Rok 1994 to bardzo ważna data dla rozwoju rocka industrialnego. Przede wszystkim właśnie wtedy swoją premierę miało „The Downward Spiral” Nine Inch Nails: najsłynniejszy, a dla wielu najlepszy krążek nie tylko w dorobku tej kapeli, ale w całym nurcie. To głównie ten album przyczynił się do przebicia industrial rockowych zespołów do mainstreamu, choć pozycję gatunku ugruntowały też wydawnictwa innych jego przedstawicieli: debiutancki „Short Bus” Filtera (założonego zresztą przez eksgitarzystę NIN, Richarda Patricka) i właśnie „Ungod” Stabbing Westward.
Choć to pierwsza studyjna płyta zespołu, Westwardzi mieli już za sobą parę lat wspólnego grania.
Początków zespołu należy upatrywać jeszcze w 1985 roku, kiedy Christopher Hall (wokalista i gitarzysta) oraz Walter Flakus (keyboardy i samplery) pracowali w szkolnej stacji radiowej. Jednak dopiero w 1990 roku zarejestrowali czteroutworowe demo pod nazwą „Iwo Jimma”. Piosenki na nim zawarte znalazły się potem w znacznie zmienionych wersjach na pierwszych dwóch długograjach zespołu. Jedną z nich był pierwszy singiel z „Ungod”, „Violent Mood Swings”. To typowy przedstawiciel agresywnego, lecz przebojowego oblicza zespołu. Mocny riff podbudowany mrocznymi klawiszami, do tego autentycznie wkurzony wokalista, wyśpiewujący żale do dziewczyny, która go właśnie zostawiła. Kłania się reznorowska szkoła industrialu z okresu EP-ki „Broken”.
Takich kawałków jest tu więcej: „Lies” wyróżnia się zwłaszcza ładną (znów przepełnioną żalem) linią wokalną i podbudowaną zgrzytliwą elektroniką solówką, a „Nothing” to przede wszystkim chwytliwy riff, który kilka lat później (w nieco zmodyfikowanej wersji) zostanie wykorzystany w jednym z największych przebojów zespołu: „Save Yourself” z płyty „Darkest Days”. Do obu nakręcono odpowiednio mroczne teledyski, lecz mimo to album nie zyskał większej popularności.
To ta bardziej przebojowa część krążka. Co mamy poza tym? Na przykład mroczną balladkę „ACF”, w której na tle bzycząco-szorującej elektroniki i odgłosów telefonu rozgrywa się basowy motyw a’la NIN-owy „Sanctified”. Hall śpiewa w niej zaskakująco ładnie, choć jak dojdzie do refrenu, znów przypomina o swoich wspaniałych możliwościach krzykalskich. Z takich smętniejszych klimatów warto też na pewno wyróżnić „Red on White”: nieśmiałe brzdąkanie na gitarze, budujący przez cały czas tło bas i dopiero gdzieś tam w oddali ledwo słyszalny wokal. Bardzo powoli rozwijająca się kompozycja prowadzi oczywiście do wykrzyczanego refrenu.
Ten utwór to najlepszy dowód na to, jak doskonale Westwardzi potrafili operować ciszą w swoich utworach.
Wydłuża to kawałki do pięciu minut, ale jednocześnie doskonale buduje dramaturgię. Podobny zabieg da się usłyszeć w prawie ośmiominutowym utworze tytułowym, gdzie w połowie – zanim dojdziemy do najagresywniejszej części – mamy tylko ciszę i delikatne bzyczenie sampli. Znawcy tematu skojarzą też pewnie od razu refren tej piosenki z „Hey Man, Nice Shot”, pierwszym przebojem grupy Filter. Słusznie, oba korzystają z takiej samej partii gitary, napisanej przez Stuarta Zechmana – muzyka, który udzielał się w obu tych zespołach.
Jakoś tak się dziwnie złożyło, że praktycznie wszystkie industrial rockowe zespoły piszą piosenki o rozpadających się związkach, złych kobietach i żalu po rozstaniach. Stabbing Westward niczym się w tej kwestii nie wyróżnia. Kilka próbek:
Acid burn etched in my brain
Someone dies before I go insane
I was searching for some answer in your eyes
I find malicious laughter and a love that has died („Lies”)I think I woke up screaming
I had a dream that you still loved me
I think I woke up screaming again
Could this last forever?
Or will I die? („ACF”)First red on white then red on red
I left my soul back in my bed
This is the best thing I can do
Why is it me instead of you („Red On White”)
Raczej ciężko się tymi tekstami zachwycać.
No chyba że sami właśnie znaleźliśmy się w jednej z opisanych sytuacji i potrzebujemy rockowego wokalisty, który przyniesie nam ulgę, wykrzykując nasze własne żale.
Mimo że zespół promował swój debiut m.in. supportując Depeche Mode na trasie „Exotic Tour”, a utwory z niego zostały wykorzystane na soundtrackach do paru popularnych filmów (żeby wspomnieć tylko o „Bad Boys”, „Clerks” i „Mortal Kombat”), „Ungod” przeszedł bez większego echa. Stabbing Westward nie osiągnęli statusu gwiazd jak np. Filter, nie mówiąc w ogóle o sławie Nine Inch Nails czy Ministry. Na takim sukcesie Westwardom wyraźnie zależało, gdyż każda ich następna płyta przynosiła bardziej złagodzone brzmienie. Dlatego właśnie „Ungod” jest tak godny uwagi: to mroczny album z klaustrofobicznym klimatem, ciekawie zbudowanymi kompozycjami i zupełnie innym niż później wokalem. Chris Hall nie ma tu jeszcze swojej charakterystycznej maniery, śpiewa niżej i posępniej. Zdecydowanie warto znać.
Tekst ukazał się pierwotnie w portalu rockmetal.pl w lipcu 2010 roku.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy