O mind.in.a.box pisał Wam już Danny, aczkolwiek zajął się dość specyficznym dziełem w ich dyskografii. Płyta „R.E.T.R.O.” stanowiła bowiem tylko nostalgiczny skok w bok (nawet jeśli znalazł się na niej prawdopodobnie najlepszy utwór w repertuarze Austriaków), podczas gdy cała idea zespołu podporządkowana jest cyberpunkowej powieści o Agencji, Lunatykach i wirtualnym świecie zwanym Dreamweb. Panowie właśnie wracają z piątym rozdziałem tej historii: „Memories”.
Na ciąg dalszy przygód Mr. Blacka przyszło nam trochę poczekać.
Od premiery „Revelations” minęły trzy lata. Wokalista Stefan Poiss powołał w międzyczasie do życia poboczny projekt THYX, z którym wydał trzy płyty. Wreszcie jednak wracamy do sedna. Tutaj może należałoby wyjaśnić niezaznajomionym z tematem, z czym tak naprawdę mamy do czynienia. Mind.in.a.box przez lata wypracowali specyficzny rodzaj narracji dla swojej twórczości. Jasne, ich muzyka to kawał świetnie wyprodukowanego futurepopu i można się nią cieszyć w zupełnej nieświadomości, co kryje warstwa liryczna (hiciorów im nie brakuje). Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak, gdy zwrócimy uwagę na liczne przerywniki: monologi, urywki rozmów i nagrań, wplecione w utwory.
Wszystko wymieszane w naturalny sposób. Słuchając którejkolwiek z płyt zespołu możecie dojść do wniosku, że śpiewa w nim przynajmniej dwóch wokalistów (a nawet wokalistka) – tak naprawdę to tylko efekty, które zastosowano w konkretnym celu zróżnicowania bohaterów. Jeszcze inną sprawą są kolejne fragmenty układanki rozsiane po stronie internetowej zespołu… Tak że jak widzicie mind.in.a.box nie dość, że właśnie podnoszą ideę concept albumu do piątej potęgi, to jeszcze rozdzielają ją na różne środki przekazu.
Jest się czym jarać.
Poprzednie odcinki sagi poznawaliśmy z perspektywy Mr. Blacka – tajemniczego agenta (nawet jego nazwisko poznaliśmy dopiero na płycie „Crossroads”), który bez skrupułów wykonuje zadania dla Mr. White’a. Wpierw miał odnaleźć hakera, zwanego potem The Friend, który przeniósł swoją świadomość do cyberprzestrzeni – Dreamwebu. Podążając jego tropem trafił na Night – poszukując jej po klubach, zaczyna odkrywać związek muzyki z całą historią. Najnowsza płyta, „Memories”, komplikuje wszystko jeszcze bardziej już pierwszym utworem. Oto bowiem zespół burzy czwartą ścianę i przedstawia się nam po prostu jako mind.in.a.box – kapela, której muzyki poszukiwali wcześniej bohaterowie. I teraz prezentują nam dziennik Mr. Blacka. Taka zmiana w narracji nie jest czystym efekciarstwem – dzięki niej jesteśmy w stanie odkryć nowe fakty na temat tożsamości naszego bohatera… Coś, czego można było się domyślić już z wcześniejszych płyt – ale koniec tego dobrego, nie będę więcej spoilerował.
Jeśli kogoś nie obchodzi warstwa fabularna, to na części utworów ma prawo się trochę nudzić.
Płyty mind.in.a.box charakteryzuje dość specyficzna dramaturgia, obmyślona nieco inaczej niż na większości albumów muzycznych. Zespół daje tym jasno do zrozumienia, że nie zamierza iść na kompromisy i przede wszystkim liczy się dla niego historia. Dlatego też albumy sygnowane szyldem pełnym kropek nie mają w zwyczaju od razu nokautować słuchacza. „Memories” dla przykładu otwiera całkiem spokojny „Travel Guide”, stanowiący przy okazji przedstawienie wydarzeń z poprzednich odcinków. Można poczuć się naprawdę jak w trakcie projekcji serialu, który otwiera typowy segment „previously on…”. Dopiero pod koniec kompozycja cudownie rozbudza się gitarą – to takimi momentami mind.in.a.box wywalczyli sobie u mnie miano twórców futurepopu progresywnego.
Za kontrowersyjny pomysł można też postrzegać wrzucenie już na czwartej pozycji monotonnego, instrumentalnego „No Hope” – tych sześciu minut nie usprawiedliwia już nawet fabuła. Na szczęście przy pozostałych piosenkach raczej już nikt czepiał się nie będzie. Podzielmy więc sobie może tę płytę według „wokalistów”. To, co Wam się od razu rzuci w uszy, to oczywiście klasyczne dla twórczości Austriaków utwory, w których głos Poissa przerobiono na niemalże kobiecy. Niektórzy narzekają, że to tandetny autotune (choć to wcale nie autotune), ale do futurystycznej konwencji pasuje idealnie.
A osobiście takie kawałki lubię na ich płytach najbardziej.
Po kolei będą Wam więc zostawać w głowie: „I Knew”, „Synchronize”, „Timelessness” i „Pedro” (choć ten ostatni to w dużej mierze instrumental). Przede wszystkim na uwagę zasługuje „Synchronize”: przepełniony efektami i futurepopową mocą, od razu zostaje w głowie i aż się prosi o zapętlanie. Słusznie wybrano go na pierwszy singiel – po takim teledysku nie miałem wątpliwości, że „Memories” będzie płytą co najmniej bardzo dobrą. Do tej wiązanki z chęcią dorzucam nieco new age’owy „Bad Dreams”, w którym Poiss z kolei wytacza swoją najbardziej dramatyczną barwę głosu (tę z „Whatever Mattered”). Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wraz z nim będzie krzyczeć „BAAAAADDRIIII-IIIMS”. Tym, którzy tęsknią do najmroczniejszego głosu Austriaka, z pewnością przypadną do gustu „Unforgiving World” i potężny „Face It” z bardzo oldskulowymi klawiszami. Znalazło się też miejsce dla stonowanego „Silent Pain” i wielkiego finału: „Shake-Up”.
„Memories” stanowi powrót do bardziej klubowych inspiracji mind.in.a.box (co jest jak najbardziej uzasadnione fabularnie) i to głównie z tego względu bliżej mu do pierwszych trzech płyt zespołu. Znowu mamy tu zatrzęsienie elektronicznych piosenek (z naciskiem na piosenki), z nieco słabiej położonym akcentem na rozbudowane, progresywne struktury i stylistyczne „skakanki”. Zawsze powtarzam, że Austriacy nie nagrywają słabych płyt i ich najnowsze dzieło mojego zdania nie zmienia. A wręcz pogarsza mój odwieczny problem: gdy ktoś mnie znowu spyta, od której płyty zacząć swą cyberpunkową przygodę, będę musiał od razu podać nie cztery płyty, a pięć.
Trzy słowa od Danny’ego
Cóż, jako osoba, która zapoznała naszego Ojca Dyrektora z mind.in.a.box, wręcz poczuwam się do obowiązku wtrącenia swych trzech groszy. „Memories” to kawał świetnego i solidnego futurepopu, do którego można swobodnie dodać sufiks „progresywny” – wszystko tutaj gra po prostu świetnie. Elektronika, wokale, no po prostu cudo! Również uważam, że „Synchronize” to chyba najlepszy kawałek z albumu, który w mym osobistym rankingu przebił wielbione przeze mnie „8-bits”. Podsumowując więc: mind.in.a.box nie straciło formy, a wręcz przeciwnie! (Danny Neroese)
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy