Jay Munly: 6 wcieleń Gothic Americany z Denver

inne Autor: psyche_violet maj 07, 2015 1 komentarz

W życiu każdego przychodzi taki moment, kiedy poznaje artystę, który wywraca mu pogląd na dany nurt muzyczny do góry nogami. Nikt przecież nie spodziewa się mroku w country. A jego personifikacją jest najbardziej tajemnicza i elektryzująca postać, jaką do tej pory dane mi było usłyszeć: Jay Munly. Niesamowicie twórczy muzyk i tekściarz, który od niemal dwudziestu lat snuje swoje pokręcone i ponure opowieści. Jego brzmienie to Gothic Americana doprowadzona do perfekcji. Przyczynił się on do powstania tak zwanego „brzmienia z Denver”: połączenia alternatywnego country z folkiem, bluegrass czy nawet gospel. Munly zaczynał od banjo i gitary akustycznej, ale dopiero współpraca z równie uzdolnionymi muzykami, którzy przewijali się we wszystkich jego projektach (na instrumentach takich jak kontrabas, wiolonczela, skrzypce, cytra), wyniosła jego niebanalny potencjał muzyczno-pisarski na poziom niedościgniony przez nikogo, już nigdy.

Za brzmieniem każdej płyty stoi producent i tu pokłony dla Boba Ferbrache, który był głównodowodzącym w studiu dla większości muzycznych objawień z Kolorado, a Denver to również siedziba 16 Horsepower i Woven Hand (o których więcej tutaj). Bez niego nie powstałby ten specyficzny „Denver sound” i jak sam mówi: I always wanted to make music that made a sound like hallucinogenic liqueur. Sam Munly na pytanie, co się dzieje w tym Denver, odpowiada: It is gratifying, to me, to feel that we are creating something new. But it’s also something old. To, co chcieliście usłyszeć od Nicka Cave’a, Cohena czy Casha, ale baliście się zapytać, dostaniecie właśnie od Munly’ego.

Jay Munly

Pod swoim pseudonimem artystycznym Jayson nagrał cztery albumy, ale „Jimmy Carter Syndrome” jest niezaprzeczalnie najlepszym z nich. Teksty są często przerażające, opisują sytuacje groteskowe, które bezlitośnie nabierają kształtów w naszych wyobraźniach. Od tej płyty właściwie wszystko się zaczęło, ale jeśli nie trafi ona do Was za pierwszym zamachem, to dobry znak. Najbardziej wartościowa muzyka powinna być wymagająca i sami w swoim czasie doznacie oświecenia. Bo „Jimmy Carter Syndrome” jest najcięższą odsłoną Jaya do tej pory. Do Munly’ego miałam – typowe już u mnie – trzy podejścia (jak do Duran Duran – dop. rajmund) i dopiero rok temu ogarnęła mnie fascynacja tym nietuzinkowym artystą. Do tej pory David Eugene Edwards był moim bogiem, ale od tamtego momentu został nim już na zawsze Munly.

Munly & The Lee Lewis Harlots

Powyższy projekt Munly’ego był u mnie tym właściwym bodźcem do wspomnianego wcześniej oświecenia, więc i Wam ją proponuję jako początek przygody z muzyką Southern Gothic. Munly wraz ze zmienionym nieco składem nagrał tylko jedną płytę o tym samym tytule, na której pierwsze skrzypce grają… Skrzypce właśnie, sztuk dwie – wraz z wiolonczelą. I to one nadaje niesamowitego, posępnego piękna przedstawionym opowieściom. Klimat jest, nie powiem, że lżejszy, bo wystarczy posłuchać chociażby „Cassius Castrato the She-Male of the Mens Prison”, gdzie podmiotowi lirycznemu powoli zaczynają kończyć się kończyny, które może przehandlować strażnikom więzienia. Dreszcze gwarantowane nawet przy setnym odtworzeniu. Na płycie usłyszymy aż piętnaście numerów, każdy z nich jest rewelacyjny i jedyny w swoim rodzaju. Munly doskonale wie, co robi, i do powtarzalnych artystów z pewnością nie należy, co słychać w jego prezentowanym dorobku bez dna.

Munly & The Lupercalians

Po co tworzyć kolejny album pod swoim pseudonimem, skoro można ten proces urozmaicić przez wymyślenie krainy o nazwie „Lupercalia” i obsadzenie w niej głównych wydarzeń z tekstów, które są już wyższą formą sztuki? Tak powstał kolejny projekt, również w odrobinę innym składzie niż w Lee Lewis Harlots, ale też z jedną tylko płytą: „Petr & The Wulf”. Koncepcja albumu opiera się na baśni muzycznej Prokofieva „Peter and the Wolf” z tą różnicą, że ubarwione opowieści ukazują mroczną stronę dusz bohaterów. Każdy numer, co widać po tytułach, przypisany jest do danej postaci, która opowiada historię ze swojej perspektywy. A mowa jest o wzajemnym ubezwłasnowolnieniu (Petr i Grandfater), porzuceniu (Bird), zazdrości (Cat), zbawieniu poprzez powrót do łona (Duk), destrukcyjnej władzy (Three Wise Hunters), wyniszczającej zdradzie (Wulf). Jest to oczywiście uproszczenie, bo Munly swoim kunsztem pisarskim wymaga od słuchacza zawsze więcej zaangażowania i aby docenić w pełni, bez tekstu przed nosem ani rusz. Na płycie usłyszymy szeroką gamę instrumentów, które nadają niemalże orkiestralnego charakteru. Munly ma wizję jeszcze trzech albumów dotyczących nieznanej nikomu krainy, na razie czekamy na wydanie napisanej już następczyni.

Slim Cessna’s Auto Club

Na stałe w składzie od trzeciej płyty, “Always Say Please and Thank You”. Mimo że nazwa zespołu wywodzi się od jednego z członków, Slima Cessny, to Jay tworzy muzyczny szkielet pod doszlifowywane później wspólnie utwory i jest odpowiedzialny w pełni za teksty. A jak już wiadomo są one podstawą wytworzenia tego szaleńczego klimatu i do dziś nie może on wybaczyć Slimowi przekręcenia jednego słowa podczas nagrywania albumu. W końcu studiując literaturę angielską wie najlepiej, co w swoich nietuzinkowych tekstach chce przekazać. Na początek przygody – bo trochę tego wydali – polecam „Cipher”. I jak to Wami nie zawładnie, to nie ma dla Was już nadziei. No może jest, jeśli sięgniecie po „full Munly experience”, który zawiera nie tylko z fonię, ale i wizję. Od pierwszego wejrzenia Munly hipnotyzuje. Nawet nie musi nic robić, z pewnością nawet specjalnie się nie stara, po prostu samoistnie emanuje tą siłą, która przyciąga słuchacza w nieodkryte dotąd zakątki własnej psychiki. A w duecie wokalnym ze Slimem zaczyna się apokaliptyczny taniec dobra ze złem, energetyczny i porywający. Nie bez powodu nazywani są najlepszym zespołem koncertowym w Denver, jak nie w Ameryce. Założyli w tym roku również własną wytwórnię płytową SCACUNINCORPORATED Records, dzięki czemu będziemy mogli usłyszeć niedługo nowy materiał, zarówno od SCAC, jak i od Munly & The Lupercalians, a na jesieni również i od Denver Broncos UK.

Denver Broncos UK

Jayowi towarzyszą: Slim Cessna (perkusjonalia) i Dwight Pentacost (cytra i różne inne dziwne twory) ze Slim Cessna’s Auto Club oraz Rebecca Vera, którą słychać na wiolonczeli i w chórkach również na „Jimmy Carter Syndrome”, „Munly & The Lee Lewis Harlots” oraz „Petr & The Wulf”. Pomysł na granie w takim składzie narodził się w 2006 roku, kiedy to udało im się wszystkim zebrać w jednym miejscu i nagrać na próbie kilka numerów. I takie nagrania są bezcenne, w ekipie, która zna się doskonale od lat i z łatwością wzajemnie się uzupełnia. „Broncos Fight Song” mogłabym zabrać ze sobą na bezludną wyspę i nie znudziła by mi się aż do ostatniego oddechu. I jeszcze dodatkowo podtrzymywałaby ducha walki w najgenialniejszym wydaniu, jakie istnieje. W oczekiwaniu na pełnoprawny album można rozsiąść się wygodnie i chłonąć wersję na żywo. Na szczególną uwagę zasługuję również numer „Immaculately Warded Children” o pracowniku domu dziecka, który jako jedyny ma prawdziwie dobre serce, dlatego postanawia te nieszczęsne sieroty utopić. Nagrali również na płytę „Rockin Legends Play Tribute To Jack White” cover Raconteurs „Top Yourself”, który – jak zawsze u Munly’ego – wyszedł genialnie.

The Road Home

Na koniec smaczek z bardzo dobrą, tegoroczną nowiną. Gitarzysta Neurosis, Scott Kelly, razem z Noah Landisem, klawiszowcem Neurosis, założył poboczny projekt o dumnej nazwie „Scott Kelly and The Road Home” i w 2011 roku na trasie towarzyszył mu właśnie Jay Munly. W tym roku nastąpiła huczna reaktywacja z trasą koncertową w Stanach, która ma być początkiem pracy nad nowym materiałem, jak również nad nagraniem debiutu, „The Forgiven Ghost In Me”, na nowo, tym razem już z Jaysonem, jako pełnoprawnym członkiem zespołu. Czego chcieć więcej? To kiedy lecimy do Denver?

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

psyche_violet

Zatraca się w dźwiękach bezwstydnie przeszywających duszę, wszystkim co ma smyki albo cięższych brzmieniach. Miłośniczka s-f i astronomii. Serialoholik. Prawie perkusistka. Życiowa dewiza: spiral out - keep going.

1 komentarz

  1. tarnachu pisze:

    Uściślając: pod szyldem munly and the lupercalians nagrali dwie płyty, trzecia miejmy nadzieję w drodze.
    No i w the denver gentleman sie już zaczął udzielać-a to przecież od tego zespołu możemy datować początek denver sound.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *