Niedawno Wam opowiadałem, co robił Trent Reznor, zanim powołał do życia Nine Inch Nails. Jeśli ktoś kiedyś słyszał demówki z „Pretty Hate Machine” wydane w postaci bootlega „Purest Feeling”, to raczej też nie powinien być zdziwiony Exotic Birds – zapomnianą synthpopową kapelą z Cleveland, w której zaczynały późniejsze legendy rocka industrialnego.
Na samym początku rozwiejmy kilka miejskich legend i internetowych mitów.
Tak jak A Perfect Circle to kapela Billy’ego Howerdela, a nie Maynarda Jamesa Keenana, tak Exotic Birds to kapela Andy’ego Kubiszewskiego – perkusisty znanego potem ze Stabbing Westward. To on napisał praktycznie wszystkie piosenki tego zespołu. Trent Reznor udzielał się tylko w chórkach i grał na klawiszach. I to też już nie na płycie, którą tu opisujemy. Podobnie Chris Vrenna, którego też poznaliśmy potem w Nine Inch Nails i u Marilyna Mansona. Z kolei menadżerem Exotic Birds był John Malm. Można więc spokojnie przyznać, że zespół stanowił piaskownicę dla późniejszych sław świata industrialu. W 1988 roku praktycznie już nie istniał, choć Kubiszewski reaktywował go jeszcze na chwilę rok później, m.in. po to, by nagrać „Equilibrium”. Opisywana tu wersja to wydanie nakładem Alpha International z 1990 roku. Pominięto tu zbędne remiksy z oryginału, za to dorzucono fantastyczny utwór „Imagination”. Tak że już wiecie, za którym wydaniem się rozglądać.
Choć nie zgadzam się z często głoszonym hasłem „cyberpunk is dead” – i że stan ten nastąpił wraz z końcem lat osiemdziesiątych – jest coś oldskulowo cyberpunkowego w tych wszystkich kiczowatych syntezatorach, po czym faktycznie nie ma już dziś śladu. Posłuchajcie choćby wstępu do „Imagination”, a już szczególnie tego wykonania live, gdzie nawet wyraźnie słychać gitarę. Lata osiemdziesiąte pełną gębą, może i w kiczowatym, ale przeuroczym wydaniu. Zupełnie jak na „With Sympathy” Ministry. I taka też jest cała „Equilibrium”. Piosenki mógłbym Wam w zasadzie stopniować od tej, której słuchania powinniście się najbardziej wstydzić. W takim przypadku w pierwszej kolejności należałoby chyba wymienić „Heartbeat Like a Drum”. Stężenie słodyczy i ejtisowych klisz aranżacyjnych osiąga tu apogeum. No i już sam tytuł… Ktoś jeszcze będzie się czepiał linijki I told you I’d never say goodbye – now I’m slipping on the tears you made me cry?
Nie zmienia to jednak faktu, że „Equilibrium” czepia się człowieka jak najgorsze przeboje z lat osiemdziesiątych.
Gdy pominiemy dość nijakie „Day After Day” (jeśli ta piosenka była typowana na etatowy hit, to nic dziwnego, że Exotic Birds nie mogli odnieść sukcesu – z całego ich repertuaru nadawała się do tej roli najgorzej), pozostaniemy w ścisłym towarzystwie piosenek, które długo nie wyjdą nam z głowy. „Everything Is Different Now” – rytmy jak z samby, chórki jak z eurodance’u, do tego przelewające się z obu kanałów syntezatory. „Every Star Was You” – wymarzony noworomantyczny szlagier, w którym wrażliwy wokalista melancholijnie marzy, by znowu było jak kiedyś, gdy każdą gwiazdą na niebie tej nocy byłaś ty. „The Touch” z fletniami nieco w stylu „Save a Prayer” Duran Duran pasowałbym jak ulał do któregoś odcinka „Miami Vice”. Ale najlepsze – podobnie jak tracklista płyty – pozostawiłem dopiero na koniec. „Dance with Me” to już pełnoetatowa jazda w stylu new romantic, przy której nie usiedziałby żaden bywalec ejtisowych imprez.
„Equilibrium” Exotic Birds to – po wspomnianym „With Sympathy” – kolejny argument za tym, że rock industrialny wyrósł tak naprawdę z new romantic i kiczowatego synthpopu. Na początku swych karier, u progu dorosłego życia, Al Jourgensen, Trent Reznor czy Andy Kubiszewski byli po prostu smutni i rozczarowani pierwszymi miłosnymi rozterkami. Później przekuli te uczucia na agresywny żal, chęć zemsty i inne perwersje, o których tak często opowiadają industrialne piosenki. Prześledzenie drogi, jaką przebyli ze swojego emo kąta do nieobliczalnych psychopatów, to nad wyraz ciekawe doświadczenie.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
A było inaczej?