Wywiad z Kristofferem „Garmem” Ryggiem (Ulver)

wywiady Autor: rajmund wrz 08, 2020 Brak komentarzy

Rozmowa została przeprowadzona w marcu 2011 roku i ukazała się na łamach portalu rockmetal.pl.

Zagraliście w zeszłym roku dwa koncerty w Polsce: najpierw w Krakowie, 10 miesięcy później w Warszawie. Co wyniosłeś z tych występów? Który z koncertów wypadł twoim zdaniem lepiej?

W obu miastach wyszło znakomicie i wydaje mi się, że bez większych katastrof. Oczywiście ciężko mi powiedzieć, jaki był odbiór publiki, i jak to wszystko brzmiało. Pamiętam, że w Warszawie byłem mocno poddenerwowany, więc trochę bełkotałem i nie byłem do końca sobą. Kraków zaś był końcówką naszej zeszłorocznej trasy, więc może wtedy byliśmy w trochę lepszym stanie – ale to naprawdę ciężko powiedzieć.

Wśród publiczności na warszawskim koncercie znaleźli się również muzycy cenionych polskich zespołów, m.in. Riverside i Tides from Nebula. Znasz jakieś polskie zespoły, których muzykę lubisz?

Znam oczywiście Tides from Nebula, grali przed nami w Krakowie. Świetny zespół i mili ludzie, choć zdołaliśmy porozmawiać tylko chwilę za kulisami. Na ogół tak jest, niestety, jesteś tak skupiony i zestresowany własnym występem, że spotkania towarzyskie schodzą na dalszy plan. Polskie zespoły… Znam dość dobrze Andreja Nebba (właśc. Andrzej Paweł Dziubek – przyp. rajmund), który mieszka w Norwegii i wydał parę istotnych albumów z De Press i Holy Toy. W zasadzie ostatni album De Press dostałem w prezencie od świetnego fana w Warszawie – dzięki, Marek (śmiech). Przychodzi mi też do głowy Tomasz Stańko, trębacz jazzowy. No i oczywiście Turbo, Vader oraz parę innych zespołów metalowych, których słuchałem w młodości.

Dlaczego dopiero po 15 latach grania zdecydowaliście się na koncerty?

Z dokładnie takich powodów, jakie teraz znamy z własnego doświadczenia. Zabrałoby to nam czas i nie pozwoliło skupić na tworzeniu nowej muzyki, wystawiło na działanie poważnego stresu i zmusiło do radzenia sobie z ludźmi i sytuacjami, które w innym wypadku byłyby dla nas bardzo nienaturalne. Mimo to cieszę się, że w końcu to zrobiliśmy… Spędziliśmy świetnie czas na trasie, to było prawie jak odkrycie siebie na nowo.

Teraz, po tych wszystkich koncertach waszej pierwszej trasy, jak myślisz, jakie wartościowe doświadczenia przyniosło ci granie live? Czy czegoś żałujesz w związku ze swoją decyzją?

Cóż, na pewno wiele się nauczyliśmy. Musieliśmy zupełnie przearanżować nasze utwory, by sprawdzały się na żywo, a nasz nowy album zrodził się w jakiś sposób z tego „żywego” grania. Ogólnie rzecz biorąc, jest dziełem bardziej zespołowym. Zdaje się też, że odnieśliśmy pewne psychologiczne zwycięstwo, stając twarzą w twarz z muzyką i przełamując własne ograniczenia. Dało to nam też dużo zapału, który wydaje mi się być niezwykle ważny dla dalszego funkcjonowania zespołu w świecie, który zmienia się tak szybko.

Czego możemy się spodziewać po występach promujących nową płytę?

W tej chwili dopiero się do nich przygotowujemy, więc nie jestem jeszcze pewien, ale podejrzewam, że będzie to głównie prezentacja nowej płyty, „Wars of the Roses”, uzupełniona paroma rzeczami z zeszłego roku oraz może większą ilością fragmentów improwizowanych. Zdecydowaliśmy się nieco zredukować brzmienie i tym razem dać wyraz bardziej surowej ekspresji.

Ostatni album, „Shadows of the Sun”, wydaliście 4 lata temu. W trakcie tej przerwy nie dostaliśmy nawet EP-ki, tylko efekty twojej współpracy z innymi artystami. Czemu tak długo milczeliście?

Znaleźliśmy się w dziwnym miejscu, praktycznie kreatywnej próżni, jeśli chodzi o tworzenie nowej muzyki. Ale nie był to zupełnie bezproduktywny okres, prawie skończyliśmy już krążek we współpracy z Sunn O))), a także mamy 7 czy 8 piosenek na płytę „Psyche”, którą chcemy wydać tego lata. Poza tym nasze życia osobiste też nie mogły się do końca zsynchronizować i kiedy byliśmy razem w jednym miejscu, zwykle było to związane z graniem na żywo, które też bywa intensywnym i zmiennym przeżyciem. Teraz jednak wróciliśmy do spokoju ducha, więc następne wydawnictwo nie powinno nam zabrać kolejnych czterech lat. Myślę, że większość tego czasu poświęciliśmy na przemyślenia i odnowienie wiary w to, co nas łączy, czym jest ostatecznie Ulver.

Ulver na przestrzeni lat nagrał kilka soundtracków, m.in. świetną ścieżkę dźwiękową do filmu „Svidd Neger”. Masz jakieś dalsze propozycje z branży filmowej? Planujecie kolejne soundtracki?

Dziękuję. Było paru niezależnych twórców, którzy się do nas zgłaszali, lecz niestety nie byliśmy w stanie zająć się ich projektami ze względu na niskie budżety. Nie możemy sobie pozwolić na pracę miesiącami nad czymś, za co nie dostaniemy pieniędzy lub otrzymamy ich bardzo niewiele. Jesteśmy na to za starzy i mamy dzieci do wykarmienia. Także czekam na telefon z Hollywood (śmiech).

Przy okazji, podobał ci się „Svidd Neger”? Masz jakiś ulubiony film?

Och, to taki głupawy prztyczek zrobiony głównie dla ludzi z północy Norwegii, by się ponaśmiewali z siebie i swoich popieprzonych przywar (śmiech). Gdybym miał wybrać jeden, myślę że moim ulubionym filmem jest „Naked” (polski tytuł: „Nadzy” – przyp. rajmund) Mike’a Leigh. O wiele bardziej ponura opowieść. Wciąż powala mnie na ziemię za każdym razem, kiedy go oglądam.

W listopadzie zmarł Peter Christopherson, połowa duetu Coil, do którego często bywacie porównywani. Jak reagujesz na takie porównania? Co sądzisz o muzyce Coila?

Jestem zaszczycony. Nawet graliśmy ze Sleazym (pseudonim Petera Christophersona – przyp. rajmund) tydzień przed jego śmiercią – w „Casa da Musica” w Porto, gdzie był razem z Throbbing Gristle. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to będzie jego ostatni koncert. Był taki rozpromieniony i pełen życia, także wiadomość o jego śmierci była dla nas szokiem. Zawsze czuliśmy silną więź z Coilem i ich estetyką, ale powiedziałbym, że jesteśmy nieco bardziej „przyziemni” od nich. Zeszłego lata graliśmy w Operze z Ianem Johnstone’em, który był związany zarówno artystycznie, jak i uczuciowo z Johnem Balance’em w ostatnich latach jego życia. To było pamiętne przeżycie. Po występie pojechaliśmy do mojego rodzinnego domu w fiordach (w Sogn & Fjordane). Ta wycieczka zainspirowała tekst „Norwegian Gothic” z nowego albumu. Stephen Thrower również gra na nowym krążku, także w naturalny sposób jesteśmy silnie związani z Coilem.

To, co jeszcze na pewno łączy Ulver z Coilem, to że oba zespoły przez wiele lat nie grały koncertów…

To prawda. Pozostaje mieć nadzieję, że nie podzielimy ich skłonności do umierania.

Porozmawiajmy o planach wydawniczych Ulvera. Najważniejsza oczywiście nowa płyta: „The Wars Of The Roses”. Czego możemy się spodziewać?

Materiał ten powstał w dużej mierze z doświadczeń na żywo. Został wyprodukowany w bardziej tradycyjny, zespołowy sposób, gdzie na żywo nagrywaliśmy perkusję i bas, pianino i wokale itd., nie robiąc przy tym tyle dodatkowej produkcji co zwykle. Nawet spora część obróbki elektronicznej była improwizowana podczas nagrywania. Całość została również poskładana do kupy w o wiele krótszym czasie, niż to nam na ogół zabierało. Trochę mnie to martwi, ponieważ czuję, że nie mieliśmy dość czasu, by zastanowić się, czy coś było dobre, czy nie, lecz po prostu, że pasowało do tego albumu. Nie żeby to miało jakieś odzwierciedlenie w brzmieniu, ale nasz sposób pracy był dość punkowy. Z drugiej strony, może to nadaje temu materiałowi czegoś, czego nie mieliśmy od wielu lat. Bardziej intuicyjnego poczucia, sam nie wiem. Są na tym krążku takie rzeczy, które naprawdę mi się podobają, ale też i takie, których wciąż do końca nie rozumiem…

Parokrotnie zmienialiście tytuł tego materiału. Czemu „The Wars of the Roses”? Odnosisz się do wojny domowej między rodami Lancasterów i Yorków?

Zmieniliśmy tytuł raz i było to zrobione dosłownie w ostatniej chwili. Album miał się nazywać „Critical Geography”, ponieważ pisaliśmy „krytycznie” o scenariuszach przypisanych rozmaitym terytoriom oraz ponieważ byliśmy zespołem w trasie i miało to swoje konsekwencje. Miało być to też odniesienie do aktualnych światowych problemów, takich jak globalne ocieplenie, trzęsienia ziemi oraz rewolucje, jakie ostatnio widzieliśmy w Egipcie i Libii. Ale poza tym mamy też fetysz Wielkiej Brytanii i królewskiej historii, więc po prostu wydało nam się na miejscu nadać płycie bardziej prozaiczny tytuł, który wzięliśmy z jednego z tekstów. Zgadza się, jest on odniesieniem do bitew o tron Anglii. Tak naprawdę Jorn ma teraz książkę pt. „Królowa Anglii”, na płycie umieściliśmy piosenkę zatytułowaną „England”, w której dotykamy tematu brutalnej brytyjskiej kokieterii, jaką jest tradycja polowań na lisy, w tekstach użyliśmy cytatów z Szekspira i mamy nawet teraz w składzie brytyjskiego muzyka, więc wszystko układa się w logiczną całość.

Szykujecie też DVD koncertowe „Ulver at the Opera”.

Tak, zamierzamy je wydać jesienią, również we współpracy z wytwórnią Kscope. Nakręciliśmy je przy użyciu sześciu profesjonalnych kamer HD. Fragmenty można zobaczyć pod adresem vimeo.com/18701970.

A co z cover albumem „Psyche”, gdzie miały się znaleźć wasze interpretacje hippisowskich piosenek z lat sześćdziesiątych?

Muszę zwrócić uwagę, że tylko raz nazwaliśmy ten album roboczym tytułem „Psyche”, a teraz niespodziewanie cały internet uważa go za oficjalną nazwę. W każdym razie wykonaliśmy już masę roboty przy tym krążku, coverując nasze ulubione piosenki z lat sześćdziesiątych autorstwa takich zespołów, jak The 13th Floor Elevators i Jefferson Airplane, ale potem zajęliśmy się koncertowaniem i musieliśmy na chwilę odłożyć ten projekt na bok. Później z kolei zdaliśmy sobie sprawę, że najwyższa pora wydać jakąś nową, oryginalną muzykę, ale wrócimy do tego pomysłu tego lata, to dobry czas na psychodelię (śmiech).

Dopuszczasz możliwość powrotu do już odwiedzonych krain muzycznych? Aby za parę lat na nowym krążku Ulvera znalazły się np. trip-hopowe, elektroniczne brzmienia „Perdition City”?

Możliwe, że zrobimy jeszcze kiedyś coś bardziej elektronicznego, opartego na mechanicznych brzmieniach, jako że nowy materiał jest głównie oparty na konwencjonalnym instrumentarium… Nie wiem. Chciałbym w przyszłości stworzyć coś bliskiego muzyki akusmatycznej, konkretnej i być może zaprezentować to na żywo w formie performance’u. Taka idea mnie intryguje.

Powiedziałeś kiedyś w jednym z wywiadów, że jesteś naprawdę smutnym człowiekiem, pozbawionym już wszelkich nadziei co do naszego okrutnego świata. Muzyka stanowi dla ciebie ucieczkę przed nim? A może właśnie swoją twórczością pragniesz przynieść chwilę zapomnienia innym?

Staram się pracować nad tym światopoglądem, odmienić go na lepsze, bo naprawdę sam tylko sobie utrudniam sprawę. Powiedzmy, że życie jest dla mnie ciężkie, ale nie jestem jeszcze gotów położyć się i umrzeć.

Chciałbyś coś przekazać swoim polskim fanom przed koncertem w Poznaniu?

Dziękuję za ciągłe wsparcie i zainteresowanie. Spędziliśmy wspaniale czas podczas obydwu wizyt w Polsce i mam nadzieję, że ten trzeci raz będzie tak samo satysfakcjonujący. Nie mogę się też doczekać samej wizyty w Poznaniu. Słyszałem, że starówka jest naprawdę wspaniała.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *