Gary Numan – Savage (Songs from a Broken World)

2017, płyty Autor: rajmund wrz 15, 2017 komentarze 3

Nasz ulubiony syntezatorowy android powrócił z postapokaliptycznym concept albumem, na którym kultura Wschodu przenika się z kulturą Zachodu w obliczu globalnego ocieplenia. To się nie mogło nie udać, prawda? Prawda…?

„Savage” miał być nowym rozdziałem w dyskografii twórcy „The Fury” i „Metal Rhythm”. Gary Numan – zgodnie z obecnymi trendami – po raz pierwszy w karierze ufundował album dzięki fanowskiej zbiórce na Pledge Music. Miał też – ku mojej osobistej uciesze – odkleić się wreszcie od Ade Fentona. Niestety, Fenton w końcu został na pokładzie. A gdy jeszcze pełny tytuł krążka został rozszerzony o skądinąd znajomo brzmiącą frazę „Songs from a Broken World”, można było spokojnie rozpocząć festiwal deja vu…

Odkąd tylko Numan odżył na „Sacrifice” jako mroczny mesjasz industrial rocka, każdy kolejny album stanowił rozwinięcie formuły. „Exile” był krokiem w stronę dojrzałości brzmieniowej, całkowicie porzucającym popowe naleciałości. „Pure” stanowił magnum opus żalu, mroku i depresji. „Jagged” skręcał jeszcze otwarciej w darkwave’owe rejony… i niestety od tamtej płyty tak naprawdę w karierze Gary’ego wydarzyło się bardzo niewiele.

Przynajmniej jeśli chodzi o brzmienie kolejnych krążków.

Nie sposób pozbyć się wrażenia, że winę za taki stan rzeczy ponosi przede wszystkim ulubiony współpracownik i producent wszystkich kolejnych dzieł Brytyjczyka, Ade Fenton. O tym, jak bardzo ten człowiek chciałby być nowym Trentem Reznorem, przekonuje najmocniej jego solówka „Artificial Perfect” z 2007 roku. Niestety, już „Splinter” z 2013 roku dobitnie pokazał, że Fenton boleśnie wystrzelał się ze wszystkich swoich sztuczek. I nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, gdy czytam w kolejnych wywiadach z Garym, jak to uparcie poszukuje on „nowych brzmień dla każdego kolejnego albumu”…

Taryfa ulgowa się ostatecznie wyczerpała. Kiedy na główny singiel promujący album wybierane jest coś takiego jak „My Name Is Ruin”, to można być naprawdę zaniepokojonym. Przecież to brzmi jak totalna kalka „Love Hurt Bleed”, głównego singla z poprzedniego krążka! I nie jest w stanie tego zagłuszyć nawet urocza wokaliza córki Gary’ego. „Savage” brzmi jak zbiór odrzutów z płyty, która i tak już brzmiała jak kontynuacja zbioru odrzutów z „Jagged”. To już nawet nie jest zabawne. Choć trzeba zwrócić honor: takie „Bed of Thorns” brzmi znacznie pełniej i ciekawiej po interwencji Fentona (wersję bez jego udziału mogliśmy wcześniej usłyszeć na soundtracku do „Ghost in the Shell”).

To jeden z najjaśniejszych punktów na tej postapokaliptycznej pustyni.

Oczywiście każdy miłośnik ostatnich dokonań Gary’ego Numana znajdzie tu coś, co mimo wszystko miło połechce jego uszy. Pełen energii „When the World Comes Apart” czy niepokojąco rozkręcający się „The End of Things” – mimo wtórności – wciąż mogą się podobać. Gary jak zwykle wie też, jak uderzyć swoich słuchaczy w najczulszy punkt. Dowodzi tego balladowy „And It All Began with You”, który z kolei przywodzi na myśl… pamiętne „Wicked Game” Chrisa Isaaka.

Niestety, od poziomu „Mercy” nie jest w stanie tego krążka obronić ani wtórna przebojowość, ani charakterystyczne, potężne wokalizy Numana. „Savage” zamienia się w kolekcję wymęczonych, popsutych piosenek – i nie jest to bynajmniej popsucie z „Broken” Nine Inch Nails. „Mercy” czy „What God Intended” wleką się już bez żadnego pomysłu przez tę ziemię jałową przeciętnego industrial rocka. Nowe brzmienia? Wolne żarty. Co najwyżej w „Broken” Gary nieco uwalnia swoje vangelisowskie ciągoty. I może niech faktycznie nagra jakiś soundtrack, pobawi się instrumentalami… A nuż to go zaprowadzi wreszcie w nowe rejony dźwiękowe?

Chociaż sądząc po „From Inside”, to też może być ślepa uliczka.

Nie wydaje mi się, aby „Savage (Songs from a Broken World)” był jeszcze w stanie przysporzyć Gary’emu jakichkolwiek nowych fanów. W swojej mrocznej, industrialnej niszy osiągnął on już – korzystając z korporacyjnej terminologii – szklany sufit. Niestety, nawet w niej album ten może mu tylko pogorszyć sytuację. Nawet dla mnie, wieloletniego fana twórczości Numana i zdeklarowanego miłośnika postapokalipsia we wszelkiej formie, to już po prostu za dużo.

Gary, ogarnij się.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

komentarze 3

  1. Ryszard pisze:

    Doskonała recenzja. Mam dokładnie takie same odczucia – Ade Fenton nie powinien być już producentem, przynajmniej nie tutaj (Savage). Co do singla głównego – jest ruina. Pomyślałem sobie, że to byłby dobry b-side do Love Heart Bleed. Szkoda.
    Szkoda też, że Bed of Thorns został zmodyfikowany. Jakoś najbardziej mi 'wszedł’ w wersji demo, która pojawiła się w zeszłym roku. Była surowa a teraz jest przekombinowana – takie moje zdanie.
    Generalnie wkurwił mnie Gary tym albumem…

  2. rz pisze:

    Siema, jestem nowym fanem po usłyszeniu When the World Comes Apart 🙂

    1. rajmund pisze:

      Cześć, nie dziwię się, to akurat bardzo fajny kawałek 😉

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *