Perturbator – The Uncanny Valley

2016 Autor: rajmund maj 07, 2016 Brak komentarzy

Człowiek-syntezator, papież cyberpunku i mistrz sceny new retro powrócił. Oczekiwania po „I am the Night” i „Dangerous Days” – że o koncertach w Warszawie i Krakowie i nie wspomnę – były ogromne. Jak wypadł na ich tle album, który już samym tytułem nawiązuje do jednego z podstawowych zjawisk robotyki?

Perturbator to niezaprzeczalny fenomen. W czasach, kiedy muzyka zdaje się radzić sobie jeszcze gorzej niż wróżył jej Steven Wilson w utworze „The Sound of Muzak”, James Kent bez żadnego wsparcia mainstreamowych mediów, wydawany przez niszową wytwórnię jednego człowieka, w mig podbija listę sprzedaży Bandcampa, a na Amazonie ustępuje tylko Daft Punkom, Jarre’om i Prince’owi. Jego poprzedni krążek przekroczył właśnie próg miliona odsłon na samym YouTubie, a fizyczne wydania „The Uncanny Valley” – mimo tym razem znacznie zwiększonego nakładu – znowu są na wyprzedaniu.

Szaleństwo? Istne „Disco Inferno”.

Jak te sukcesy wpłynęły na samego Perturbatora? Czy nie uderzyły mu do głowy, skazując na samouwielbienie i tragiczną w skutkach wiarę, że cokolwiek sygnowane jego nazwiskiem trafi w gusta oddanych wyznawców? Nie wydaje mi się, samym zachowaniem po koncertach udowodnił, że nadal jest skromnym, przesympatycznym gościem, który przede wszystkim kocha to, co robi. Czy nie wpadł w panikę, że równie szybko może tych wszystkich fanów stracić i nie zaczął powielać dawnych pomysłów, nagrywając kolejny raz ten sam krążek? Też nie, bo choć od samego początku nie ma żadnych wątpliwości, kto stoi za „The Uncanny Valley”, nie brakuje tu zupełnie nowych pomysłów.

No to po kolei, bo część utworów przecież poznaliśmy już wcześniej.

„She Moves Like A Knife” pochodzi jeszcze z czasów poprzedniego krążka, ale razem z otwierającym całość „Neo Tokyo” stanowią esencję agresywnego stylu Kenta. Z miejsca porywają słuchacza w wielkomiejską, cyberpunkową rzeźnię na niezliczone syntezatorowe warstwy, które nasz mistrz zmienia z chirurgiczną precyzją godną doktora Thackery’ego (jeśli nie oglądacie „The Knick”, to przynajmniej sprawdźcie ścieżkę dźwiękową). Koncert zresztą już udowodnił, że kawałki te cechuje ta sama siła, co najmocniejsze fragmenty „Dangerous Days”.

W tych samych okolicznościach niektórzy z nas mieli okazję usłyszeć po raz pierwszy „Disco Inferno”. Nie, to nie kolejny cover klasyka The Trammps, a jedna z najbardziej rozbudowanych kompozycji w tym zestawie, która faktycznie wykorzystuje w pewnym momencie całkiem funkowe rytmy. Jednak natłok motywów jest tu tak wielki, że naprawdę zaczynam się zastanawiać, czy Perturbatora nie łączy z doktorem Thackerym coś więcej, aby był w stanie to wszystko ogarnąć… Również pozostałe koncertowe bangery – apokaliptyczny „The Cult Of 2112” z diabelskim chórem i pełna wersja „Assault” – nie zawodzą, gdy już możemy ich posłuchać w domowym zaciszu.

Oczywiście nie byłoby płyty Perturbatora bez gościnnych wokali.

Tym razem mistrz powrócił do sprawdzonych głosów i ponownie zaprosił Gretę Link (z mojego ulubionego „Desire”) oraz Hayley Stewart, czyli ładniejszą połowę Dead Astronauts. Mam wrażenie, że te dwa kawałki były najskrzętniej skrywanymi sekretami sceny new retro ostatnich miesięcy. I tak „Venger” nie dorównuje co prawda „Desire”, nie jest też kontynuacją nastrojowej szkoły Isabelli Goloversic, ale od razu wpada w ucho i prosi o zapętlenie. Prawdziwą perełką jest jednak dopiero „Sentient”, w którym kolejny raz Kent doskonale dopasował swoje syntezatorowe kosmosy do delikatnego głosu Hayley. Gdyby ten kawałek był motywem przewodnim aktorskiego bezczeszczenia „Ghost in the Shell”, może wybaczyłbym nawet obsadzenie Scarlett Johansson w roli Motoko Kusanagi.

Ok, ale na dobrą sprawę z tego wszystkiego wynika, że jednak „The Uncanny Valley” to przede wszystkim powtórka z rozrywki: znowu te same klimaty, brzmienia, nawet gościnne występy… Nie do końca. Największą niespodzianką tego albumu był dla mnie utwór „Femme Fatale”, żywcem wyjęty z deszczowych ulic Los Angeles roku 2019. To ewidentne nawiązanie do arcydzieła Vangelisa i jego kawałków „Blade Runner Blues” czy „Sweet Solitude”, wyczarowanych razem z niezapomnianym saksofonem Dicka Morrisseya.

Następnym razem chcę całą taką płytę!

Powiewem świeżości – mimo że ewidentnie napływającym z postapokaliptycznej pustyni – jest również zwieńczenie albumu, utrzymane w jeszcze bardziej ambientowej stylistyce niż wcześniej. „Souls at Zero” to radioaktywne brzmienia wzbogacone odległym, zdehumanizowanym wokalem postmetalowego Astronoida. Siedmiominutowy utwór tytułowy to zaś jak zwykle zakończenie w wielkim stylu, tym razem bardziej nostalgicznym niż poprzednio. Warto też wspomnieć, że Perturbator dotrzymał słowa i tym razem ograniczył użycie filmowych sampli do absolutnego minimum, natomiast same kawałki łączą się ze sobą lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.

I tak kolejna godzina materiału Perturbatora dobiega końca.

Forma, którą wydawało się, że doprowadził do perfekcji już na „Dangerous Days”, została nieco zmodyfikowana, trzeba też kolejny raz pokłonić się przed dziełem Ariela Zuckera-Brulla, które zdobi okładkę (czekam na takie koszulki!). „The Uncanny Valley” to znowu równy, godny polecenia album. Na następny raz marzy mi się jednak, żeby nasz ulubieniec odleciał jeszcze bardziej. Albo niech nagra to swoje „Crises”, co mu już kiedyś sugerowałem. Tylko że wtedy już na pewno wkroczy do mainstreamu i nie będę mógł tu o nim pisać…

PS Z kronikarskiego obowiązku wypada mi też wspomnieć, że edycja deluxe zawiera dodatkową płytę. O jej zawartości Wam się jednak jeszcze nie wypowiem. O ile samo „The Uncanny Valley” zapętlam, odkąd tylko jestem w stanie, tak z bonusowym krążkiem postanowiłem się wstrzymać aż do pierwszego odsłuchu z wyczekiwanego przeze mnie winyla. Takie moje retro-dziwactwo, wybaczcie.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *