Massive Attack – Ritual Spirit EP

2016, płyty Autor: rajmund lut 01, 2016 Brak komentarzy

Bez hucznych zapowiedzi, wprost do naszych Spotifajów i innych streamingów – David Bowie pokazał nam już dwa dni przed śmiercią, że tak dziś działają najwięksi. I dokładnie tak samo niespodziewanie otrzymaliśmy nową EP-kę Massive Attack. Ktoś jeszcze o nich w ogóle dba?

Oczywiście tak, co widać choćby po reakcjach na to zaledwie 4-utworowe wydawnictwo. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że my – miłośnicy wszelkiej muzyki elektronicznej – to jednak mamy ciężko. Nasi idole nas nie rozpieszczają nowym materiałem i często każą czekać na nowy materiał po kilka lat. Tak jak Robert del Naja, który swój ostatni materiał wydał 6 długich lat temu. Pamiętacie „Heligoland”? To był świetny krążek, który rozwaliły 2-3 pojedyncze kompozycje (tak na marginesie: najlepsza recenzja „Heligoland” i prawdopodobnie najlepsza recenzja czegokolwiek, jaką w najbliższym czasie przeczytacie). No to co, EP-ka powinna być w sam raz, przez sześć lat chyba każdy skomponowałby 4 porządne kawałki, prawda? Prawda…?

Nie chcę mówić, że „Ritual Spirit EP” to same takie „Psyche” i „Flat of the Blade” (vide podlinkowana recenzja), niemniej jak na krążek, który od razu przykuwa uwagę tak efektownymi featuringami, mogłoby być lepiej. Ale po kolei. Otwierający ten zestaw „Dead Editors” to monotonny 2-step oparty na jednym dźwięku i metalicznym beacie. Owszem, rytm z czasem narasta i jest nawet wzbogacany gospelowym chórem czy prawie że IDM-ową sieką, jednak uwagę przede wszystkim przykuwa tu nawijak Rootsa Manuvy. Z jednej strony trzeba docenić, że to dość oryginalna droga jak na Massive Attack, z drugiej wcale bym nie chciał, by duet obierał ją na dłużej.

Na szczęście kiepskie wrażenie po otwieraczu od razu zaciera tytułowy „Ritual Spirit”. Tutaj rzeczywiście czuć, że muzyka zabiera słuchacza na jakiś rytuał. Jest wysoki, „niemęsko” brzmiący wokal ulubieńca Prince’a i Bastille, Azekela, jest typowy dla Massive Attack loop gitarowy i basowe mięsiwo. Nad całością unosi się plemienny nastrój drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, czyli trochę postgabrielowskiego world music, a trochę po prostu „Protection”. Wychodzi na to, że nic nowego, ale co zrobić – w takich klimatach Massive Attack czuje się wciąż najlepiej i jest to najciekawsza kompozycja w tym zestawie.

Na pozycję numer 3 ostrzyłem sobie zęby, bo szkockie trio Young Fathers w pewien sposób mogłoby pretendować do bycia takim Massive Attack swojego pokolenia. Zeszłorocznym krążkiem „White Men Are Black Men Too” i zjawiskowym występem na Off Festivalu tylko udowodnili, że warto ich mieć na oku. Jednak gdy połączyli siły bezpośrednio ze swoimi mentorami (Młodzi Ojcowie obecnie supportują del Naję i Marshalla), szału zabrakło. Bristolczycy zaoferowali kolejny gitarowy loop trzeciej świeżości z buczącym basem, Szkoci starali się nadrobić energiczną nawijką na wszystkie głosy. Niestety, żadne z tego krwawe voodoo – co najwyżej bad trip.

Ostatni utwór to sensacja, którą celowo dotąd przemilczałem. Oto bowiem „Take It There” stanowi współpracę, na którą nikt już chyba nie liczył. Do 3D i Daddy’ego G dołączył Tricky, czyli współtwórca sukcesu „Blue Lines” i „Protection”, którego powrót jest jeszcze bardziej niespodziewany niż sama premiera całej EP-ki. Jak po 20 latach wypadł w kawałku dawnych kolegów? Zaskakująco dobrze. Wokale 3D i szepty Tricky’ego idealnie się uzupełniają, refren wpada w ucho, a aranżacja kipi niepokojem dzięki posępnemu pianinu i delikatnym smykom à la Akira Yamaoka. I jeszcze ten cudowny klip – zupełnie jak za dawnych czasów.

Jak oceniać EP-kę, której połowa idzie do kosza, a druga na moją już rozrastającą się playlistę „Best of 2016”? Na szczęście na tym blogu gwiazdek nie mamy, więc i problem się sam rozwiązuje. Gorzej, że gdy mam przedstawić jakiś morał płynący z tego materiału, to „Ritual Spirit” przekonuje o dość niepokojącym zjawisku. Tam, gdzie Massive Attack próbuje nadgonić młodych i ruszyć w nowe terytoria – zawodzi, a najlepiej wypada tam, gdzie doskonale tkwił od zawsze. Miejmy nadzieję, że do pełnej płyty (ma być jeszcze w tym roku, czyli realnie rzecz ujmując pewnie pod koniec 2017) 3D i Daddy G jeszcze to wszystko sobie ułożą.

PS A jak chcą tkwić dalej w latach dziewięćdziesiątych, to osobiście nie mam z tym problemu – byle trzymali się tej estetyki tylko w muzyce, bo na litość Cthulhu, ta okładka jest masakryczna.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *