Drab Majesty – The Demonstration

2017, płyty Autor: rajmund cze 13, 2017 Brak komentarzy

Co jest nie tak z tymi współczesnymi gotami? Wystarczy obejrzeć „Control” Antona Corbijna, by przekonać się, w jakich mrokach beznadziejnej klasy robotniczej rodziły się niegdyś najmroczniejsze dźwięki. Czemu kolejna najpiękniejsza fala gotyku napływa znad wybrzeża Pacyfiku?

Może tym razem to nie bieda i szara codzienność sprowadza artystów na łono post punku i nowej fali, a właśnie znudzenie konsumpcjonizmem, hedonistycznym materializmem i niekończącym się melanżem, którego wszelkie ślady znikną wraz z ostatnim postem na Snapchacie? Nie wiem, naprawdę. Ale faktem jest, że to właśnie w Kalifornii zrodził się kolejny projekt, który przekonuje, że współczesny gotyk wcale nie musi boleć przez całe życie. Może wręcz być naprawdę cool.

O problemach, z jakimi musi się liczyć współczesny got, pisałem już w recenzji „Deeper” The Soft Moon. Muzycznie Drab Majesty leży w trochę innych rejonach, ale z ostatnim krążkiem Luisa Vasqueza łączy go przynajmniej tyle, że z podobną mocą trafił w mój gust. Też całymi garściami czerpie z doskonale znanych i lubianych estetyk lat osiemdziesiątych. Tak samo przekonuje też, że nihilistyczno-weltschmerzowy przekaz nie musi wiązać się z pożałowania godnymi historiami o złamanych sercach i grafomańskim użalaniem się nad sobą.

Choć drugi krążek Drab Majesty już od rewelacyjnego otwarcia w postaci „Dot in the Sky” chce się wiązać z The Cure czy Clan of Xymox, byłaby to wręcz krzywdząca droga na skróty. Deb Demure (kolejny raz: mózg, serce i całe instrumentarium projektu) ma znacznie bardziej poskręcane korzenie. Już jego androgyniczny wizerunek chciałoby się od razu kojarzyć z przećpanym Davidem Bowiem, ale nie. On woli raczej Genesisa P-Orridge’a, malując się jak mim i kreując na rytualny byt, który w artystyczny sposób zbawi ludzkość. Czy jakoś tak.

Już od pierwszej płyty Demure łączy oniryczną atmosferę z retro estetyką, a nawet… vaporwave’em, co tylko udowadnia, że w odróżnieniu od większości gotów nie brakuje mu dystansu do siebie. Na debiutanckim „Careless” nietrudno było zagubić się w sennym „The Foyer” przylegającym do rzeczywistości w podobny sposób, co twinpeaksowa Czarna Chata. „The Demonstration” to krok do przodu pod każdym względem. Za brzmienie materiału odpowiadał tym razem sam Joshua Eustis (niegdyś Telefon Tel Aviv, dziś m.in. The Black Queen), a pod względem kompozycji… No cóż, jeśli „The Heiress” wydawało się całkiem nośne, to sprawdźcie „Too Soon to Tell”.

„The Demonstration” zostało podzielone na trzy części przedzielone dwoma osobliwymi interludiami. Pierwsza to dopiero zaproszenie do maskarady. Ciężko odmówić, gdy słyszy się takie „39 by Design”, w którym zapętlona, mantrowa gitara prowadzi przez perkusję a’la Doctor Avalanche i odrealniony głos Demure’a, z industrialnym klawiszem głęboko w tle. Ale dopiero druga część to te największe „przeboje”. Obok „Too Soon to Tell” reprezentowana przez wpadający od razu w ucho „Cold Souls”.

Część trzecia pewnie niektórym wyda się już nużąca, ale darkwave’owi koneserzy docenią motorykę „Kissing the Ground” godną wczesnego The Sisters of Mercy. Jego spowolniona wersja podlana noworomantyczną melodią w „Forget Tomorrow”, początkowo zapowiada się jak po prostu kolejna zwrotka poprzedniej kompozycji. Wielki finał to już zalew chłodu „Behind the Wall”. Cudowna, klimatyczna trylogia, która spokojnie mogłaby stanowić jedną kompozycję.

Druga płyta Drab Majesty to prawdziwa demonstracja siły, wobec której ciężko pozostać obojętnym. Aby jednak w pełni ją docenić, należy zasmakować jej na żywo. To dopiero na scenie tajemnica Deba Demure’a intryguje najmocniej. Do tego wspomagający go na klawiszach Mona D wyciska z tych utworów istny „Floodland” siódmych potów. Na szczęście panowie są fanami polskiej kultury i do naszego kraju wpadają regularnie – następnym razem nie przegapcie!

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *