Thermostatic – Humanizer

00s, płyty Autor: Danny Neroese lip 13, 2021 Brak komentarzy

Nie wiem, która to wersja wstępu do tej recenzji. Przestałem już liczyć. Tym bardziej dziwne to uczucie, kiedy po takim długim okresie ciszy wchodzę cały na biało i to od razu z nową recenzją.

Muszę przyznać, że już jakiś czas nosiłem się z zamiarem napisania czegoś nowego, ale niekoniecznie o czymś nowym. Wszakże dewizą tego bloga jest to, że jeszcze tego nie słyszałeś. Dlatego ten „powrót do żywych” postanowiłem rozpocząć od albumu, który – mimo swojego wieku – jest nadal świeży i już wielokrotnie miałem przyjemność go sobie zapętlić. Dzisiaj będziemy wędrować w kierunku Szwecji, elektroniki i ośmiu bitów.

Kojarzycie może taki duet jak Carbon Based Lifeforms? Bardzo możliwe, że ta nazwa jest Wam znajoma. Stojący za nim panowie Johannes Hedberg i Daniel Segerstad w roku 2003 postanowili powołać do życia nowy projekt muzyczny o nazwie Thermostatic. Czy już wtedy byli pewni, jak będzie to brzmieć? Krótko po tym do zespołu dołączyła Louise Marchione jako wokalistka oraz Peter Marchione. „Humanizer” to (jak na razie) ich ostatni album. Czy to oznacza jednak, że to coś złego? 

Właśnie że nie, bo to od tego albumu ich poznałem i do dziś jestem bardzo rad, iż Spotify dodało to całkowicie losowo do jednej z playlist. Pierwsza myśl po przesłuchaniu kilku kawałków: trochę brzmi znajomo. Pamiętacie ,,Retro” od mind.in.a.box? To właśnie tam zespół postanowił połączyć synthpop z muzyką ośmiobitową. Thermostatic ich w tym ubiegł – „Humanizer” to bardzo dobry mariaż wcześniej wspomnianych brzmień. Otwierający utwór „Northern Ambulance” nie ma za wiele w sobie z tanecznego brzmienia, gdyż bliżej mu do ambientowych dokonań CBL. Rytmiczny bas przeplatany z wolnymi melodiami w tle i głos Louise tworzą chłodny, północny klimat. Brakuje tylko śniegu, chłodu i zorzy polarnej. To nie jedyny przykład spokojnej strony „Humanizer” – “My Ship” (który to zamyka album) jest utrzymany w podobnej konwencji.  

Reszta utworów jest już czysto tanecznym podejściem do tematu bitpopu – ciągły rytm w okolicach 120 uderzeń na minutę, typowa linia perkusyjna (w postaci stopa-talerz-werbel-talerz-stopa), bas następujący po stopie, czy chwytliwe i wesołe melodie rodem z Game Boya. Mimo prostoty utwory brzmią tak, jakby ciągle się coś w nich działo. Łatwo można odczuć ich dynamikę. „Unreal Dimensions”, „The Box” czy „Driving” to chyba moje top jeśli chodzi o ten album. 

Nie zapominajmy również o głosie Louise – mimo iż brzmi ona momentami bardzo „nastoletnio” (tak w stylu Blümchen, tylko bez autotune – pamiętacie ją?), to idealnie wpasowuje się w klimat i ogólne brzmienie. Najlepszym tego przykładem jest wcześniej wspomniane „Northern Ambulance” – bez jej głosu, ten utwór traci sporą część atmosfery.

Jak to w takich sytuacjach bywa – jest to ostatni pełnoprawny album Thermostatic, chociaż światełkiem w tunelu może być wydany rok temu singiel. Co zaś do długograja – jest to jedna z sytuacji, kiedy za bardzo nie mam się do czego przyczepić, gdyż czuć wyraźną konsekwencję w jego prowadzeniu. Utwory oczywiście nie są czymś wybitnym, co definiuje pewne schematy czy założenia, ale to kawał dobrej i przemyślanej roboty. Nie wiem jak wy, ale ja powracam do tego albumu za każdym razem z przyjemnością.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *