Psykosonik – Unlearn

90s, płyty Autor: rajmund gru 14, 2021 komentarze 2

A jeśli w odpowiednim momencie porzucić cyberpunkowy rave i wyruszyć w nieznajome rejony wciąż rodzącej się sceny elektronicznej, niczym The Chemical Brothers czy The Prodigy, to co się wtedy stanie? Okazuje się, że można nagrać jeden z ciekawszych albumów dekady, który kompletnie przepadł na rynku.

Ach, te wyobrażenia o cyberpunku w latach dziewięćdziesiątych. Hełmy VR na głowie każdego dzieciaka bawiącego się w parku, wszędobylska SIEĆ spinająca łazienkę, kuchnię i biuro w jeden koślawo animowany pałac 3D, wszystko oczywiście w rytmie techno i industrialu, obsługiwane przez lśniącego nowością Windowsa 95. Mniej więcej w takich klimatach popularność zdobywał debiutancki krążek Psykosonik z 1993 roku. Jeśli pamiętacie „Cyberpunk” Billy’ego Idola albo trzecią płytę Information Society, to wiecie, czego się spodziewać.

Album zyskał pewien rozgłos za sprawą singli „Silicon Jesus” i „Welcome To My Mind”, ale stanowił raczej brzmieniową ślepą uliczkę. Zespół zrezygnował więc ze współpracy z dotychczasowym tekściarzem, oskarżanym później o rasizm i mizoginię ultraprawicowcem Theodore’em Beale’em, a brzmieniowo… Ktoś gdzieś kiedyś określił go, że to trochę tak, jakby The Prodigy po „Experience” nagrał coś w stylu „Second Toughest in the Infants” Underworlda zamiast „Music For The Jilted Generation”. Od techno jihadu przeszliśmy bowiem do wychillowanego, progresywnego house’u, który w nielicznych opiniach dostępnych do znalezienia w internecie A.D. 2021 często określany jest jako jedna z najciekawszych elektronicznych płyt lat 90., o której nikt nie słyszał.

Co takiego wydarzyło się na drugim albumie Psykosonik?

Przede wszystkim Paul Sebastien i Daniel Lenz w dużej mierze przestawili się na muzykę instrumentalną. Nie jest z pewnością dziełem przypadku fakt, że dwa najpopularniejsze (według liczników Spotify) kawałki z „Unlearn” mają zaledwie wokalizy. „Secret Life” to nie tylko doskonały drogowskaz nowego kierunku i perfekcyjny otwieracz całości. To pięknie narastająca kompozycja wzbogacana co chwila przez nowe elementy: od klawiszy rodem z soundtracku pierwszego Deus Eksa, przez elektroniczne smyki jak z hollywoodzkiej superprodukcji, po urywane okrzyki, których nie powstydziłby się jakiś psybient. „Breathing Room” to już pościelówa pełną gębą, zahaczająca o trip hop.

Wydająca ten materiał wytwórnia TVT – ta sama, dla której swój debiut nagrał Trent Reznor, a potem przypłacił tę współpracę załamaniem nerwowym – ewidentnie nie miała pomysłu na promowanie tak nietypowej muzyki. Bo umówmy się, dogadanie obecności Psykosonik na soundtrackach „Mortal Kombat” pasowało tu jak włócznia Scorpiona do nosa. Tymczasem potencjał na przeboje jak najbardziej był! „Need to Die” brzmi niemal jak odrzut Depeche Mode z okresu „Ultra”, tylko bez śladu gitar. Zresztą już tytułowy „Unlearn” radził sobie na listach przebojów najlepiej ze wszystkich singli Psykosonik i pewnie osiągnąłby jeszcze lepsze wyniki, gdyby tylko nakręcono mu teledysk.

„Unlearn” nie tylko wyprzedzało czasy umiejętnym przeplataniem pozornie nieprzystających do siebie elementów z elektronicznych nisz, lecz także dowodziło niebywałego kunsztu kompozytorskiego duetu.

Jak na połowę lat dziewięćdziesiątych przystało, album trwa ponad godzinę, a jednak nie nudzi ani przez chwilę. „Ride” jest faktycznie jak przejażdżka przy akompaniamencie samplowanego riffu. „Chromagnum” to egzotyczna wycieczka z wykorzystaniem patentów popularnej wówczas world music. Ale i tak najbardziej chyba lubię Psykosonik w tym najlżejszym, relaksującym wręcz wydaniu, jak w „Dreaming Real”. Nie obraziłbym się, gdyby „Unlearn” w całości było instrumentalne, ale jednak charakterystyczny głos Paula Sebastiena stanowi bardzo ważny składnik tej wybuchowej mieszanki.

Czytając archiwalne wywiady, artykuły i recenzje poświęcone Psykosonik, nie mam wątpliwości, że jedynym, czego zabrakło muzykom, było po prostu szczęście. Na przykład do współpracy z wydawcą – zorientowana na bardziej elektroniczne kierunki wytwórnia mogła z nich zrobić supergwiazdy sceny lat 90. Niestety, parszywe TVT nie dość, że niewiele zrobiło z „Unlearn”, to jeszcze wywaliło do kosza materiał, który zespół zarejestrował na kolejny album (miał nosić tytuł „Spiritual Machine”). Pozostało nam po nim kilka niewydanych kompozycji umieszczonych na składance Daniela Lenza „Stuck in a Dream” (polecam zwłaszcza „Fade”).

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 2

  1. Egzystencjalny poganin pisze:

    Ten album, jest jak balsam na moją cyberpunkową nostalgię. Często przeszukuję archiwa sieci, aby znaleźć takie FLUKE’owe brzmienia zderzone z soundtrackiem Wipeouta. Ostatnia namierzyłem totalnie mi wcześniej nieznany album Spooky – Gargantuan – dużo bardziej progressive house, ale zachodzę w głowę, czemu nigdy wcześniej się na niego nie natknąłem.

    1. rajmund pisze:

      Też uwielbiam takie brzmienia i łaknę ich jak kania dżdżu. Już dodaję Spooky’ego do obadania!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *