Wydany w kwietniu gitarowy, dość pogodny singiel “Ellipsis” (wraz z teledyskiem utrzymanym w typowej dla projektu kolorowej, VHS-owej estetyce) zapowiadał, że Deb Demure nie zamierza powielać brzmienia z “The Demonstration”.
Jeśli “The Demonstration” miało być ich “Floodlandem”, to “Modern Mirror” musiałoby w tej analogii być “Vision Thing”. Ale spokojnie, to wciąż dość daleko idące porównanie i Drab Majesty nie odchodzą kompletnie w rockowe rejony. Duet wciąż czerpie pełnymi garściami z ejtisowego synthpopu, a w roli producenta niezmiennie występuje Joshua Eustis (Telefon Tel Aviv, a ostatnio The Black Queen). Mimo wszystko gdyby szukać porównań choćby wśród kapel, z którymi Drabów łączy wytwórnia Dais Records, to brzmieniowo “Modern Mirror” stoi bliżej gitarowego Cold Showers niż chłodnych syntezatorów Body of Light. Tak na marginesie, ci ostatni pozostają odrobinę niedocenieni – jeśli bardzo tęsknicie do klawiszowego brzmienia Drabów z poprzednich płyt, a nie trafiliście do tej pory na ten projekt, serdecznie polecam sprawdzić.
Drab Majesty zrezygnowali tutaj z instrumentalnych przerywników, które spajały część utworów na ich drugim albumie. Jedynie pierwszy kawałek, “A Dialogue”, służy za swoiste intro, ale całkiem nieźle broni się też jako samodzielna piosenka. Można zarzucić tej płycie brak przebojowości w porównaniu z “The Demonstration”, ale “Oxytocin” czy “Long Division” wpadają w ucho równie szybko, jak single z poprzednich płyt – aż chce się do nich wracać i zapętlać. Jeśli chodzi o słabsze punkty, wymieniłabym chyba tylko “Dolls in the Dark” – niezbyt wyróżniający się kawałek, który pojawia się akurat pomiędzy dwiema moimi ulubionymi piosenkami na albumie.
Tematycznie też odchodzimy daleko od motywów z “The Demonstration”. Zamiast tekstów poświęconych masowym samobójstwom członków sekty Heaven’s Gate, dostajemy pełne hedonistycznej beztroski piosenki takie jak wspomniane “Oxytocin”:
I’m in love again, I’m in love again
Of this, make what you will
I’m just looking for that thrill tonight
To love again, to love again
All the time I have I borrow
I’m not living for tomorrow, it’s not there
Przyznam, że nie do końca rozumiem decyzję o wydawaniu aż czterech singli przed premierą albumu, tym bardziej, że to w zasadzie połowa płyty. Jednak największa perełka i tak pojawiła się dopiero w pełnym zestawie. “Noise of the Void” przywodzi na myśl typowe ejtisowe ballady rockowe. Tutaj też klawisz jest bardziej schowany w tle, na pierwszy plan wysuwa się gitara i ponury wokal Deba, a pod koniec słychać nawet coś na kształt solówki. Jest to tym samym najbardziej minorowy i ponury punkt w trackliście, szczególnie na tle reszty albumu.
„Modern Mirror” nieco różni się od poprzednich dwóch płyt, jednak jest to zmiana jak najbardziej na plus. Nowa płyta jest spójna, ale bynajmniej nie powiela w monotonny sposób sprawdzonych patentów z poprzednich albumów zespołu. A w końcu prawdziwych artystów poznaje się po tym, że nie boją się eksperymentować.
Trzy słowa od ojca prowadzącego
Fani The Sisters of Mercy do dziś spierają się, który album jest lepszy: „First and Last and Always” czy „Floodland”. Choć „Vision Thing” nie jest złym krążkiem, nigdy jeszcze nie spotkałem się z sytuacją, aby ktoś wystawiał go do tego plebiscytu. I mam wrażenie, że podobnie będzie z dyskografią Drab Majesty. Choć „Modern Mirror” to zwarta i spójna konstrukcja, ja już mam swoje „Floodland”. (rajmund)
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy