2013 był rokiem powrotów… I oto kolejny z nich. Do dziś pamiętam ostatni koncert psytrance’owego projektu Bena Watkinsa w Polsce (dokładnie: 10 grudnia 2009 roku w warszawskim Palladium). Watkins odstawił tamtego wieczora rewelacyjne show z udziałem m.in. Sugizo i Ghetto Priesta. W repertuarze nie mogło zabraknąć hiciorów z „Labirynth” – najbardziej znanej płyty zespołu – w tym nieśmiertelnego „Mona Lisa Overdrive” ze ścieżki dźwiękowej drugiego „Matriksa”. Oczywiście był też chociażby „Pistolero” czy nieliczne udane momenty z „Gods & Monsters”, więc nie było na co narzekać… Ale to było cztery lata temu. Gdzie nowy materiał?
Remiksówka „Inside the Reactor” z 2011 raczej nie zaspokoiła apetytu fanów. Kolejny raz potwierdziło się, że przygotowanie smacznego dania może zabrać więcej czasu – ale jeśli ma być naprawdę dobre, opłaca się poczekać. Tym samym od razu mogę uspokoić: „The Golden Sun of the Great East” całkowicie zaciera niesmak po niezbyt strawnym „Gods & Monsters”. Wiedziałem to już od pierwszych beatów otwierającego całość utworu „Final Frontier”. Dzwony bijące na międzygwiezdnej stacji pociągowej skutecznie zachęcają do podróży i już chwilę potem śmiało podążamy z Benem Watkinsem tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek… W rytm beatowego stukotu kół.
Brzmi dziwnie? Cóż, twórczość cyberpunkowa – czy to w postaci powieści, czy też filmów i gier komputerowych – nieraz udowodniła, że wschodnie motywy idealnie pasują do futurystycznych wizji. Tak samo świetnie współgrają indiańskie zawodzenia i azjatyckie brzmienia z tanecznymi rytmami i elektronicznymi galopadami na nowym materiale Juno Reactor. „Guillotine” w którymś momencie atakuje serią z beatowego karabinu maszynowego, a już chwilę potem przesterowane gitarowe riffy rozrywają na strzępy ciała poległych. Sytuację uspokaja dopiero oldskulowo brzmiący „Trans Siberian” (więc jednak ta kolej nie jest tak całkiem od czapy), pełen ejtisowych klawiszy i etnicznych wokaliz. Juno Reactor już w przeszłości wielokrotnie łączyło takie klimaty, ale Watkins wciąż potrafi dorzucać nowe elementy i zaskakiwać ich inteligentnym miksem, przez co cały krążek brzmi niezwykle świeżo. Dajmy na to „Tempest”, gdzie do prostej, klawiszowej melodyjki dołączają dubstepowe dźwięki. Warto odnotować, że średni czas trwania tych kawałków to 7 minut – tym bardziej należy docenić wyobraźnię Watkinsa.
A nie wspomniałem jeszcze o mistrzowskim zakończeniu. Wpierw: „Zombie” – wyraźne nawiązanie do klimatów „Ice Cube” z „Beyond the Infinite” i „Mutant Message” z „Labyrinth” (tutaj kojarzą się zarówno beaty, jak i klawiszowa melodia). A do tego jedyne anglojęzyczne sample na całym krążku, powycinane z horrorów o tytułowych zombie. I one jako jedyne mi do całości nie pasują – ale może to tylko mój osobisty przesyt tematyką żywych trupów. Zarzutów nie mam już za to żadnych do „To Byculla”: transowego połączenia sitaru, orientalnych wokaliz i rozdrganego basu. Z bombajskiej Byculli, nasz międzygwiezdny pociąg wraca na Ziemię. „Playing with Fire” to spokojnie rozwijająca się kompozycja, z wzrastającą ilością klawiszy i pianina, prowadzącymi do pełnego patosu finału. Bardzo udana wycieczka.
Krótko mówiąc: Ben Watkins stworzył jeden z najlepszych krążków w swojej karierze – w sam raz do postawienia obok „Bible of Dreams” i „Beyond the Infinite”. Jeśli na kolejny album Juno Reactor przyjdzie mi znowu czekać pięć lat – nie ma problemu, byle trzymał podobny poziom. No i fajnie byłoby usłyszeć ten materiał na jakimś koncercie w Polsce. Tym razem może być bez Laibacha (choć ich zapowiedziany na luty nowy album też zapowiada się całkiem smakowicie).
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy