Zastanawialiście się ostatnio, co się stało z witch house’em? Swego czasu był to całkiem ciekawy… no właśnie, trochę swój własny gatunek, trochę kolejny muzyczno-estetyczny trend pokroju vaporwave’u zrodzony w odmętach internetu. A projekt zwany oOoOO był jednym z ciekawszych (i sztandarowych) przedstawicieli tego nurtu.
Witch house, jak by tego nie ująć, jest dziś martwy. Na szczęście jeszcze kilku muzyków, którzy go tworzyli, zostało z nami – w tym mastermind stojący za wspomnianym oOoOO, czyli Chris Dexter Greenspan. Po kilku latach ciszy powrócił w 2018 roku z albumem nagranym we współpracy z Islamiq Grrrls, zatytułowanym „Faminine Mystique” (kompletnie na marginesie, uwielbiam ten tytuł).
Widać jednak było jak na dłoni, że nowy kierunek nie pasuje za bardzo do uprzednio witch house’owego projektu.
I tak zrodziło się Drab City, którego debiutancki album ukazał się w 2020 roku.
Skojarzenia z Drab Majesty mimowolnie nasuwają się same, ale możecie je zostawić za drzwiami. Próżno tu szukać nawiązań do kolorowych ejtisów. Zamiast tego dostajemy bowiem coś z pogranicza psychodelicznego trip-hopu i zblazowanego indie nagranego w sypialni (i żeby było jasne, chodzi mi tu bardziej o klimat, bo materiał brzmi zupełnie profesjonalnie).
Właśnie: „zblazowany” – to pierwsze określenie, jakie przychodzi mi do głowy, kiedy słucham tej płyty. Asia Nevolja zdaje się śpiewać trochę od niechcenia, a perkusja w tle wyznacza leniwy rytm całości (pod tym względem najbardziej wyróżnia się walczykowate „Just Me & You”). Nie da się ukryć, że ta płyta ma bardzo stonerski potencjał.
Warto też wspomnieć tu o teledyskach, klimatycznych w swojej prostocie, bardzo spójnych i bardzo „DIY”, z Asią i Chrisem stanowiącymi całą obsadę. Po pierwsze – świetnie współgrają z samą muzyką, a po drugie – ot, czysto subiektywnie to do mnie trafia, bo nigdy nie lubiłam przekombinowanych klipów i o wiele bardziej cenię sobie taki właśnie minimalizm.
Kulminacją tego klimatu jest najjaśniejszy punkt na płycie, czyli kawałek „Live Free & Die When It’s Cool”. To jedna z tych piosenek, która po prostu zapętla się sama. Jeden z dwóch na płycie, w którym na wokalu usłyszymy Chrisa i w którym jest nawet… krótkie gitarowe solo. Najbardziej chyba jednak urzekają mnie w nim te chóralne zaśpiewy w pierwszej połowie, no i tekst:
Your coat is muddy and torn
In a city of gold, far from where you’re born
Your thoughts are smokestacks and brick
With pockets bare your heart is sick
And oh, no one looks the same
Drab City – „Live Free & Die When It’s Cool”
Tak więc jeśli nie macie czego słuchać w ponure, zimowe wieczory, to serdecznie polecam „Good Songs for Bad People”. Myślę, że sprawdzi się idealnie.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy