A Perfect Circle – Three Sixty / A Perfect Circle Live: Featuring Stone and Echo

2013, płyty Autor: rajmund gru 28, 2013 komentarze 4

Maynard James Keenan – człowiek, którego szczerze nienawidzę. Kluczowa postać w dwóch genialnych zespołach i mizernym projekcie solowym. Z Toolem ostatnią płytę wydał siedem lat temu. Z A Perfect Circle – dziewięć. Puscifer rzuca jakieś ochłapy regularnie co roku. To zakrawa na chory żart (notabene bardzo w stylu Keenana). Na szczęście przynajmniej A Perfect Circle się ruszyło i właśnie podwoiło swoją dyskografię. Nie takim materiałem, o jakim marzymy, ale na bezrybiu…

Przede wszystkim „Three Sixty” – pierwsza kompilacja w historii zespołu. Typowe „greatest hits”, próba wyłudzenia kasy na Święta od fanów, którzy znają to wszystko na pamięć i chęć zdobycia kilku nowych przed (miejmy nadzieję) wydaniem premierowej, pełnowymiarowej płyty. Wszystkie trzy albumy potraktowano identycznie, wycinając z nich po cztery utwory. Pod tym względem nie ma co się czepiać: kawałki ułożono chronologicznie, wybrano rzeczywiście te najważniejsze, człowiek w niecałą godzinę ma wrażenie, że przesłuchał całą dyskografię. Może trochę szkoda, że coverowy „eMOTIVe” potraktowano na równi z ważniejszymi przecież „Mer de Noms” i „Thirteenth Step”. Nie obraziłbym się, gdyby odpuszczono sobie np. „Counting Bodies Like Sheep to the Rhythm of the War Drums” i zamiast tego wrzucono jeszcze “Magdalenę” z debiutu. Tego utworu zdecydowanie brak.

Niemniej “Three Sixty” to w swojej nieciekawej konwencji składak wzorowy. Ciężko o nim cokolwiek napisać, poza tym, że nikogo w temacie nie zainteresuje, ale zaraz… Wbrew pozorom jest na tej płycie jeden drobny szczegół, który czyni ją ze wszystkich tegorocznych wydawnictw APC najważniejszą. „By and Down”. Pierwszy nowy kawałek zespołu od 2004 roku. Poznaliśmy go już w koncertowym wydaniu dwa lata temu, teraz wreszcie dostajemy studyjną wersję. Piękna, rozbudowana kompozycja, która ma tylko jedną wadę: nie jest całym albumem. Ach, gdyby tylko Maynard nie oszalał z Pusciferem albo chociaż Billy sprawniej uwijał się z drugim krążkiem Ashes Divide… Z kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze tylko, że „Three Sixty” doczekało się też wersji dwupłytowej. To wydanie niewątpliwie ciekawsze, znalazły się na nim też niepublikowane wcześniej cztery wersje koncertowe znanych utworów, wciąż chyba jednak szkoda na to pieniędzy. „Magdaleny” dalej brak.

Lepiej zainwestować w pierwszą oficjalną koncertówkę projektu, „Stone and Echo”, dokumentującą koncert w Kolorado z sierpnia 2011. To takie „Three Sixty” w wersji live – a jak wiemy doskonale, wszystkie zespoły Keenana lubią koncertowo pokombinować. Setlista to znowu miszmasz wszystkich trzech płyt, ale dobór utworów jest już mniej oczywisty niż w przypadku składanki singli. Zamiast ogranej „Judith” z debiutu, słyszymy „Rose” (niestety, nie „Magdalenę”). Z kolei „3 Libras” zostało zupełnie przearanżowane na o wiele agresywniejszy kawałek (w tej samej wersji trafił na dwupłytowe „Three Sixty”). Z „Thirteenth Step” zabrzmiały oczywiście „Weak and Powerless” czy „Blue”, ale znalazło się też miejsce dla mojego ulubionego „The Noose”.

Tym razem proporcje między albumami zostały zupełnie zaburzone, bo reszta koncertu (10 utworów!) to wszystko materiał z „eMOTIVe”. Nie ma tu tylko „Freedom of Choice” i „Let’s Have a War”. „Annihilation” jest fantastycznym otwieraczem, „Gimmie Gimmie Gimmie” brzmi zupełnie inaczej od studyjnej wersji, a „When the Levee Breaks” w tym wykonaniu brzmi chyba jeszcze urokliwiej niż na płycie, ale wciąż uważam, że to gruba przesada. Na szczęście najważniejszy rodzynek „Three Sixty”, premierowy „By and Down”, jest obecny również na „Stone and Echo” – oczywiście w wersji live.

Cała płyta jest na razie dostępna wyłącznie w wersji cyfrowej, a to dlatego, że tak naprawdę stanowi tylko część fizycznie wydanego boxu „A Perfect Circle Live: Featuring Stone and Echo”. Limitowane, wyprzedane na pniu wydanie zawiera też DVD z tym samym koncertem oraz trzy płyty z występami z 2010 roku. Po jednej płycie na każdy album A Perfect Circle, odegrany od początku do końca. Tu już nie ma co narzekać na reprezentację poszczególnych krążków w setliście, a jak wszystko to wszystko, załapała się więc też wreszcie nieszczęsna „Magdalena”. Bonusowo znalazły się tu też covery „Ashes to Ashes” Davida Bowiego i „Diary of a Love Song” (połączenie “Diary of a Madman” Ozzy’ego Osbourne’a i „Love Song” The Cure), a także oczywiście „By and Down”. No i żarty Jamesa Iha. Zestawu, jak już wspomniałem, kupić się już nie da, ale cały materiał udostępniono również w dystrybucji cyfrowej.

Co tu kryć. Dostaliśmy tej jesieni od A Perfect Circle aż sześć płyt, ale wciąż chcielibyśmy więcej – bo z nowych rzeczy jest tu tak naprawdę tylko jedna piosenka. Miejmy nadzieję, że to wszystko się odpowiednio sprzeda i otworzy drogę przed pełnowymiarowym wydawnictwem, na które wszyscy tyle już czekamy…

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 4

  1. Zeal Deadwing via Facebook pisze:

    „Kluczowa postać w dwóch genialnych zespołach i mizernym projekcie solowym.” Genialnych czyli – Puscifer i A Perfect Circle, tja? 😀

  2. APC i Children of the Anachronistic Dynasty.

  3. Agata Kowalczyk via Facebook pisze:

    Zeal- tak trzymać! 😀 😀 (choć APC zamieniłabym z Tool’em, mimo wszystko. chyba. :p )

  4. akimori pisze:

    Ciekawe, czy któraś z towarzyszek Doctora będzie miała „Magdalena”.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *