No i narobił rumoru – zgodnie z zapowiedziami. Masami Akita, japoński bóg noise’u, nawiedził warszawskie Soho Factory, by wykonać swoje klasyczne „Expanded Music” z 1982 roku. Dla miłośników gwałcenia mózgu poprzez uszy to wydarzenie na miarę „Patti Smith gra Horses„, a dla dzielnicy Praga Południe było to przeżycie pokroju ataku Godzilli.
„Merzbow za 30zł, czy to sen?” – pyta ktoś na stronie wydarzenia na Facebooku. „Sen hipstera” – otrzymuje odpowiedź. Faktem jednak jest, że sam nie spodziewałem się, iż przyjdzie mi usłyszeć Merzbowa we własnym mieście i to raptem kilka przystanków od domu. To postać, do której zapałałem błyskawiczną sympatią jeszcze w okresie studiów – czy to za sprawą eksperymentalnego filmu gore „Shitsurakuen: jôbafuku onna harakiri” (jeśli rozumiecie w tym tytule tylko „harakiri”, to tyle w zupełności wystarczy), czy też legendarnego Merzboxa, czyli kompilacji największych klasyków i nowego materiału zawartego na, bagatela, 50 płytach – stąd też zawsze marzyło mi się doświadczenie jego „muzyki” na żywo.
Nie będę tutaj zgrywał eksperta od noise’u. Tak naprawdę znam tylko kilka projektów z przepastnej dyskografii Japończyka i to obawiam się, że tych najbardziej mainstreamowych – jak Maldoror z Mikiem Pattonem, „1930” z Johnem Zornem czy „A Perfect Pain” nagrane we współpracy z Genesisem P-Orridge’em. Nie oszukujmy się jednak: cały ten materiał brzmi dość podobnie. Możecie sobie odpalać losowe płyty z „Merzboxu” – wątpię, abyście poczuli większą różnicę. Tak samo koncert Merzbowa nie należy do imprez, na których wyczekuje się konkretnych utworów – choć mam wrażenie, że przede mną siedział człowiek, który autentycznie rozpoznawał kolejne części „Manipulation” i przyjmował je ze szczerą radością.
Merzbow live to przede wszystkim doświadczenie ekstremalne. Nie dla każdego. Sam rozważałem (po raz pierwszy w życiu), czy nie wziąć na ten koncert stoperów. Ale to zabiłoby czystość tego doświadczenia. Mam wrażenie, że katharsis nie dokonałoby się w pełni. A tak, autentycznie poczułem się uratowany, gdy po blisko godzinie regularnej sieki nastała cisza. Przeżyłem coś, co zapamiętam na długo i nawet nie będę próbował opisać tego słowami. Zostałem ogłuszony, zgwałcony i sponiewierany – ale nie pozostaje mi nic innego niż dopisać to do kolekcji najciekawszych muzycznych doświadczeń życia. Choć chęć dobrowolnego wystawienia się na ten ogłuszający spektakl może wydawać się niektórym dziwna, co ciekawe, nie byłem w niej wcale odosobniony. Soho Factory wypełnione było tego wieczora po brzegi. Ci, dla których zabrakło miejsc siedzących, kładli się pod sceną.
Nie wiem, czego szukali. Nie wiem, co sam znalazłem. Lecz czuję, że dostąpiłem wyjątkowego oczyszczenia.
PS Wierząc czyjemuś Instagramowi, Merzbow nabił prawie 100 decybeli.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy