Forest Swords – Engravings

2013, płyty Autor: rajmund gru 29, 2013 1 komentarz

Nazywanie „Engravings” debiutem byłoby trochę niesprawiedliwe. Już wydana w 2010 roku EP-ka „Dagger Paths” (w wersji CD wydłużona o dwa utwory – tym bliższa pełnowymiarowemu wydawnictwu) sporo namieszała w światku obserwatorów sceny nowoczesnej elektroniki i uczyniła Matthew Barnesa (tak naprawdę nazywa się dzierżący leśne miecze) tzw. „nadzieją”. Wystarczy przejrzeć sobie tabelkę na Wikipedii, żeby przekonać się, że debiutancki długograj tylko te nadzieje podtrzymał i rozbudził. „Złożony, cichy i piękny album, czerpiący z mrocznego hip-hopu, glitchowego R&B, dubstepu i gitarowego post-rocka”. „Niespotykanie, beznadziejnie piękna – to jedna z tych płyt, które odtwarzasz (i tylko je) przez następne trzy tygodnie”. „Jeśli „Dagger Paths” było objawieniem, „Engravings” to udoskonalenie – długo oczekiwane, ale warto było czekać”. I tak mówią nie tylko mainstreamowe media, lecz także wyrocznie hipsterstwa. Kimże jestem, by się z nimi nie zgodzić?

Barnesa już okrzyknięto nowym Beethovenem – chociażby z racji problemów ze słuchem. Miały one zresztą wpływ na nagrywanie i aranżowanie „Engravings”. Z kolei miksowaniem Anglik zajmował się w plenerach półwyspu Wirral, czemu krążek ma zawdzięczać naturalne brzmienie. Zdaje się więc, że nie ma tu żadnej przypadkowości. Barnes jest też utalentowanym grafikiem, a nagradzana prawie tak często jak muzyczna część „Engravings” okładka to właśnie jego dzieło. Wizualną stronę projektu dopełnia zapadający w pamięć teledysk do „Thor’s Stone” – jednego z bardziej wyróżniających się w tym zestawie utworów. Szkoda, że nie ma na „Engravings” więcej takich orientalnych dęciaków.

„Engravings” to wędrówka przez ewidentnie nawiedzony las. Cała płyta tonie w dubowo-reggałowych zagęszczeniach, z których wyłaniają się mniej lub bardziej wyraziste gałęzie i kontury, pełne mięsistych loopów, psychodelicznych sampli i niespodziewanych efektów. Gdyby zostawić same post-rockowe gitary, na pewno nie byłoby już tak ciekawie. A tak „Irby Tremor” czy „The Plumes” kreują naprawdę wsysający klimat. Zwłaszcza ten drugi kawałek jest piękną zapowiedzią majestatycznego „Friend, You Will Never Learn”. Kompozycja w podręcznikowy sposób rozkręca się, prezentując kolejny warstwy poza niosącym całość, rozedrganym plumkaniem, tu i ówdzie przetykając wokalne sample. Ten zamykający krążek utwór (w jakiś dziwny sposób bliski najbardziej udanym kompozycjom Telefon Tel Aviv) zmusza wręcz słuchacza, aby zakręcić płytą raz jeszcze.

Wspomniane strzępki wokali potęgują wrażenie, że las, który przyszło nam odwiedzić, został nawiedzony przez niekoniecznie dobre moce. Najlepiej sprawdzają się chyba w tajemniczym „An Hour”. Takie momenty osobiście przywodzą mi na myśl oniryczne klimaty projektu Petera Christophersona, The Threshold HouseBoys Choir. Pochwalić też należy ich rolę w mistycznym „Anneka’s Battle”, ale już niekoniecznie w „Gathering”. Choć nastrojowo utwór jak najbardziej pasuje do całości i może stanowić scenę, w której trafiamy pośród naszych nawiedzonych drzew na tajemniczy rytuał odprawiany przez równie nawiedzonych kultystów, to jednak pozapętlane partie chórów po jakimś czasie irytują. Aranżacyjny minimalizm posunięto tu aż nazbyt daleko.

„Engravings” to bardzo ciekawa płyta, choć korzystająca cały czas z podobnych składników – nawet jeśli o różnym zabarwieniu emocjonalnym. Elektroniczny album roku? Nie, ten tytuł już zgarnęli u mnie Boards of Canada. Ale to też spójna i przemyślana całość, w już wyrobionym, charakterystycznym stylu. Trzeba będzie śledzić, co nam jeszcze Matthew Barnes wymyśli.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

1 komentarz

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *