Panzer AG – This Is My Battlefield

00s, płyty Autor: Danny Neroese paź 24, 2015 Brak komentarzy

Andy LaPlegua – o tym Norwegu zostało powiedziane na tej stronie już prawie wszystko. No właśnie, prawie. Znacie go od dwóch stron (Combichrist i Icon of Coil). Pora przedstawić wam jego trzecią twarz (których w sumie jest… pięć, ale wątpię, aby opłacało się przybliżać wam twórczość pozostałych dwóch) – przez wielu uważaną za tę drugą „prawdziwą” twarz, o której w innych tekstach związanych z Andym wspominałem. Doszedłem więc do wniosku, że fajnie by było zakończyć tę swego rodzaju trylogię w dość dobry sposób. Wybór był raczej niewielki, gdyż pod szyldem dziś wam prezentowanym Norweg nagrał tylko dwa albumy, które w porównaniu do krążków sygnowanych nazwami Icon of Coil oraz Combichrist nie odniosły żądanego sukcesu. Dziś, na zakończenie, będzie mowa o Panzer AG.

Nie mam pojęcia od czego pochodzi skrót „AG” – może chodziło o srebro? Albo o oznaczenie sztucznej grawitacji? Nie, według wywiadu udzielonego dla serwisu VampireFreaks nazwa ta została utrzymana w klimacie (szok – tak, to ironia) wojennym i po przetłumaczeniu na język angielski brzmi „Tanks inc.”. Panzer AG zadebiutował w 2004 roku albumem „This Is My Battlefield” (teraz wiecie, o co mi chodziło z klimatem – wojna oraz przemysł ciężki w muzyce industrialnej zawsze będzie miał branie, zawsze!), zaś dwa lata po nim uraczył nas „Your World Is Burning”. Ale co sprawia że warto zaprzątać sobie głowę właśnie tym projektem, a nie od razu rzucić się na Combichrista? Choćby to, że Panzer AG to protoplasta flagowego projektu Andy’ego. Niektórzy z was mogą teraz zadać pytanie „skoro na nim powstał Combichrist, to dlaczego nie mógł kontynuować twórczości jako Panzer?”. Odpowiedź jest prosta – bo wtedy jego wizja dla każdego projektu była inna.

Pierwszy album pod nazwą Combichrist był utrzymany w stylistyce power noise, czyli rytmiczny beat, przestery i dynamika. Panzer AG czerpie tu i tam z tego rodzaju muzyki, ale dokłada jeszcze elementy aggrotech i muzyki stricte industrialnej, zaś wszystko podlane sosem militarnym. Bo tu chodziło o wojnę, którą wytoczył wszystkim Andy LaPlegua! Nie, to był żart. Prawda jest jednak taka, że właśnie lata około roku 2004 były dla niego najkreatywniejsze, może dlatego, że jeszcze nie był zdecydowany, w którą odnogę swojej twórczości podążyć. Dzisiaj wiemy, że nie spotkało to Panzer AG. A szkoda, bo granie jest zacne. Zacznijmy od tego, że jeżeli chodzi o klimat i stylistykę, jest dość ciężko, zimno i chłodno. Tutaj nie mam miejsca na emocjonalne pitu pitu jak w Icon of Coil. Ma być wojennie? Jest wojennie, nawet jeńców nie bierze. Beaty są mocne i wyraźne, często przesterowane z różną mocą, ale w większości przypadków nie dominują nad pozostałymi elementami kawałków. A to dobrze, świadczy o tym, że ciężar jest przeniesiony. Sama elektronika jest raczej zróżnicowana. Czasem brzmi bardziej jak hałas, czasem jakieś pady w tle wygrywają melodie, a czasem pojawi się jakaś miła dla ucha, ale jakby niepokojąca melodia. Nie w sensie, że jest strach jej słuchać, po prostu gdy wchodzi jej moment, to człowiek ma takie dziwne, bliżej nieopisane uczucie. Tak jak w np. „God Eat God”. Warto też wspomnieć o obecności gitar w tym projekcie. Nie pojawiały się one jakoś często, jednakowoż ich obecność też nie była czymś wyjątkowym. Sam Andy wspominał, że specjalnie dodawał do Panzer AG elementy muzyki metalowej, a kolejny album (czyli „Your World Is Burning”) był bardziej skierowany w stronę „Pretty Hate Machine”. Ostatnia rzecz, która musi się tutaj znaleźć, to wokal. Głos Andy’ego pojawia się dość często i to pod wieloma postaciami. Czasem przepuszczony przez vocoder, czasem krzyczany, a czasem po prostu normalny. No i zapomniałbym – są dwa kawałki, które mógłbym uznać za „personal best” z albumu, czyli „Battlefield” i „Behind A Gasmask”. Tę parę obadać po prostu musicie!

Czy żałuję, że Andy jednak postanowił zaprzestać produkcji muzyki pod nazwą „Panzer AG”? Szczerze? Nie wiem, bo mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest to projekt, w który Andy włożył serce, tak jak w Icon of Coil. Czuć, że starał się, że miał konkretny zamysł i chciał przekazać to coś. Nie bał się delikatnie poeksperymentować i pododawać różne składniki ze sobą (chórki i gitara elektryczna? Czemu nie!) i w miarę sensownie to łączyć. Ale znowu z drugiej – obawiam się, że mógłby go wypaczyć, tak jak to zrobił z Combichristem, że tę „duszę” mógłby zatracić na rzecz pieniążków i popularności. Tak więc jeżeli chcecie posłuchać jak jeszcze kiedyś brzmiał Andy, to chyba pora zaliczyć Panzer AG.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *