Rok 2013 był rokiem powrotów – również na naszym polskim poletku. Co prawda w tym wypadku ciężko mówić o pełnowymiarowym powrocie (żaden zespół nie ożył po latach milczenia), ale sam „powrót płyty” jest tu wystarczająco ważny. Oto bowiem po 24 latach na CD ukazuje się zapomniany materiał projektu Opera – owocu wyjątkowej współpracy Roberta Gawlińskiego i muzyków oryginalnego składu Republiki. Wznowienie, na które wszyscy już chyba stracili nadzieję…
Po nagraniu dwóch klasycznych już dziś dla polskiego rocka albumów, w zespole Republika doszło do pewnych tarć. Trochę zapewne poszło o różnice artystyczne, trochę pewnie też – jak przyznają nieśmiało po latach muzycy – o pieniądze. Jakie pomysły chodziły po głowie Grzegorzowi Ciechowskiemu, wiemy doskonale z płyt Obywatela GC. Jego działalność okazała się jednym z największych sukcesów polskiej muzyki rozrywkowej tamtych czasów. Pozostali muzycy Republiki – Paweł Kuczyński, Zbigniew Krzywański i Sławomir Ciesielski – nie zamierzali jednak siedzieć bezczynnie.
Oczywiście po współpracy z kimś takim jak Ciechowski na pewno mieli problem ze znalezieniem odpowiedniego frontmana dla nowego projektu. Początkowo w Operze obowiązki wokalisty pełnił Sławomir Ciesielski – dokumentuje to utwór „Wracam” ze składanki „Radio nieprzemakalnych”. Piosenka nie miała zbyt ciepłego przyjęcia, dlatego już w następnym singlu grupy, „Nieznany brzeg”, zaśpiewał Mariusz Lubomski. Ten z kolei zdecydował się na solową karierę, a do Opery zwerbowano ostatecznie eks-lidera nowofalowego Madame, Roberta Gawlińskiego.
Po rozpadzie Madame wiosną 1986 roku, Gawliński wyraźnie szukał dla siebie nowego miejsca. Przez chwilę współpracował z Made in Poland, z Markiem Jackowskim (który znalazł się wtedy w podobnej sytuacji po rozpadzie Maanamu) powołał do życia efemeryczny projekt Złotousty i Anioły. Jednak dopiero Operę potraktował na tyle poważnie, by zarejestrować z nią materiał. Ten powstawał od marca do listopada 1988 w studiu Waltera Chełstowskiego. Do składu dołączył Jacek Rodziewicz, który zagrał na klawiszach (znany później ze współpracy z Atrakcyjnym Kazimierzem i Kazikiem). Produkcja materiału jednak przedłużała się, a sam Gawliński był bardzo zdziwiony ostatecznym kształtem, jaki przybrał materiał.
Jak przyznawał w 1993 roku, kiedy piosenki nagrane na debiutancką płytę Opery ukazały się na kasecie:
To nie był mój band, ale że ceniłem sobie kiedyś Republikę, przystałem na współpracę. (…) Gdy graliśmy na próbach, była to zdecydowanie muzyka rockowa, z małym nawet odchyleniem w stronę The Cult. A płyta… Zawiodła mnie bardzo, rozczarowała.
Takie wrażenie może też odnieść dziś wielu słuchaczy. Bo to żaden coldwave, żaden new wave, którego można by oczekiwać po występujących tu muzykach, lecz elegancki pop rock.
Gdyby nie fakt, że media w tamtych czasach wolały promować solową twórczość Ciechowskiego niż „bękarty” Republiki, można by było wylansować z tego zestawu parę niezłych przebojów. Bo już melodeklamowany „Cały czas mówię do siebie” z wykrzyczanym refrenem zapada w pamięć i sprawia, że chce się tę płytę zapuścić kolejny raz. Potencjał radiowy ma również sympatycznie snująca się ballada „Komu moja twarz” z saksofonem Włodzimierza Kiniorskiego czy galopująca „Ocali cię arka”, w której czuć nawet odrobinę zimnofalowej przeszłości Gawlińskiego. Z późniejszym Gawlińskim kojarzą się bardziej „Nie zabijajmy choć siebie” czy „Płonie ogień”, którego sam tytuł budzi już skojarzenia z Wilkami.
I właśnie, Wilki – dla nich chyba krążek Opery był najważniejszy. Gawliński dał tu popis swojej poezji, z charakterystycznymi odniesieniami do Biblii i licznymi elementami mistycznymi. Dzięki współpracy z dojrzałymi muzykami wyniósł też doświadczenia, które z pewnością pomogły mu w kolejnym zespole. Dość powiedzieć, że utwór Opery „Rachela” (nie ma go w tym zestawie) wszedł potem do repertuaru Wilków i znalazł się na ich bestsellerowym debiucie.
Lepiej późno niż później. Bardzo dobrze się stało, że debiut Opery wreszcie doczekał się wydania na CD i nie trzeba już męczyć beznadziejnej jakości kasetowych ripów. To wciąż ciekawa płyta, która świetnie broni się po ćwierćwieczu. Trochę szkoda, że nie wykorzystano okazji i znalazł się tu dokładnie ten sam materiał, co na kasecie sprzed lat. Nie mówię o dodawaniu parszywej jakości bootlegów, ale chociaż single z początków zespołu można tu było bonusowo dokleić – dokument byłby pełniejszy. Niemniej, cieszmy się, że w ogóle jest.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy