London After Midnight – Selected Scenes from the End of the World

90s, płyty Autor: rajmund lis 16, 2015 Brak komentarzy

Gdzie się kończy prawdziwy gotyk, a zaczyna czysty kicz? Niektórzy pewnie stwierdziliby, że cały nurt okołogotycki to wyłącznie tandeta. Jeśli ktoś jednak kupuje te wszystkie mroczne otoczki albo po prostu odnajduje się w nihilistyczno-samobójczych tekstach… To pewnie zatrzymał się na latach osiemdziesiątych.

Jestem zdania, że wraz z nimi zakończył się prawdziwy gotyk. Po The Sisters of Mercy, Fields of the Nephilim, Bauhausie, The Cure czy połowie 4AD, gotyk zalała fala elektroniki. Zaczął się mieszać z industrialem czy EBM-em i tym samym został wyparty w latach dziewięćdziesiątych przez coś, co od lat zwykłem pół żartem nazywać „techno dla gotów”. Doskonale to zjawisko ukazuje np. dyskografia Clan of Xymox – porównajcie sobie kultową „Medusę” z chociażby „Farewell” (żeby nie było: kocham obie płyty, ale jak śpiewał inny klasyk: kochać to nie znaczy zawsze to samo).

Konkluzja tego spisanego na kolanie rysu historycznego jest taka, że w latach dziewięćdziesiątych próżno już było szukać prawdziwego gotyku z jajami, wyrazistych postaci na miarę Andrew Eldtricha czy Carla McCoya. Na ich miejsce przyszły egzaltowane płaczki, cmentarne wyjce i wymalowani chłopcy, umierający z miłości.

Prawdopodobnie jednym z ostatnich zespołów tzw. pierwszej fali gotyku, który rozruszał klasycznie gotyckie podziemia stylową brzmieniowo muzyką, był London After Midnight.

Nazwa wręcz wymarzona dla takiej kapeli, do tego nawiązująca do legendarnego dzieła kina niemego, które nie zachowało się do naszych czasów w ani jednej kopii. Na jego czele stanął Sean Brennan – człowiek, którego może bym nie postawił w jednym rzędzie z wymienianymi wcześniej nazwiskami, nie można mu jednak odmówić sprecyzowanych poglądów w kwestiach praw człowieka czy obrony zwierząt. Jeśli wierzyć biografii na oficjalnej stronie zespołu, jego demówka z początku lat dziewięćdziesiątych sprzedawała się w hollywoodzkich sklepach lepiej niż płyty Duran Duran (biorąc pod uwagę, że Durani byli wtedy na artystycznym i komercyjnym dnie, brzmi to całkiem wiarygodnie). Czym London After Midnight tak zachwycił wygłodniałych gotów? Spójrzcie sami na tekst szlagieru „Your Best Nightmare”:

Long after midnight, on a night like this
I’d sit by my blacklight and dream of your kiss
pulsating music filled my room and my head
and I dreamed what it’d be like to have you in my bed

I’m your best nightmare

And then it happened, you were in my arms
your lips on my throat- your hands on my, on my…
two bodies together the intimate sin
the pain and the pleasure could do mortals in
how could you know what I’m thinking of
to me lust can be as beautiful as love
here tonight, your pure heart and soul
untainted passion should have no control

She asked me if I…
I told her the truth
I said „I’m sorry it takes me longer than you”
she smiled and blushed and continued to grind
and promised to make me go out of my mind

returning her promise she came to a halt
licking my lips I tasted her salt
then she sat up and gasped and clutched at her breast
I thought she was coming – I’d never have guessed that
as she grew pale, as white as a flower
she collapsed to the floor and was dead in an hour

Historia jak z pulpowej powieści grozy, ale z gotykiem jest jak z horrorami.

Albo dajemy się ponieść konwencji, albo nie mamy w nich czego szukać. W „Your Best Nightmare” odnajdziemy posępny klimat, bicie serca i narastającą wraz z tekstem dramaturgię – czego chcieć więcej? Wszystkie mroczne serca znajdą na „Selected Scenes from the End of the World” tylko więcej takich klimatów. Jak w przejmującej pieśni „Sacrifice”, w której podmiot liryczny pragnie złożyć siebie samego w ofierze dla swej ukochanej. Albo „Spider and the Fly”, mój osobisty ulubieniec, gdzie klasyczne brzmienie nastrojowych klawiszy osiąga idealną symbiozę z typowo gotycką gitarą (i jeszcze to coś na miarę solówki pod koniec czwartej minuty). Brennan i spółka idealnie wpisują się tymi utworami w gotycką tradycję. Ale to zaledwie jedno oblicze ich debiutanckiego krążka.

Bowiem gorzki romantyzm i perwersyjne rozerotyzowanie to jedno, ale tuż obok mamy „Revenge”.

Utwór, dzięki któremu „Selected Scenes from the End of the World” otwiera… fragment przemówienia Adolfa Hitlera. Nihilistycznym zapędom wokalisty wtóruje agresywniejsza gitara i szybsze tempo, punktowane już tylko przez gotycki klawisz. Jeszcze inne oblicze przedstawia „Claire’s Horrors”, całkiem przebojowa, mroczna piosenka z nadającym klimatu samplem z filmu „Sherlock Holmes and the Voice of Terror” z lat czterdziestych.

Takich smaczków jest na albumie więcej, choć myślę, że można było nasycić go nimi jeszcze bardziej. Nie mówię, żeby od razu robić z London After Midnight drugie Skinny Puppy, ale skoro już sam album nazywa się „Selected Scenes…”, można było ściślej powiązać go z filmami. Jest niby jeszcze „The Black Cat”, ale tu chyba chodziło bardziej o oryginalne opowiadanie Poego niż jego świetną ekranizacją z Belą Lugosim i Borisem Karloffem.

Chociaż kto wie?

Ciekawostka, która nieco utrudnia ogarnięcie tematu, to mnogość wydań, w jakich został wydany debiut Brennana. Pierwotnie ukazał się tylko na kasecie, więc wznowienie na CD było naturalną koniecznością. Jednak europejska re-edycja już z następnego wieku znacznie poszerzyła oryginalną tracklistę. Dodano nagrany na nowo „This Paradise”, który przy okazji teraz otwierał zestaw – brzmieniowo faktycznie słychać progres.

Najważniejszą nowością był utwór „Inamourada” – już dla niego samego warto zainteresować się tym wydaniem, bo to jedna z najlepszych kompozycji London After Midnight. „Trick or Treat” stanowi odpowiedź na moją prośbę o więcej niepokojących sampli, „Demon” jest kolejną romantyczną balladą, a „Let Me Break You” wskazuje późniejszy, bardziej elektroniczny kierunek zespołu. Oczywiście serwisy streamingowe całą sytuację wydawniczą jeszcze bardziej skomplikowały, tak że nawet nie zgaduję, w jakim wydaniu dorwiecie ten krążek (jest jeszcze wersja z akustycznymi bonusami).

Zdaję sobie sprawę, że zaprezentowana tu konwencja nie przemówi do każdego.

Dla niektórych London After Midnight będzie pewnie podobną kichą co The Rasmus czy inny HIM (Ville Valo podaje zresztą „Selected Scenes from the End of the World” jako jedną ze swoich ulubionych płyt). Ja traktuję ten krążek jak filmy z wytwórni Hammer. I z takim nastawieniem polecam dać mu szansę. Urodzonych gotów na pewno nie muszę przekonywać.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *