterzem” i „Pibloktoq”, pod koniec którego Maria oszalała, rozsypując wokół siebie confetti. Z pierwszej płyty, „Miasto Mania”, usłyszeliśmy „Ćmy”, „SMS” i „Czarny Worek”. Z drugiej zaś poleciał tytułowy „Maria Awaria” i „Ciało”, które w wersji country zaskoczyło wszystkich. 3/4 publiki chyba nie wiedziało z początku co się dzieje – tak zmienili kawałek: szybsze tempo i galop przez prerię zakończony perkusyjnym solo. A to jeszcze nie koniec zaskakujących momentów.

Na deser poszedł energetyczny „Padam” i garść coverów. “Personal Jesus” był wyjątkowo udany, bez większych zmian, taki tribute, który każdy polubi. Na „Lovesong” The Cure po raz kolejny zrobiło się magicznie, choć publika pod sceną była miszmaszem totalnym. Złożona z niewielu jednostek obeznanych w muzyce, w większości z pokolenia wychowanego w latach ‘00 i słuchaczy Eski nibyRock, oczywiście kiwała się do coverów, bo przecież ładne nutki, ale żeby więcej niż kilka osób prócz mnie darło się Feeling unknown and you’re all alone to żem nie zauważyła. Z debiutu było jeszcze „Moje miasto”, a Maria pożegnała nas „Piosenką dla Edka” (ja tam ciągle słyszę “Sabotage” Beastie Boysów) wyśpiewując „Dobranoc. Idę spać. Kurwa mać”. Bo może, bo to Jezus Maria Peszek niepotrzebne skreślić.

A jeśli jednak chcecie popatrzeć na zdjęcia z koncertu Marii Peszek, to zapraszamy do galerii Radka Zawadzkiego z warszawskiej Stodoły.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

psyche_violet

Zatraca się w dźwiękach bezwstydnie przeszywających duszę, wszystkim co ma smyki albo cięższych brzmieniach. Miłośniczka s-f i astronomii. Serialoholik. Prawie perkusistka. Życiowa dewiza: spiral out - keep going.

komentarze 2

  1. Ej, ale 1 kwietnia to już był… :< /Zeal

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *