Kapele działające w obrębie rocka industrialnego przewijały się przez ten blog wielokrotnie pod różnymi postaciami. Na czym polega idea takiej muzyki? Tłumaczyć chyba nie muszę, bo kto jak kto, ale nasi czytelnicy z pewnością są już z tym obeznani. Niemniej jednak należy nadmienić, iż jest to w pewnym sensie domena mężczyzn: w większości przypadków to właśnie przedstawiciele mojej płci gitarzą, komponują, bębnią i drą ryja/krzyczą/melodyjnie śpiewają (niepotrzebne skreślić). W każdej muzyce zdarzają się jednak wyjątki, mniej lub bardziej chlubne. Kidneythieves, za sprawą kobiecego wokalu, należą do tych drugich.
To właśnie głos Free Dominguez (zaiste, Amerykanie nie przestają mnie zaskakiwać w kwestii oryginalności nadawanych imion) sprawia, że można uznać ten duet za wyjątkowy. Piszę „duet”, gdyż zaraz obok uroczej brunetki, jedynym stałym i ogólnie uznawanym członkiem Kidneythieves jest Bruce Somers, który to zajmuje się dogrywaniem gitar i mądrze brzmiącą inżynierią dźwięku. Nadmienię jeszcze, że tworzą razem muzykę od 1998 roku, z przerwą między latami 2004 i 2008. No i tyle teorii, w końcu mamy album do zaliczenia! W tym wypadku będzie to „Zerøspace” (Zastanawia mnie tylko użycie przekreślonego „o” – może ma to w zamyśle nadać jakieś specjalne znaczenie czy przesłanie?).
Koniec zanudzania, weźmy się w końcu za muzykę, gdyż to ona stanowi sedno sprawy! Muzyka Kidneythieves należy do tej mroczniejszej strony industrial rocka. Nie znajdziemy tutaj wybijającej się ponad wszystko elektroniki czy czegoś w stylu ostatnich wydawnictw Julien-K, o nie. Ta lekko brudna, przyrdzewiała i klimatyczna atmosfera wypełnia prawie każdy utwór po brzegi, jednocześnie starając się zachować otwartość względem słuchacza. Możliwe, że to właśnie ten aspekt tego albumu sprawił, iż posiada on w sobie swego rodzaju magnetyzm, który przyciąga i nastraja do przesłuchania go niejeden raz. Mimo wcześniej wspomnianego „brudu”’, kolejne utwory miło wpadają w ucho, pozostając tam i zapętlając się w naszym mózgu aż do znudzenia.
W gruncie rzeczy duża w tym zasługa błękitnookiej Free, której to wyjątkowo subtelny głos potrafi przechodzić z transowego i mistycznego nucenia do czegoś na kształt krzyku czy nawet rapu. Daje to pewien posmak elastyczności i różnorodności w jej wokalizach, co jest dobre, gdyż szybko nie nuży. Co się natomiast tyczy warstwy instrumentalnej, jest ona poprawna. Nie charakteryzuje się jakąś wyjątkową oryginalnością tudzież wirtuozerią i od razu widać, że jest ona tworzona w celu wyeksponowania kobiecego głosu. Nie można więc zarzucić Bruce’owi, że się nie postarał – o nie, on dobrze wiedział co robi i starał się podkreślić ich największy atut.
Mam jednakże wrażenie, iż wcześniej wspomniany pan nasłuchał się trochę Marilyna Mansona, gdyż gitary na „Zerøspace” brzmią właśnie bardzo „mansonowsko”. Jedyny zarzut, jaki mogę postawić temu albumowi jest taki, że uwielbiana przeze mnie elektronika owszem, pojawia się, ale nie w takiej ilości i częstotliwości w jakiej bym chciał. A szkoda, bo momentami mam wrażenie, że słucham jakiejś wycinki z nu metalowego utworu. Ale mogę to zrozumieć – to właśnie na lata wydania tegoż albumu przypada rozkwit i popularyzacja tego gatunku, a industrial rock i ciężka, metalowa odmiana lubiły się przenikać i wzajemnie inspirować.
Czy romans ze Złodziejaminerek uważam za udany i warty zachodu? W sumie… Czemu nie? Album był całkiem przyjemny do słuchania i będę do niego wracać wielokrotnie, za każdym razem z miłym wspomnieniem. Nie uważam go co prawda za materiał do mojej nieistniejącej listy „10 Wydawnictw Wszech Czasów wg Neroese”, ale też go kompletnie nie skreślam. Drzemią w nim pokłady całkiem ciekawej muzyki i możliwe, że ktoś z was je odkryje, gdyż mnie na razie nie było to dane. Na zakończenie chciałbym jeszcze rzec, iż mimo wszystko warto. Może Kidneythieves staną się dla kogoś inspiracją? Może ktoś dojdzie do wniosku, że ich muzyka jest tym, czego szukał od dawna i z chęcią zagłębi się w nią bardziej? Jeżeli tak, to dobrze. Dobrej muzyki nigdy za wiele.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
wstyd ale nie znałem, dzięki