Ten tekst jest wyjątkowy z dwóch powodów. Po pierwsze – już od dawna widniał na mej liście recenzji „do zrobienia”, wielokrotnie na nią powracając i znikając. Jakoś nie mogłem do niego podejść, a bardzo chciałem. Po drugie – to mój pierwszy artykuł na „obczyźnie”, gdyż obecna sytuacja życiowa wymusiła na mnie zmianę miejsca zamieszkania na miasto wszem i wobec znane jako Miasto Królów Polskich, czyli Kraków. Wiedzcie moi mili, iż w momencie pisania tychże właśnie słów na dworze jest ok. 14 stopni w skali Celsjusza, niebo jest w kolorze kilku odcieni szarości, skutkiem czego ciągle pada. Deszcz ten właśnie jest w stanie momentalnie wpędzić człowieka w smutny i lekko przygnębiony nastrój, skłaniający go do głębszych refleksji i przemyśleń. Długo czekałem na taki moment, gdyż to najlepsza chwila, by przyjrzeć się dość świeżemu „Frozen Niagara Falls” od artysty zwącego się Prurient.
Początki twórczości Dominicka Fernowa sięgają roku 1998. To właśnie wtedy nikomu nieznany 16-latek założył swą własną wytwórnię Hospital Records. Działa ona do dzisiaj i wydaje głównie muzykę z kręgu noise i power electronics, nie gardząc również black metalem czy muzyką drone. Już wtedy Dominick przyjął nazwę Prurient, zaś swą pierwszą oficjalną twórczość zarejestrował na kasecie, którą zatytułował „A Simple Mark”. Fernowowi tak bardzo się to spodobało, iż swą muzykę tworzy i wydaje do dzisiaj. A co to za muzyka? Wystarczy spojrzeć na to, co napisałem kilka linijek wyżej – artysta ten właśnie wbija się w te kręgi, jednocześnie nie bojąc się delikatnych eksperymentów. Uwierzcie mi, to dla mnie coś całkowicie nowego. Wcześniej tylko wiedziałem, że istnieje coś takiego jak power electronics, a kilka kawałków Merzbowa wystarczyło, abym doszedł do wniosku, że noise nie jest jednak dla mnie. Tak więc możecie się domyślić, jaka była moja reakcja, gdy przeczytałem, co robi Prurient. Ale nic to, postanowiłem jednak spróbować czy jest to wykwintne i niezapomniane danie, czy może raczej zwykły, tani salceson, w którym trafia się tu i ówdzie jakaś zabłąkana chrząstka*.
No i jak myślicie? Co się trafiło? Bo ja już wiem i zaraz wam o tym powiem – „Frozen Niagara Falls” to coś naprawdę dobrego. Po przesłuchaniu tego albumu postanowiłem doświadczyć więcej podobnej muzyki, jednakże w żaden sposób nie była w stanie mi się spodobać tak bardzo jak to wydawnictwo. Owszem, jest dużo hałasu, dużo przesteru, modulowanego odpowiednimi filtrami krzyku oraz perkusji (co znowu przypomina mi z deczka Throbbing Gristle), jak też i czystych, niezmąconych brudem melodii i przestrzeni. To właśnie zbiło mnie z tropu, gdyż według wszystkich źródeł muzyka ta nie powinna zawierać harmonijnych melodii ani czegokolwiek, co jest utrzymane w jakiejś tonacji, a tu proszę! „Dragonflies to Sew You Up” łatwo daje się zapamiętać za pomocą miłej melodii oraz tego werbla wybijającego rytm niczym karabin maszynowy, „Jester In Agony” natomiast wiadrami czerpie z ambientu, pod koniec jedynie rozwiewając pozorny spokój uderzeniami perkusji. Gdyby nie okazjonalne hałasy i głosy w „Shoulders of Summerstones”, to spokojnie można by go uznać za inspirowany soundtrackiem z „Łowcy Androidów”. A może chcielibyście posłuchać trochę gitary akustycznej? Czym prędzej więc odpalcie ścieżkę dziesiątą o nazwie „Greenpoint”. Mimo wszystko jednak na tym półtoragodzinnym (!) krążku góruje hałas. Może nie obecny w każdej minucie, ale to na nim bazuje Prurient. Nie w każdym utworze jest on traktowany równo – gdzieś służy do utrzymania rytmiki, gdzie indziej natomiast tworzy cały utwór, aby znowu w innym miejscu zbudować odpowiednie napięcie i atmosferę. Zaskoczyło mnie to, jak kreatywnie i oryginalnie można wykorzystać coś tak banalnego i niedocenianego jak hałas. Czemu niedocenianego? Bo Prurient pokazał, że za jego pomocą można zrobić naprawdę wiele, kwestia leży jedynie w pytaniu nie „kiedy?”, a „jak?”
No po prostu szczęka mi opadła – nie oczekiwałem wiele po tagach „noise” i „power electronics”, a zostałem tak mile zaskoczony, że aż szok. Nawet nie wiedziałem kiedy, a płytka się skończyła i zaczęła się znowu od pierwszego utworu. Atmosfera tego nagrania wciągnęła mnie bez reszty, ja zaś nawet nie zauważyłem, w którym momencie się to zaczęło. Po prostu spadło na mnie nagle, bez ostrzeżenia. Jeżeli więc szukacie czegoś idealnego na chłodne, jesienne wieczory, „Frozen Niagara Falls” wydaje się najbardziej odpowiednim kandydatem.
* Czasem myślę, że mógłbym przejrzeć swoje wszystkie teksty i wybrać taką topkę najlepszych cytatów.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
„tzw.”