Dwa lata temu Marika Tomczyk i Bartłomiej Salamon zapraszali nas na niewinny romans w świetle ejtisowych neonów. Dziś już bezwstydnie proponują seksowne samobójstwo na całego. Jak prezentuje się gorąco wyczekiwany pełnowymiarowy debiut Sexy Suicide?
Zespół Neon Romance – jeszcze z Michałem Kapuścińskim w składzie – dał nam się poznać zaledwie jedną płytą: wydanym w 2014 roku „Midnight Stories”. Już wówczas prezentował ciekawy synthpop inspirowany naszymi ulubionymi latami 80 zanurzony w nieco mroczniejszych rejonach. Od tamtego czasu jednak sporo się zmieniło. Skład ograniczył się do duetu, szyld zyskał pazura, a popularność znacznie wzrosła wraz z występem w popularnym talent show „Must Be the Music. Tylko muzyka”.
„Intruder” jest jednak konsekwentną kontynuacją wcześniej obranego kierunku, co wyraźnie było słychać po prezentowanej już wcześniej twórczości. Uważnie śledziłem nowe kawałki wrzucane – zgodnie z duchem czasu – na Bandcampa. Po styczniowym koncercie w warszawskich Chmurach życzyłem im tylko, by zgodnie ze swoim opisem prasowym jak najszybciej wyszli z mrocznych klubów i depechowego undergroundu na szersze salony.
Bo stężenie klasycznej syntezatorowej przebojowości jak najbardziej powinno im na to pozwolić.
Wystarczy posłuchać pierwszych singli jak promowany efektownym wideoklipem „Never Forget” z cudownie zadziornym śpiewem Mariki. Albo mój ulubiony „Diary Of Moon”, w którym z kolei pokazuje się od najbardziej rozmarzonej i (nowo)romantycznej strony. Co ważne, wokalistka doskonale odnajduje się w anglojęzycznym repertuarze (wszystkie kawałki – bardzo słusznie – nagrano w języku Lovecrafta), co wciąż nie jest w naszym kraju wcale normą.
O poziom kompozycji zadbał z kolei Bartek, raz nasycając je metalicznymi, wczesnodepechowymi beatami (jak w znanym już z telewizora „Shame Of Device”), kiedy indziej uwypuklając klawiszowe melodie jak w przywodzącym na myśl mroczną słodycz The Birthday Massacre „Stand Alone”. Skojarzenia z twórczością kolegów Chibi mam zresztą częściej, choć w Sexy Suicide oczywiście nie uświadczymy żadnych głośnych gitar. Za to np. w „Afterlife” mamy filmowe sample, które pomagają wykreować klimat jak z horroru.
Na płycie znalazły się też dwa kawałki z czasów Neon Romance.
Choć „Dangerproof” i „Said Alright” słyszymy w niezmienionej formie, do reszty materiału pasują idealnie. Cała płyta jest zresztą bardzo spójna w wykorzystanych środkach i nie odchodzi od inspiracji, które wyraźnie rozpoznajemy już od pierwszych chwil. Z jednej strony dzięki temu Sexy Suicide są nie do pomylenia z kim innym nawet w dzisiejszej modzie na lata 80., z drugiej – jakieś większe szaleństwo mogłoby być w ich repertuarze bardzo odświeżające.
Takim miłym momentem odmiany jest kameralna, fortepianowa kompozycja „4you”. To w ogóle ciekawa historia, bo jej korzenie sięgają jeszcze nieco zapomnianej formacji Jauntix, która – podobnie jak dziś Sexy Suicide – lubowała się w synthpopowych klimatach i próbowała przenieść je na początku lat 90. na polską ziemię. Jej autorem jest Marcin Jaglarz, nowy tekst dopisała sama Marika, a brzmieniowo odświeżył całość Bartek.
Nie da się zaprzeczyć, że duet doskonale rozumie estetykę, do której nawiązuje.
Zdołał też na jej bazie zbudować własny, rozpoznawalny styl. „Intruder” nie jest oczywistym kandydatem na płytę lata. Jednak u każdej nieco mroczniejszej duszy z pewnością się w tej roli sprawdzi doskonale. A mnie szczególnie ciekawi, jakie będą dalsze kroki sosnowiecko-warszawskiego duetu. Bo że jeszcze namieszają, nie mam wątpliwości.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Całkiem ciekawe. Trzeba się im bliżej przyjrzeć.
Kto to jest Widerka .?
Zdaje się że grała w teledysku do Never Forget