Mirrorthrone – Gangrene

00s Autor: Danny Neroese lut 25, 2016 Brak komentarzy

Czasem w poszukiwaniu kolejnych doświadczeń muzycznych natrafiam na prawdziwe perełki. Można by nawet rzec, że to diamenty w stosie węgla. Zazwyczaj moją pierwszą reakcją jest podziw. Takie małe osłupienie które wbija mnie w fotel i uświadamiam sobie, że od dawna tego szukałem. Mirrorthrone dokonał tego aż w nadmiarze.

Początki tego jednoosobowego projektu są datowane na rok 2000, kiedy to szwajcarski młodzian Vladimir Cochet doszedł do wniosku, że fajnie by było, gdyby jego pomysły muzyczne zrealizować w inny sposób, aniżeli te z Weeping Birth (pierwszy projekt Vladimira, czyli brutalny blackened death metal). Czym prędzej więc wydał dwa dema, aż w 2003 roku zadebiutował płytą „Of Wind and Weeping”. Oczywiście, to nie był koniec – po trzech latach nagrał „Carriers of Dust”, zaś 2008 rok przyniósł nam temat dzisiejszego tekstu, czyli „Ganrene”.

Za pierwszym razem, gdy postanowiłem przysłuchać się bliżej temu albumowi, zdziwiła mnie trochę lista utworów. Cóż, liczba sześć nie jest czymś wyjątkowo imponującym, chyba że mówimy o doom metalu. Moje wątpliwości szybko rozwiała sumaryczna długość kawałków – ponad godzina materiału! I to nie byle jakiego – to chyba najlepszy miks awangardowego metalu, death metalu i symfonicznego black metalu jaki kiedykolwiek powstał i wątpię, aby ktoś był w stanie mu zagrozić. Otwarcie „Gangrene” stanowi „Dismay”. Zaczyna się dość ciekawie, bo od klimatycznego wstępu fortepianu. Ten zaś szybko przechodzi w gitary z ostrą perkusją, blackmetalowy krzyk oraz elektroniczne wstawki (czasem się zdarzają, ale nie są odpowiednio dopasowane do ogólnego brzmienia). Motyw fortepianu pojawia się jeszcze w tym utworze kilka razy, bo w sumie ma kiedy – w ciągu jedenastu minut dzieje się tak wiele. Brutalne i łamiące piszczele blasty, growl, spokojne fragmenty i melodie rodem z gier typu „Dark Souls”. W sumie to klimat nawet podobny. Końcówka natomiast to brzmienie ciepłej gitary akustycznej. „No One By My Side” zaczyna się w podobny sposób jak „Dismay”, tyle że dźwięki fortepianu pojawiają się ciągle, aż do drugiej minuty. Tam zostaje on zastąpiony przez sekcję symfoniczną i melodyjne wokalizy Vladimira. Ten kawałek również cechuje długość (dziesięć minut), ale również i coś na wzór pianoli pod koniec.

„The Fecal Rebellion” od początku urzeka dźwiękami fortepianu wymieszanego z sekcją smyczkową, która jak zwykle jest świetnie dobrana oraz tworzy odpowiedni nastrój. Blisko trzeciej minuty utwór nabiera tempa i melodii za pomocą gitar. Niektórzy twórcy przez cały album nie są w stanie osiągnąć tego, co się dzieje w tym najdłuższym utworze. „Ganglion” nie wita nas fortepianem, a smyczkami, dając miłą odmianę. To właśnie w tym kawałku Vladimir użył instrumentu, który według mnie pasowałby prawie cały czas. Mam na myśli organy. Tworzą niesamowite, złowieszcze podkłady, które nijak się da podrobić innymi instrumentami. Po „Ganglionie” pora na „Une Existence Dont Plus Personne Ne Jouit”. Ostatni już z długich utworów, który na początku nie brzmi aż tak strasznie jak większość. Potem jeszcze dochodzą kobiecie chórki, blackmetalowe krzyki przeplatane ze zwykłym głosem Cocheta (oczywiście po francusku). Nie jestem wielkim fanem tego języka w muzyce metalowej, ale tutaj wyjątkowo pasuje.

Zamknięcie albumu stanowi „So Frail”. Specjalnie postanowiłem poświęcić mu osobny akapit, gdyż to właśnie od tego utworu się wszystko zaczęło. Nie pamiętam, jak na niego trafiłem, ale chyba przez grę „Brütal Legend”, gdyż to na jej ścieżce dźwiękowej się pojawił. Gdy znalazłem ten utwór na YouTube ktoś w komentarzu napisał, aby nie oceniać go przez pryzmat intra. To zachęciło mnie jeszcze bardziej. Wstęp brzmi wręcz nieziemsko. Czysty, prawie że anielski wokal Vladimira, w tle smyczki tworzą niesamowitą podbudowę. Później robi się coraz spokojniej, zaś krzyk prowadzi nas do tego momentu „wybuchu” utworu. Jest tu wszystko – growl, scream, czyste wokale, solowe gitary, elementy symfoniczne, fortepian i przede wszystkim charakterystyczny klimat.

Ktoś kiedyś rzekł, że to „laptop metal”, bo faktycznie, tak trochę brzmi. Perkusja jakaś płaska, gitary trochę dziwnie brzmią i ogólnie jakoś wszystko to osobno osadzone. Jednakże właśnie to wszystko złożyło się na moc tego albumu. Siłą tego wydawnictwa jest pomysłowa atmosfera, którą swymi nagraniami stworzył Vladimir. Dlatego gorąco polecam zapoznać się z „Gangrene”, nawet jeżeli nie przepadacie za tym typem muzyki, gdyż nie znać jej trochę nie wypada.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *