O cyberpunku, obecnej sytuacji Internetu i ostatniej płycie Dope Stars Inc. rozmawiam z liderem zespołu, Victorem Love’em. Jeśli jeszcze nie słyszałeś Dope Stars Inc., zapoznaj się najpierw z naszymi recenzjami płyt „Ultrawired” i „TeraPunk„.
Rajmund: Minęło dziesięć lat, odkąd wyśpiewałeś swój pierwszy przebój, “Make a Star”. Po pięciu udanych albumach i trasach po Europie, Rosji czy Ameryce Północnej, czujesz się już jak gwiazda?
Victor Love: Żyjemy w świecie, gdzie przypadkowi ludzie są większymi gwiazdami niż wiele innych zespołów rockowych i to bez żadnego wyraźnego powodu, więc to naprawdę ciężkie pytanie. Mam na myśli to, że mogłeś zagrać setki koncertów, poznać tysiące ludzi i krajów, ale nadal będziesz trafiać na zupełnie bezużyteczne osoby z milionem obserwatorów – tylko i wyłącznie dlatego, że publikują ładne albo właśnie zupełnie przeciętne zdjęcia na Instagramie. Z pewnością mogę przyznać, że nasza muzyka rozprzestrzenia się już od prawie dwunastu lat i inspiruje wielu ludzi, fanów czy innych zespołów, co w zasadzie oznaczałoby, że uzyskaliśmy taki status. Dla mnie przede wszystkim liczy się nie to, kim jesteś, czy co myślą o tobie ludzie, lecz to, kim chcesz być i kim chcesz stać się w przyszłości.
Swój poprzedni album, “Ultrawired”, udostępniliście za darmo do ściągnięcia i reklamowaliście na The Pirate Bay. Jak sprawdził się ten sposób promocji i dystrybucja przez samych fanów?
Po czterech latach i porównaniu wyników “Ultrawired” z naszymi poprzednimi albumami nie mogę udzielić żadnej innej odpowiedzi, niż że sprawdziło się to dla nas znakomicie. Krótko mówiąc, “Ultrawired” nabiło 50% tego, co w kwestii ściągania i odtworzeń w sumie osiągnęły nasze trzy poprzednie krążki i dwie EP-ki. Nie mogę powiedzieć, że tak samo zadziała to dla wszystkich zespołów w okolicy, ale w naszym przypadku cyfry mówią same za siebie. Jeśli dodamy do tego kwestie ekonomiczne, dostaniemy jeszcze gorszy wynik, ponieważ wytwórnie zazwyczaj płacą bardzo niskie tantiemy. Biorąc pod uwagę, że dystrybucja cyfrowa cały czas rośnie, eksperyment z “Ultrawired” daje jasno do zrozumienia, że wytwórnia, która ma nad tobą pełną kontrolę, nie zawsze jest najlepszym wyborem dla artysty. Ale oczywiście wszystko zależy od kontraktu, jaki dostaniesz, wsparcia, jakie zapewnia label i jak wiele wolności pozostawia. Teraz mamy mnóstwo gówna wokół wojny Apple i Spotify, i w związku z faktem, że darmowe streamingi rzekomo szkodą branży muzycznej. Podczas gdy tak naprawdę wydaje się, że Spotify jest po prostu zbyt jawne i nie pozwala wielkim wytwórniom trzymać w tajemnicy prawdziwych wyników sprzedaży ani wykręcać się “złymi umowami” czy tego typu bzdurami. Bo tak właśnie działała większość wielkich wytwórni jeszcze w czasach złotej ery CD, a w epoce usług streamingowych nie mogą sobie już na to pozwolić, bo cyfry są widoczne dla każdego. Paradoksalnie tymi, którzy wyrządzają artystom najwięcej krzywdy, są właśnie ludzie z wielkich wytwórni i robią to niemal w pełni legalnie dzięki rozmaitym międzynarodowym umowom, które podpisano nawet kilkadziesiąt lat temu. Trzeba to przebadać bardzo głęboko i mieć jakieś pojęcie o prawie muzycznym, a do tego mocny żołądek, ale jeśli już się w to zagłębisz, nie będziesz mieć wątpliwości, jak nieczysty jest to biznes. Właśnie dlatego nie mam zaufania do niektórych wytwórni, mimo że czasami ciężko stwierdzić, czy coś jest ich winą, czy to już cały system jest przeżarty do kości.
Jednak Wasza nowa płyta to powrót do świata wytwórni płytowych. Czy nie jest tak, że po uwolnieniu się od nich, artyści jednak szybko wracają znów do tradycyjnych modeli? Jak było w Waszym przypadku: “Ultrawired” było tylko jednorazowym eksperymentem, ściśle powiązanym z konceptem płyty?
I tak, i nie, bo „TeraPunk” też można ściągnąć za darmo z SoundClouda, tak samo jak „Ultrawired”. Różnica pomiędzy tymi albumami polega wyłącznie na tym, że w przypadku “TeraPunk” udzieliliśmy licencji na dystrybucję fizycznych nośników wielu wytwórniom w poszczególnych krajach. Wciąż istnieje spore grono ludzi, którzy szukają płyt CD, mimo że większość słucha muzyki przez Internet. Jednak mieliśmy całkowitą kontrolę nad platformami cyfrowymi, a prawie 80% sprzedaży nabija dystrybucja internetowa, a nie sklepy muzyczne. Największym problemem z „Ultrawired” było to, że nie mieliśmy za bardzo czasu na przygotowanie wysyłki fizycznych nośników. W efekcie wydaliśmy tylko limitowaną edycję dla najwierniejszych fanów. Tym razem bardzo chciałem samemu zabawić się w wytwórnię i zobaczyć, jaki rezultat da pełna kampania promocyjna, nawiązując współpracę z najlepszymi fachowcami od reklamy, inwestując w promocję klasycznymi kanałami i tak dalej. “TeraPunk” to tak naprawdę platforma testowa do porównania wyników z „Ultrawired” i sprawdzenia czy taki nowy, hybrydowy model, w którym jednocześnie inwestuje się w klasyczne kanały, jest w ogóle opłacalny. Ale żeby to sprawdzić, potrzeba jakichś 2-3 lat, tyle zresztą dziś wynosi średnia życia płyty.
Czemu przygotowanie “TeraPunk” zajęło wam tyle czasu? Do tej pory odstępy między waszymi płytami wynosiły najwyżej dwa lata.
Byliśmy przez te lata bardzo zapracowani, do tego graliśmy pierwsze duże trasy po Rosji i Ameryce Północnej. Potem musieliśmy się uporać z pewnymi wewnętrznymi problemami i zmianą w składzie, dopiero wówczas byłem gotowy, by rozpocząć prace nad nowym materiałem. Poza tym potrzebowałem czasu, by przyjrzeć się wynikom “Ultrawired”, aby podjąć jak najlepsze decyzje w związku z nową płytą.
“TeraPunk” trwa tylko 40 minut i ukazuje jak dotąd Waszą najbardziej punkową energię. Po polsku mamy nawet takie punkowe określenie “tera” odnoszące się do nadejścia pory na coś, które nadawałoby temu tytułowi znaczenie “teraz czas na punk”. Jest jakiś konkretny powód, dlaczego akurat teraz wydajecie tak kipiącą od energii płytę?
Ten album miał nas w pewien sposób oderwać od przeszłości i jest, jak sam mówisz, skupiony na agresji, punkowym podejściu “prosto w twarz”. Z kolei “tera” reprezentuje tu cyfrową erę i wpływ maszyn zarówno na nasze życie codzienne, jak i sposób, w jaki tworzymy muzykę. Ale to bardzo ciekawe, że jest coś takiego w języku polskim. Pasuje jak ulał!
Czyli to zapewne nie przypadek, że “Do It Yourself” brzmi, jakby The Ramones zostali przywróceni do życia jako cyborgi.
W żadnym razie. Ta piosenka to rzeczywiście nasz hołd dla The Ramones zrobiony w cybernetyczny sposób. Cały album jest zresztą silnie inspirowany myślą “Do It Yourself”: począwszy od jego produkcji, aż po jego model biznesowy. Brzmienie Ramonesów zawsze pobudzało we mnie siłę do walki o wolność i niepodległość, dlatego też ta piosenka jest tak silnie z nimi związana. The Ramones zawsze byli inspiracją dla naszego brzmienia na wszystkich naszych płytach.
Punkowie na ogół utożsamiają się z mocnymi poglądami politycznymi (nawet jeśli chodzi o anarchię), a wasze poprzednie krążki niosły wyraźny przekaz ideologiczny. “TeraPunk” wydaje się jednak nieco inne…
Rzeczywiście tak się może wydawać, ale naprawdę tak nie jest. Teksty na tym albumie są bardzo osobiste i oparte na życiowych doświadczeniach, ale przekaz wciąż nawołuje do sprzeciwu wobec obecnego stanu rzeczy. Żyjemy w świecie, w którym wygląda na to, że nawet artyści muszą żebrać i próbować dopasować się do obecnego kształtu systemu, aby przetrwać. Nie ma już takiego silnego nastawienia przeciwko systemowi, nie mówi się głośno o tym, co jest z nim nie w porządku. Myślę, że to bardzo smutne, bo to właśnie muzyka zawsze była sposobem, by dotrzeć do mas z jakimś komunikatem i spróbować wpłynąć na nie, aby coś się zmieniło. Gdy wczytasz się w teksty z nowej płyty, odnajdziesz wiele koncepcji związanych z tym tematem, nawet jeśli nie jest to już bezpośredni, polityczny przekaz jak na “21st Century Slave” czy “Ultrawired”.
No dobra, a co z “neuromantyczną” stroną twoich piosenek? Zdaje się zanikać z każdym kolejnym krążkiem po “Gigahearts”… Nie usłyszymy już od ciebie niczego w stylu “Can You Imagine”?
Tak naprawdę nic wcale nie zanika, ponieważ stare piosenki zawsze promujemy w takim samym stopniu jak stary materiał. Są one częścią naszej historii, a czasami nie możesz po prostu powielić tego, co już zrobiłeś. W większości wypadków wiele zespołów próbuje kopiować to, co zrobiło w przeszłości, żeby utrzymać grono swoich fanów i zaprezentować im tę samą formułę, która zadziałała wcześniej. Ja z kolei zawsze staram się eksperymentować z kolejnymi gatunkami i próbować nowych rzeczy, starając się jednocześnie utrzymać klasyczne brzmienie naszych poprzednich wydawnictw. Ale tak naprawdę gdy tworzysz nowy materiał, inspiruje cię tak wiele rzeczy, że nie da się nad tym zapanować. Proces pisania i komponowania jest dziś dzięki pomocy technologii zupełnie instynktowny, i czasami zmuszanie się do osiągnięcia konkretnego brzmienia może przynieść fatalne rezultaty. O wiele bardziej ekscytujące jest dać się ponieść nieświadomym inspiracjom i własnemu sercu niż robić ze swojej muzyki wyrachowany produkt.
Jaki jest obecny status twojego pobocznego projektu, Hacking The Wave?
Hacking The Wave jest obecnie na liście rezerwowej. W przyszłości napiszę nowy materiał, który ostatecznie być może przybierze zupełnie inną formę. To projekt, który powołałem do życia, by mieć pole do eksperymentów ze wszystkim, co mi tylko przyjdzie do głowy, bez poszanowania dla jakichkolwiek reguł kompozycyjnych, ani brzmienia zdefiniowanego już przez Dope Stars Inc. To było też bardzo ważne przy produkcji “TeraPunk”. Dla przykładu pod szyldem Hacking The Wave stworzyłem brzmienie syntetycznej gitary, którego używam też na “TeraPunk”, ale w połączeniu z prawdziwymi instrumentami. Więc to było naprawdę bardzo inspirujące, również dla nowego materiału Dope Stars Inc.
Nie byłbym sobą, gdybym nie pomęczył cię o cyberpunk. Oprócz “Blade Runnera”, “Neuromancera” i innych oczywistości, jakie są twoje ulubione dzieła z tego nurtu?
Są setki rzeczy związanych z subkulturą cyberpunkową, które inspirowały mnie na przestrzeni lat – i to nie tylko konkretne filmy czy książki, ale również to, co działo się w wokół nas: ewolucja sieci, nowe technologie, które stają się rzeczywistością, i udział wielu cyfrowych artystów w eksploracji tego świata od lat. Od dziecka jestem entuzjastą technologii i doświadczyłem prawie wszystkiego, co wyszło i zawojowało cyberświat od lat. Także ciężko wybrać, co mnie inspirowało silniej lub słabiej, ponieważ tak naprawdę chodzi o sumę tego wszystkiego.
Nagraliście cover piosenki “Shock to the System” Billy’ego Idola. Krążek “Cyberpunk”, z którego pochodzi, ma status kultowego pośród nas, cyberpunkowców, ale tak poza tym był raczej krytykowany za niespójność i lansowanie cyberpunku w formie płytkiej mody. Tak twierdził np. William Gibson, oskarżając w podobny sposób ekranizację „Johnny’ego Mnemonica”. A jakie ty masz zdanie?
Kocham muzykę Billy’ego Idola tak samo jak wszystko, co zrobił Gibson. Billy inspirował się subkulturą cyberpunkową i wyprodukował dzieło z własnym charakterem, a także wspaniałymi piosenkami. Co do filmów, to wielu pisarzy było rozczarowanych adaptacjami swoich książek na wielkim ekranie. Jeden z najbardziej znanych przypadków to ekranizacja “Lśnienia” Kinga przez Kubricka. Mogę tylko powiedzieć, że byś może filmy jak “Johnny Mnemonic” nie zdołały zadowolić wszystkich, ale udało im się zainteresować tematem szerszą publiczność. Tak samo film “Hakerzy” powielał myślenie, że hakerzy to tylko informatyczni przestępcy, ale i tak go uwielbiam. Więc ciężko szczerze przyznać, czy to coś dobrego czy złego.
Polecisz jakichś włoskich autorów cyberpunkowych?
Niestety, nic mi o nich nie wiadomo.
W „We Are the New Ones” z „Ultrawired” samplujesz włoskiego aktywistę, Mario Savo, i jego słynne przemówienie o rzucaniu ciał na tryby maszyny. Miałeś dobre wyczucie czasu, kilka miesięcy później demonstracje Occupy Wall Street uczyniły je znów aktualnym… Powinni jeszcze śpiewać “Banksters”, co nie?
To smutne, ale gdyby “Banksters” wydało Universal Music, tak by zapewne było. Ale ponieważ zostało wydane undergroundowo, wątpię, aby dotarło do ich uszu. Ostatecznie do nich trafi, ale musi minąć wiele lat – tak jak było w przypadku Mario Savo. Żyjemy w społeczeństwie, w którym jesteśmy zalewani nieproszonymi informacjami, które tylko spamują nasz mózg, tak żebyśmy nie byli w stanie skupić się na tym, co ważne – i to jest najgorsze w obecnej cyfrowej epoce.
Sprawiasz wrażenie doskonale oblatanego w tematach Internetu i nowych technologii. W paczce z “Ultrawired” dołączałeś nawet kopię “Deklaracji Niepodległości Cyberprzestrzeni” Johna Perry’ego Barlowa. Wierzysz, że możemy jeszcze ochronić naszą prywatność w sieci, czy to już tylko kwestia tego, które mocarstwo nas szpieguje?
Tak jak mówiłem wcześniej, inspirowało mnie wiele różnych rzeczy, o których pełno informacji w Internecie, wystarczy poszukać. “Deklaracja Niepodległości Cyberprzestrzeni” Johna Perry’ego Barlowa była największym źródłem inspiracji dla myśli zawartych na “Ultrawired”. Co do prywatności, nie ma już czego bronić. Tak naprawdę nie ma już czegoś takiego jak prywatność. Nawet nie chodzi o to, czy rządy szpiegują cię właśnie w tej chwili. Jeśli ktokolwiek chce cię szpiegować, bo akurat interesuje go twoje życie, istnieje wiele sposobów, z których może skorzystać – i sprawdzić nawet wiele lat twojego życia wstecz. Tak postępują nie tylko rządy i ich agencje, ale może to zrobić każdy, kto tylko ma na to pieniądze. Jest tyle malware’u, backdoorów i innego oprogramowania, które może wykraść twoje dane, że nie jesteśmy w stanie sobie tego wyobrazić. Sieć już od dawna nie jest bezpiecznym miejscem. Jedynym sposobem, by ochronić swoją prywatność, jest nie robić nic za pośrednictwem Internetu, ponieważ cokolwiek powiesz czy napiszesz dzisiaj, pozostanie tam już na wieki wieków i nie da się tego usunąć. To dotyczy serwisów społecznościowych, emaili, historii stron, które odwiedziłeś, rzeczy, które kupiłeś albo zarezerwowałeś przez Internet, a nawet kiedy używałeś GPS-u. Wszystkie te informacje są zapisywane w rozmaitych bazach danych, do których mają dostęp osoby trzecie i nikt nie jest w stanie tego kontrolować.
Zakładam, że grasz w sporo starych gier. Jaki jest twój ulubiony tytuł?
Mój ojciec miał sklep z komputerami aż do wczesnych lat 2000. Grałem we wszystkie gry ze wszystkich platform od 1984 roku.
Są jakieś szanse, żebyśmy zobaczyli wkrótce Dope Stars Inc. w Polsce? Minęły cztery długie lata od waszego występu na Castle Party…
Mam taką nadzieję! Próbowaliśmy się dopisać do tegorocznej edycji, ale za późno skontaktowaliśmy się z organizatorami. Ostatecznie wrócimy na Castle Party w przyszłym roku. To fantastyczny festiwal, mieliśmy na nim kupę zabawy!
Coś ci szczególnie zapadło w pamięć z Bolkowa?
Mam same dobre wspomnienia. Miejsce jest wspaniałe, festiwal jest świetny, także afterparty na mieście są niesamowite. Sporo się tam bujaliśmy, spotkaliśmy mnóstwo ludzi i świetnie spędziliśmy wspólnie czas. Nie możemy się doczekać, jak tam wrócimy.
Nasz blog się nazywa “Jeszcze tego nie słyszałeś” – teraz twoja kolej, by polecić nam artystę, z którym powinniśmy się błyskawicznie zapoznać.
Jest jedna nazwa, która ostatnio pojawia się ponad innymi – to industrialna kapela z Los Angeles, nazywają się 3teeth. Skontaktowałem się z nimi i zrobiłem im też remiks. Powinniście ich sprawdzić, udostępniają swoją muzykę za darmo na SoundCloudzie.
Nawet zrecenzowaliśmy ich płytę. Dzięki za rozmowę!
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy