Dum Dum Girls to amerykański projekt Kristiny Welchez, znanej szerzej pod pseudonimem Dee Dee Penny. Z koleżankami, co jakiś czas wymienianymi, nagrała już dwa pełnowymiarowe albumy, ale chyba dopiero tegoroczny „Too True” ma szansę przynieść jej większy rozgłos. Zresztą, hipsterskie media już okrzyknęły tę płytę pierwszym z najważniejszych krążków 2014. No cóż, nazwa zespołu od piosenki Iggy’ego Popa (tylko u niego dla odmiany byli chłopcy), w rubryce „inspiracje” tacy klasycy jak The Stone Roses, The Jesus and Mary Chain, Suede, a nawet sami The Cure, a w odniesieniu do „Too True” Dee Dee powołuje się jeszcze na wyklętą trójcę Rimbaud – Verlaine – Baudelaire, a także Rainera Marię Rilkego i Sylvię Plath. Trzeba chociaż dać szansę.
Rozprawmy się może od razu z tym XIX-wiecznym Morrisonem od „Samogłosek” i „Statku pijanego”, bo jego tu się wywołuje do tablicy bezpośrednio z nazwiska, i to już w głównym singlu. „Rimbaud Eyes” to prawdopodobnie najbardziej przebojowa piosenka o oczach od czasów „Swastika Eyes” Primal Scream (porównanie wcale nie takie zupełnie od czapy, bo grali tam przecież zarówno perkusista The Jesus and Mary Chain, jak i basista The Stone Roses). Pełna charakterystycznego dla tamtych zespołów pogłosu i wielowarstwowych gitar, na tle których dziewczęcy głos śpiewa smutny tekst o swoim złamanym sercu (niestety, bez jakichś wyrafinowanych zabiegów godnych kochanka Verlaine’a).
To doskonała wizytówka całego albumu, który zachwyca nie tylko przebojowymi melodiami i uroczym wokalem, ale i klarowną, popową wręcz produkcją, która jednak nie zapomina o korzeniach Dum Dum Girls. Wygląda na to, że Richard Gottehrer wyciągnął tym razem z dziewczyn to, co najlepsze i choć ich twórczość straciła na alternatywnym „brudzie”, zyskała nieosiągalną wcześniej przystępność. A wciąż zdarzają się fragmenty całkiem mroczne (otwierający krążek „Cult of Love”) i hałaśliwe (singlowy „Lost Boys & Girls Club” z „przesterowanym” syntezatorem). Największy uśmiech na tej płycie wywołuje u mnie jednak nawiązanie do lat dziewięćdziesiątych, momentami aż nazbyt oczywiste. Przy „Are You Okay?” aż zaczynam tęsknić za starym MTV, bo już wyobrażam sobie pełen ogranych motywów i pastelowych kolorów teledysk – do kompletu brakuje tylko, żeby piosenka kończyła się chamskim fade-outem.
Podobne odczucia mam przy prawie że tytułowym „Too True to be Good”, który znów uwodzi kjurową gitarą rozmytą pod niewinnym głosem Dee Dee i wspomagającej ją koleżanki. Dziewczyny idealnie balansują na granicy pastiszu, wykorzystując najntisowe klisze. Bo przecież gra z nimi nawet automat perkusyjny, ale w „Evil Blooms” i „Little Minx” to pełnoprawny członek zespołu, niczym Dr Avalanche u Andrew Eldritcha.
Skrzyżowanie The Smiths z Siouxsie and the Banshees? Dziewczęca wersja Oasis? Wyobraźnia trolli internetowych nie zna granic, osobiście pozostanę przy artystach, do których dziewczyny same się porównują. Są wystarczająco dobre, by być prawdziwe. Znaczy wystarczająco prawdziwe… Och, Dee Dee sama zaśpiewała najlepiej:
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!Why be good?!
Be beautiful & sad
It’s all you’ve ever had
Brak komentarzy