Andy LaPlegua – o tym Norwegu zostało powiedziane na tej stronie już prawie wszystko. No właśnie, prawie. Znacie go od dwóch stron (Combichrist i Icon of Coil). Pora przedstawić wam jego trzecią twarz (których w sumie jest… pięć, ale wątpię, aby opłacało się przybliżać wam twórczość pozostałych dwóch) – przez wielu uważaną za tę drugą „prawdziwą” twarz, o której w innych tekstach związanych z Andym wspominałem. Doszedłem więc do wniosku, że fajnie by było zakończyć tę swego rodzaju trylogię w dość dobry sposób. Wybór był raczej niewielki, gdyż pod szyldem dziś wam prezentowanym Norweg nagrał tylko dwa albumy, które w porównaniu do krążków sygnowanych nazwami Icon of Coil oraz Combichrist nie odniosły żądanego sukcesu. Dziś, na zakończenie, będzie mowa o Panzer AG.
Nie mam pojęcia od czego pochodzi skrót „AG” – może chodziło o srebro? Albo o oznaczenie sztucznej grawitacji? Nie, według wywiadu udzielonego dla serwisu VampireFreaks nazwa ta została utrzymana w klimacie (szok – tak, to ironia) wojennym i po przetłumaczeniu na język angielski brzmi „Tanks inc.”. Panzer AG zadebiutował w 2004 roku albumem „This Is My Battlefield” (teraz wiecie, o co mi chodziło z klimatem – wojna oraz przemysł ciężki w muzyce industrialnej zawsze będzie miał branie, zawsze!), zaś dwa lata po nim uraczył nas „Your World Is Burning”. Ale co sprawia że warto zaprzątać sobie głowę właśnie tym projektem, a nie od razu rzucić się na Combichrista? Choćby to, że Panzer AG to protoplasta flagowego projektu Andy’ego. Niektórzy z was mogą teraz zadać pytanie „skoro na nim powstał Combichrist, to dlaczego nie mógł kontynuować twórczości jako Panzer?”. Odpowiedź jest prosta – bo wtedy jego wizja dla każdego projektu była inna.
Pierwszy album pod nazwą Combichrist był utrzymany w stylistyce power noise, czyli rytmiczny beat, przestery i dynamika. Panzer AG czerpie tu i tam z tego rodzaju muzyki, ale dokłada jeszcze elementy aggrotech i muzyki stricte industrialnej, zaś wszystko podlane sosem militarnym. Bo tu chodziło o wojnę, którą wytoczył wszystkim Andy LaPlegua! Nie, to był żart. Prawda jest jednak taka, że właśnie lata około roku 2004 były dla niego najkreatywniejsze, może dlatego, że jeszcze nie był zdecydowany, w którą odnogę swojej twórczości podążyć. Dzisiaj wiemy, że nie spotkało to Panzer AG. A szkoda, bo granie jest zacne. Zacznijmy od tego, że jeżeli chodzi o klimat i stylistykę, jest dość ciężko, zimno i chłodno. Tutaj nie mam miejsca na emocjonalne pitu pitu jak w Icon of Coil. Ma być wojennie? Jest wojennie, nawet jeńców nie bierze. Beaty są mocne i wyraźne, często przesterowane z różną mocą, ale w większości przypadków nie dominują nad pozostałymi elementami kawałków. A to dobrze, świadczy o tym, że ciężar jest przeniesiony. Sama elektronika jest raczej zróżnicowana. Czasem brzmi bardziej jak hałas, czasem jakieś pady w tle wygrywają melodie, a czasem pojawi się jakaś miła dla ucha, ale jakby niepokojąca melodia. Nie w sensie, że jest strach jej słuchać, po prostu gdy wchodzi jej moment, to człowiek ma takie dziwne, bliżej nieopisane uczucie. Tak jak w np. „God Eat God”. Warto też wspomnieć o obecności gitar w tym projekcie. Nie pojawiały się one jakoś często, jednakowoż ich obecność też nie była czymś wyjątkowym. Sam Andy wspominał, że specjalnie dodawał do Panzer AG elementy muzyki metalowej, a kolejny album (czyli „Your World Is Burning”) był bardziej skierowany w stronę „Pretty Hate Machine”. Ostatnia rzecz, która musi się tutaj znaleźć, to wokal. Głos Andy’ego pojawia się dość często i to pod wieloma postaciami. Czasem przepuszczony przez vocoder, czasem krzyczany, a czasem po prostu normalny. No i zapomniałbym – są dwa kawałki, które mógłbym uznać za „personal best” z albumu, czyli „Battlefield” i „Behind A Gasmask”. Tę parę obadać po prostu musicie!
Czy żałuję, że Andy jednak postanowił zaprzestać produkcji muzyki pod nazwą „Panzer AG”? Szczerze? Nie wiem, bo mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest to projekt, w który Andy włożył serce, tak jak w Icon of Coil. Czuć, że starał się, że miał konkretny zamysł i chciał przekazać to coś. Nie bał się delikatnie poeksperymentować i pododawać różne składniki ze sobą (chórki i gitara elektryczna? Czemu nie!) i w miarę sensownie to łączyć. Ale znowu z drugiej – obawiam się, że mógłby go wypaczyć, tak jak to zrobił z Combichristem, że tę „duszę” mógłby zatracić na rzecz pieniążków i popularności. Tak więc jeżeli chcecie posłuchać jak jeszcze kiedyś brzmiał Andy, to chyba pora zaliczyć Panzer AG.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy