Laibach (+Jordan Reyne) – Palladium, Warszawa, 26.3.2015

live Autor: Zeal mar 27, 2015 komentarze 3

W lutym zeszłego roku byłem w warszawskim Palladium na koncercie pana Numana. Po ponad roku znów zawitałem do tego miejsca za sprawą koncertu słoweńskiej industrialnej ikony jaką jest Ramm… Laibach oczywiście. Ogólnie Laibacha jakąś szczególną sympatią nie darzę, więc i nie spodziewałem się czegoś specjalnego po tym koncercie. I to był w sumie mój błąd, bo to, co zobaczyłem i usłyszałem, przerosło moje oczekiwania. Miło było się pozytywnie zaskoczyć. Ale od początku.

Zanim Laibach pojawił się na scenie, w rolę supportu wcielił się rudowłosy succub bez skrzydełek, Jordan Reyne (znana chociażby z The Eden House). Ot, niby taki akustyczny koncert, ruda z akustyczną gitarą. Nic bardziej mylnego, otóż koncert był dość specyficzny. Oprócz gitary był jeszcze jeden dość ważny element, którym był prawdopodobnie sekwencer, za pomocą którego Jordan na żywo nagrywała wydawane przez siebie lub gitarę odgłosy, zapętlała je i dodawała przy okazji swój wokal. Dość interesująca metoda. Poza tym miała rewelacyjny kontakt z publiką… W naszym języku. Twierdziła, że dopiero się uczy i nie wszystko rozumie, ale wybaczamy! Było bardzo miło i zabawnie momentami. Jak sama pod koniec setu stwierdziła: Jeszcze jeden i Laibach – ale publiczność przyjęła ją na tyle ciepło, że dostaliśmy jeszcze jeden utwór na bis.

Po kilku minutach przerwy na scenie pojawili się Luka Jamnik i Sašo Vollmaier odpowiedzialni za syntezatory – no i się zaczęło. To był ten moment, w którym zacząłem się czuć, jakbym był na koncercie Coila (którego się nie doczekam z wiadomych względów). Następnie do eksperymentu dołączył perkusista Janez Gabrič, a po kolejnych kilku minutach na scenie pojawiła się chyba najbardziej wyczekiwana Mina Špiler i Milan Fras. W pełnym składzie dokończyli prawie półgodzinny, eksperymentalny cover zwany „Olav Trygvason”. Prawie jak Swansi. Następnie powitały nas dźwięki „Eurovision”. Nic specjalnego, aż do wejścia perkusji. „Spectre” ogólnie lubię, ale koncertowe wersje miażdżą totalnie albumowe. EUROPE IS FALLING APART! Po utworze powitał nas tekst Hello Europa, we are so happy to be here puszczony z taśmy. Co ciekawsze podobny manewr pojawiał się w późniejszych częściach koncertu. Później dostaliśmy „Walk With Me”, w którym się chyba dowiedziałem, dlaczego Mina była tak bardzo wyczekiwana przez publikę. Jej charyzmatyczny głos był dominującą częścią całego koncertu. Następnie pojawiło się „No History”, które jest moim największym faworytem z wspomnianego albumu i w sumie wypadł tak jak się spodziewałem – epicko. Przed „The Whistleblowers” ponownie z taśmy odtworzono kolejne teksty. Tym razem make some noise oraz make some fucking noise, a po odegraniu wspomnianego utworu padło we love you. Ogólnie dość ciekawy sposób na komunikację z publiczością.

Kolejnym odegranym utworem był „Koran”, któremu oprócz kolejnej ciekawej wizualizacji towarzyszyła przyjemna gra świateł. Następnym w kolejce był… THIS IS BLITZKRIEG! czyli „Resistance is Futile”, które miało rewelacyjne, Coilowo-noisowe zakończenie. A następnie… take a break now, zespół zniknął ze sceny i pojawiło się odliczanie 10 minut. Co jakiś czas pojawiał się tekst we want you to be a part of spectre party, a obok obrazek z Milanem wskazującym w naszym kierunku. Po wspomnianej przerwie zespół ponownie zawitał na scenie z repertuarem z ostatniej EP-ki „1 VIII 1944. Warszawa”. No tylko w trochę zmienionej kolejności, bo na pierwszy ogień poszedł „Mach Dir Nichts Daraus”. Przy „Warszawskich Dzieciach” Mina zeszła na chwilę ze sceny, a na jej miejscu pojawił się wokalista Silence, Boris Benko. Dodatkowo utworowi towarzyszyły białe i czerwone reflektory. Po EP-ce przyszedł czas na „B Mashina”, któremu (jeśli się nie mylę) towarzyszyły urywki „Iron Sky”. Następnie znów chwila zabawy z publicznością – you rock! you’re best one, we want to see your hands, we want to see your HANDS!, we want to see all of your hands, we want to see your ex-two i… “Alle Gegen Alle”! “Alle Gegen Alle”! Cover DAF był chyba najmniej spodziewanym coverem, ale miło było go usłyszeć. Chociaż nie ukrywam, że wolałbym np. „Leben Heißt Leben” no ale niech będzie. And now run for your life and it’s written of bossanova i tą oto zapowiedzią rozbrzmiała “Bossanova”, a potem “See That My Grave Is Kept Clean”, w którym Mina przepuściła swój głos przez wokoder ze swojego MacBooczka. I tak oto skończył się główny set, Milan ruchami ręki przedstawił nam zespół, bez słowa się pożegnał i wraz z zespołem zszedł ze sceny.

Ale jak wiadomo bisy muszą być: You are fantastic audience, a następnie pewnego rodzaju zabawa z publicznością let me hear you say ho!, let me hear you say ho! ho! ho!, potem była jeszcze wersja z left i right side. Ostatnim tekstem było everybody dance now i jeb – TANZ MIT LAIBACH! To była moc. Moc, na którą chyba wszyscy czekali. Na kolejny ogień poszedł „Das Spiel ist aus”. I ponownie Milan wraz z zespołem schodzą. Ale to nie koniec! Udało się jeszcze wyciągnąć zespół zza kulis i wraz ze wspomnianym Borisem wykonali wspólnie utwór „Slovenia”, któremu towarzyszyła wizualizacja z mapą i latającymi nazwami różnych miast – w tym Warszawa i kilka innych polskich. Miły akcent na koniec. Po tym utworze Milan ponownie przedstawił zespół, ukłonił się, zeszli ze sceny i został wyświetlony klip do „The Whistleblowers”. Co ciekawsze w podkładzie był „Diamond Version Remix”, który znajdzie się na nadchodzącej 30 marca „Spectre Digital Deluxe Edition”.

Ogólnie miłe zaskoczenie i event zaliczam do udanych. Fakt, grają mało staroci, ale mimo wszystko uważam, że za sprawą dość urozmaiconych wizualizacji przez cały czas, dobrego brzmienia i zajebistych eksperymentów z syntezatorami, koncerty Laibacha są warte uwagi. Polecam!

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Zeal

Wysłannik BadgerGoat'a, zabójca smoków, wielbiciel traktorów i innych bliżej nieokreślonych absurdów, poszukiwacz zaginionego kebabu. Uzależniony od muzyki, fanatyk nietypowych dźwięków. Ma chyba ze 100 gier na stimie, zna ponad 1000 zespołów. Live long and badger.

komentarze 3

  1. Paweł pisze:

    Bawiłem się świetnie, czasami włoski stawały na karku i chce podkreślić GENIALNE nagłośnienie, szczególnie jak było się w ok 2/3 sali (szukałem najlepszego miejsca). To był pierwszy od chyba roku koncert na którym byłem i nie zostałem przygnieciony od pierwszej minuty syczącymi wysokimi i dudniącym basem. Nie orientujesz się czy „Olav Trygvason” był na czymś wydany?

  2. Zeal pisze:

    Sprawdzałem wszystkie możliwe źródła ale niestety – wspomniany utwór jest aktualnie koncertowym specjałem. Pozostaje nam tylko czekać na studyjną wersję. 🙂

  3. Idalia pisze:

    Zazdroszczę Ci! Mi po raz kolejny nie udało się dotrzeć na koncert. Ale jak to mówią – do trzech razy sztuka 😉

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *