Choć Falco to do dziś „najlepiej sprzedany” austriacki wokalista, kojarzy się go już raczej tylko z jedną piosenką: „Rock Me Amadeus”. Ktoś tam jeszcze słyszał „Der Komissar” (np. w wykonaniu niejakiego Trenta Reznora), parę osób zna pewnie „Vienna Calling” albo „Jeanny” (niekoniecznie w którymś z wykonań niejakiego Michała Wiśniewskiego), generalnie jednak nie wychodzi się poza płytę „Falco 3” – reszta dyskografii Johanna Hölzela pozostaje nieznana. Legenda (podtrzymana potem przez biograficzny film „Verdammt, wir leben noch!”) głosi, że w chwili, gdy koledzy z wytwórni świętowali sukces singla „Rock Me Amadeus”, który stał się właśnie pierwszym niemieckojęzycznym numerem 1 w USA w historii, Falco dostał doła i wcale nie miał ochoty się z nimi napić. Austriacki wokalista miał wtedy powiedzieć, że wcale nie jest szczęśliwy, bo wie, że resztę życia spędzi w cieniu tego utworu, a następnym razem, kiedy będzie o nim tak głośno, będzie to w dniu jego śmierci. Niestety, słowa te w dużej części się sprawdziły. Falco już nigdy nie powtórzył sukcesu przeboju o Amadeuszu: jego następny krążek, pospiesznie wydany „Emotional”, okazał się klapą (i trudno się temu dziwić), natomiast przy następnej płycie nikt już poza rodzinną Austrią nie był jego twórczością zainteresowany. A szkoda, bo ten następny krążek to właśnie „Wiener Blut” – prawdopodobnie najlepsza płyta w katalogu artysty.
„Wiener Blut”, czyli wiedeńska krew, czyli lokalne określenie tamtejszej mafii. Płytę otwiera tytułowy kawałek, który zawiera wszystkie charakterystyczne elementy Falcowego klasyka. Utwór rozpoczyna się fragmentem walca – jakże by inaczej – „Viennese Blood” Johanna Straussa. Także motyw korzystania z dorobku najsłynniejszych wiedeńskich kompozytorów muzyki klasycznej został zachowany. Sielski fragment przerywa skandowanie tytułu i dalej już jedziemy zgodnie z przepisem, który zapewnił sukces „Amadeusowi”. Piosenkę zilustrowano też odpowiednio odjechanym teledyskiem, więc teoretycznie materiał na hit był pierwsza klasa. Zwłaszcza, że utwór pochodzi jeszcze z czasów sesji do „Falco 3” – nosił wtedy tytuł „Medizin”.
Następny w kolejce „Falco Rides Again” straszy wyjątkowo idiotycznym tekstem. Sprawa tym śmieszniejsza, że „promuje” nieskończoną trasę artysty – od Wiednia, przez Atlantydę, aż po Disneyland – a akurat trasę promującą „Wiener Blut” odwołano z braku zainteresowania po zaledwie jednym koncercie. Sam kawałek jednak trzyma taneczny potencjał. Podobnie nieco bardziej rockowy „Untouchable”, gdzie Falcowemu rapowaniu wtóruje skandowane „untouchable” i pojawiające się w refrenie „o-o-o-o-o”. Ale szczyt przebojowości w wydaniu wiedeńskiego artysty to dopiero „Tricks”. Znowu esencja stylu Falco: charakterystyczna melodeklamacja zwrotek, oparty na wokalizach refren, chwytliwa melodia – to jeden z najlepszych kawałków w całym dorobku Austriaka. Dalej kolejna piosenka o celebrycie do kolekcji – tym razem na warsztat wzięto samą Gretę Garbo. Nieco bardziej kiczowaty niż pozostałe, ale trzeba przyznać, że zostaje w głowie (zwłaszcza dzięki refrenowemu „o-o”, zrymowanemu tym razem z nazwiskiem głównej bohaterki tekstu). Tę część płyty wieńczy niewątpliwie urokliwy „Satellite to Satellite” – znowu z typowym dla największych przebojów Hölzela zaśpiewem.
Dzielę „Wiener Blut” na dwie części, bo i sama płyta wyraźnie rozjeżdża się na dwie połowy. Pierwsza z nich to „hicio-o-ory”, w drugiej kompozycje robią się zdecydowanie bardziej stonowane i pozbawione „o-o-o”. Zagadka, czemu tak się dzieje, wyjaśnia się sama, gdy zerkniemy do bookletu: pierwsze sześć utworów wyprodukowali znani z poprzednich dwóch płyt Austriaka bracia Boland, pozostałymi czterema zajął się nieznany szerzej duet Alexander C. Derouge i Gunther Mende. I o ile przywodzący na myśl największe przeboje Toto „Read a Book” jest jeszcze całkiem w porządku, tak im bliżej końca, tym bardziej się robi nijako. „Wiener Blut” pozostawia na szczęście słuchacza z dobrym wrażeniem, a to za sprawą kończącego ją coveru „Do It Again” zespołu Steely Dan. Falco nie przerobił tego utworu na bolandowskie disco (to jedyny utwór na płycie, który sam współprodukował), jego wersja jest wręcz całkiem zachowawcza względem oryginału, ale świetnie pasuje na zakończenie tego krążka.
Szkoda, że się nie udało wrócić z „Wiener Blut”, bo to i tak jedna z najrówniejszych, a na pewno najbardziej przebojowa płyta w dorobku Falco. Dajcie mu szansę, a te piosenki długo nie dadzą Wam spokoju.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
OK. Widzę, że znasz twórczość Falco, więc może mi wyjaśnisz coś, nad czym myślę od lat – co symbolizują pijące krew anioły w teledysku? 😀
PS. Fakt, że nie napisałeś ani trochę o „Titaniku”, jest karygodny 😛
Bo to nie ta płyta – ale sprawdź tutaj 😉 http://jeszczenie.pl/top10-falco/
Co do aniołów – trzeba by spytać reżysera, bo ten klip jest pełen surrealistycznych motywów, ale chyba przede wszystkim chodziło o wrażenia estetyczne. Robi wrażenie, jak białe anioły na takiej białej sali oblewa nagle tyle krwi 😉