Emperor – In the Nightside Eclipse

90s, płyty Autor: Danny Neroese gru 26, 2015 Brak komentarzy

Czy wiecie co ważnego wydarzyło się w świecie muzyki w roku 1993? Wtedy to powstały takie kapele jak Korn, Backstreet Boys czy Rammstein. Na Wasze (nie)szczęście to nie one będą tematem tego tekstu. To właśnie wtedy – dwadzieścia dwa lata temu, podczas siódmej pełni Księżyca – w norweskim Grieghallen został nagrany jeden z najważniejszych albumów w historii muzyki black metalowej. Jesteście na to gotowi?

Emperor. Przy pisaniu tego słowa niebo powinno zostać przeszyte błyskawicą, a mroźny, północny wiatr huczeć posępnie. Ta kapela jest już legendarna i nie, nie boję się użyć tego słowa. Jest ono w pełni zasłużone i każdy, kto szerzej interesuje się muzyką metalową, może to potwierdzić. Wiadomo – black metal to brutalna wojna, na której nikt nie bierze jeńców. Zaskakujący jest fakt, iż „In the Nightside Eclipse” jest debiutem Norwegów. To trochę szokujące – ledwo cztery lata po powstaniu, szturmem zdobyli fanów poprzez nagranie takiego cuda (gdyż sam album wydany został dopiero na początku 1994 roku). I tak oto mało znana kapela black metalowa urosła do rangi „trzeba się z nimi liczyć”, aby skończyć na statusie legendy. I to wszystko w przeciągu siedmiu lat! Bo należy wspomnieć, że ostatni album został wydany w 2001 roku, i wtedy też rozpadli się po raz pierwszy. Od czasu do czasu wracają na kilka lat, ale tylko w celu koncertowania.

„In the Nightside Eclipse” można spokojnie uznać za początek symfonicznego black metalu. To właśnie tutaj standardowy black metal obrósł w dodatkowe elementy (nawet i progresywne). Specyficzna atmosfera została natomiast stworzona nie tylko przez charakterystyczne brzmienie gitar, szybką perkusję, skrzekliwy wokal czy słabą jakość. Ihsahn – czyli wokalista, gitarzysta i twórca Emperora – w przebłysku geniuszu postanowił dodać do swej muzyki instrumentarium klawiszowe. Mimo że głównie chodzi tutaj o dodatkowe chórki, to wystarczyło, aby wszystko ze sobą współgrało. Powyższe czynniki złożyły się na sukces, jaki osiągnął ten album. No i świetna okładka autorstwa Kristiana „Necrolorda” Wåhlina, który projektuje je do dzisiaj (polecam zapoznać się z jego twórczością, gdyż jest naprawdę dobra).

Album otwiera dziewięciominutowe (!) „Into the Infinity of Thoughts”, do którego słowa napisał Samoth, drugi gitarzysta i założyciel kapeli. W niektórych wydaniach utwór ten jest rozbity na intro i część główną. Kolejny, „The Burning Shadows of Silence”, przez cały czas emanuje jakimś mrokiem. Wszechobecne blasty tylko to potęgują. „Cosmic Keys to My Creations & Times” to znowu charakterystyczne chórki na początku. Należy zaznaczyć, że słowa do tego utworu zostały napisane przez Mortiisa, który kiedyś był mocno związany ze sceną black metalową, a teraz… no nawet sam nie wiem, z czym jest związany. Album znowu roztacza atmosferę mroku, chłodu i północy. „Beyond The Great Vast Forest”, „Towards The Pantheon” i „The Majesty Of The Night Sky” przygotowują nas do najpopularniejszego utworu Emperora.

Jest on uważany za najlepszy, nie tylko w obrębie albumu, ale w całej ich karierze! Zapamiętajcie to – utwór numer siedem (bądź osiem), czas trwania: 6 minut i jedna sekunda. „I Am the Black Wizards”, czyli utwór kultowy, wizytówka tych Norwegów, prawie że symbol. Zaczyna się od tego mocnego, kruszącego czaszki riffu, później trochę zwalnia, aby dodać lodowate chórki i zakończyć się tak epicko, jak to tylko jest możliwe. Następuje po nim „Inno A Satana”, w którym Ihsahn dodatkowo śpiewa swym zwykłym głosem. Muszę przyznać, że w akompaniamencie kolejnego rodzaju chórków brzmi to wyjątkowo i melodyjnie. Zremasterowana wersja z 1999 roku zawiera jeszcze dwa covery: „A Fine Day To Die” Bathory’ego i „Gypsy” autorstwa Mercyful Fate.

Gdy kapela poinformowała swoich fanów, że kończy działalność, wielu przeżyło szok. Ktoś kiedyś ich zapytał, dlaczego postanowili zawiesić działalność jako Emperor. Trio zgodnym chórem odpowiedziało, że zrobili to, bo osiągnęli – jako ta kapela – to, co chcieli. Uzyskali status legendy, mieli światową trasę koncertową i wydali odpowiednią (według nich) ilość muzyki. Ostatnim powodem tej decyzji była myśl, że nie chcą być grupą, która „nie wie kiedy skończyć”. I cieszę się z tego. Jako jedni z niewielu podjęli mądrą decyzję, zaś „In the Nightside Eclipse” jest tylko wybitnym dowodem ich sukcesu.

PS Gdybyście natomiast nie wiedzieli, co zrobić z pieniędzmi, a chcecie poprawić mi humor, to możecie złożyć się na taki box.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

Danny Neroese

Nie przepada za mówieniem o sobie. Ekscentryk i samotnik. Ceni swój wyjątkowy gust muzyczny.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *