Gary Numan był gwiazdą drugiego dnia łódzkiego festiwalu producentów muzycznych Soundedit 2017. Jak 59-letni syntezatorowy android poradził sobie przed tłumem fanów zgromadzonych w klubie Wytwórnia?
Minęły trzy lata, odkąd ostatni raz widziałem na żywo Gary’ego Numana. Wtedy promował świeże „Splinter (Songs from a Broken Mind)”, ale nawet mimo setlisty zdominowanej przez tamten materiał, koncert należało zaliczyć do jak najbardziej udanych. Tym razem jednak Brytyjczyk przyjechał promować płytę, którą jeszcze ciężej mi w jakikolwiek sposób obronić. Nie będąc fanem dwóch ostatnich albumów Gary’ego, miałem więc poważne obawy co do tego występu.
Na szczęście już przy otwierającym to spotkanie „Ghost Nation” mogłem się uspokoić. Podobnie jak w przypadku „Splintera”, kawałki z „Savage (Songs from a Broken World)” tylko zyskują na żywo (poza zamulającym „Mercy”, którego nic nie jest w stanie ocalić). Wszystko dzięki energii samego Numana. To dla mnie wciąż niewyjaśniony fenomen: skąd 59-latek czerpie tyle energii i potrafi zawładnąć publiką przy pomocy starannie przemyślanych gestów czy mimiki. Jednak nawet gdy stroi najgroźniejsze miny, nie da się nie mieć banana na twarzy, obserwując go na scenie.
Tym razem oczywiście wygląd wszystkich muzyków został dopasowany do ostatniego krążka. Przejrzyste, postapokaliptyczno-workowate szaty, malunki na twarzach. Zaprezentowane w takim anturażu „Bed of Thorns” czy „When the World Comes Apart” kosiły pod sceną aż miło. Do tego dochodziły klimatyczne wizualizacje, zaczerpnięte głównie z teledysku do „My Name is Ruin”. Ten przebój też oczywiście musiał wybrzmieć, niestety, córka Gary’ego, która wspomagała go kilka razy na tej trasie, obecna była wyłącznie na telebimie.
Niestety, podobnie jak w Warszawie, setlista nie była łaskawa dla miłośników trylogii „Sacrifice”, „Exile” i „Pure”. Trzy lata temu można było posłuchać przynajmniej tytułowego kawałka z tej ostatniej. W Łodzi ostał się już tylko zremiksowany „A Prayer for the Unborn”. Za resztę industrialnej reprezentacji musiały wystarczyć „The Fall” oraz „Here in the Black” i „Love Hurt Bleed” ze „Splintera”.
Nie zabrakło oczywiście klasyków sprzed lat. Publiczność żywiołowo przyjęła zarówno „Metal”, jak również „Cars”, „Down in the Park” i „Are 'Friends’ Electric?”, które zakończyło podstawowy set. Po nim nastąpiła wzruszająca chwila, w której Gary Numan odebrał z rąk Maćka Werka wyróżnienie Człowieka ze Złotym Uchem. Biorąc pod uwagę, jak długo w trakcie swojej 40-letniej kariery wokalista był niedoceniany, patrzyło się na to z autentyczną łezką w oku. A i sam Gary był wyraźnie poruszony i wierzę mu, że jeszcze do nas wróci.
Tak jak trzy lata temu, repertuar występu był dość odległy od moich marzeń, ale zdążyłem je już odłożyć na półkę. Prawda jest taka, że nawet gdyby Numan przyjechał do nas z kolekcją coverów country, prawdopodobnie też byłby to rewelacyjny koncert. To po prostu człowiek, który urodził się, by występować na scenie i ani mu się śni robić cokolwiek innego. Raz już chciał z tego na zawsze zrezygnować – dziś widać, że cieszy się każdą chwilą, którą może spędzić z fanami. A radość ta udziela się każdemu z nich.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy