Cthulhu Biomechanical – Ph’nglui Mglw’nafh Cthulhu R’lyeh Wgah’nagl Fhtagn

90s, płyty Autor: rajmund paź 30, 2014 1 komentarz

Myślę, że raczej nie muszę przedstawiać Howarda Philipsa Lovecrafta. Nie ma też chyba potrzeby tłumaczyć, czym jest wielki przedwieczny Cthulhu. Założę się jednak, że nie słyszeliście o Cthulhu Biomechanical. W zestawieniach typu „Cthulhu w muzyce” wali się ogranymi banałami. Oczywiście „The Call of Ktulu” Metalliki, oczywiście Fields of the Nephilim, Cradle of Filth i parę innych metalowych projektów, bo przecież Lovecraft to obok Crowleya i LaVeya główne źródło inspiracji każdego „sierściucha”.

No i dobrze, niech sobie oddają hołd Przedwiecznym Bóstwom swoimi metalami. Myślę jednak, że gdyby gwiazdy miały się odpowiednio ustawić, zewsząd zaczęło walić odorem nieświeżej ryby, coś pojawiłoby się na progu, a Cthulhu miał się naprawę przebudzić, odbyłoby się to przy zupełnie innych dźwiękach. Na przykład takich:

Cthulhu Biomechanical to dwóch Rosjan, którzy w listopadzie 1996 roku zamknęli się w Killall Studio (założę się, że to po prostu ich piwnica) i postanowili dokonać najstraszniejszego. Zebrali prastare artefakty, odprawili mroczne rytuały i przebudzili tego, który nigdy nie powinien się obudzić. Na domiar złego postanowili swoje ceremonie nagrać. W ten sposób powstała limitowana do 150 sztuk kaseta „Ph’nglui Mglw’nafh Cthulhu R’lyeh Wgah’nagl Fhtagn” (czyli po naszemu: „W swym domu w R’lyeh czeka w uśpieniu martwy Cthulhu”; jeśli jesteście ciekawi, jak te piękne słowa przeczytać – służę pomocą).

Zdaje się, że nie budzili naszego kolegi z mackami bez powodu.

We wkładce kasety znajdziemy tak sympatyczne i przyjazne hasła jak „NO LIFE, NO LIGHT” czy „HUMANITY MUST BE EXTINCTED” (chyba coś pomieszali, ale ogólny przekaz jest raczej zrozumiały).  Może i lepiej, że to dzieło nie trafiło do szerszej dystrybucji – i tak nikt nie wymówiłby w sklepie jego tytułu. A tak mamy swój undergroundowy, nieznany artefakt, o którym mało kto słyszał. Choć w czasach Internetów i tak z pewnością stał się wręcz mainstreamowy w porównaniu do sytuacji z chwili premiery.

„Ph’nglui Mglw’nafh Cthulhu R’lyeh Wgah’nagl Fhtagn” to niestety tylko EP-ka. Cztery utwory, niespełna pół godziny. Każdy kawałek stanowi osobny fragment, jak sami mówią, zaklinania Wielkiego Cthulhu. Pozwolę sobie omówić po kolei, no bo nie ma tego zbyt wiele. Pierwszy fragment to „Niebo nad Yuggoth – Przyzywanie Cthulhu”. Yuggoth to planeta na krańcu naszego Układu Słonecznego (Lovecraft sugerował, że może to być dopiero co odkryty wówczas Pluton) zamieszkana przez skrzydlate insekto-grzyby, Mi-go. Być może to właśnie one jęczą w tle gęstego, mięsistego basu w tym darkwave’owym tworze – ale równie dobrze może to być sam Cxaxukluth.

Im bliżej końca, tym majaczy wyraźniej – aż dochodzimy do „Snu Cthulhu – Głęboko na dnie oceanu”.

To główna atrakcja tej EP-ki: prawie trzynastominutowy popis złowrogiej, przedwiecznej atmosfery nie z tego świata. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak nagrać tak długi kawałek, posługując się zaledwie trzema akordami, to macie najlepszy przykład. Jeden kolega staje w kącie piwnicy i wygrywa monotonną, złowieszczą melodię opartą na tych trzech akordach. Drugi kolega staje w przeciwległym kącie i wydaje jak najdziwniejsze dźwięki. Po środku piwnicy zapraszamy Cthulhu i po prostu nagrywamy odgłosy, które wydaje przedostając się do naszego świata z R’lyeh. Sukces murowany.

Fragment trzeci to utwór tytułowy: nie tak efektowny jak poprzednik, ale podtrzymujący niepokojące wrażenie. Tym razem osią aranżacji jest motyw basu, oczywiście z odpowiednimi efektami, bzyczeniem, stukaniem, klekotaniem i co tam jeszcze mogłoby u Lovecrafta pobrzmiewać. Podobno w tym kawałku jest nawet jakiś wokal, ale nigdy nie byłem w stanie go zidentyfikować. EP-kę wieńczy siedmiominutowy fragment numer cztery: „Melancholia Cthulhu”. I rzeczywiście, jest w tym nieziemskim zawodzeniu jakaś przedwieczna melancholia, naturalnie zagłuszana szmerami i szumami z innego wymiaru. Założę się, że gdyby „Ph’nglui Mglw’nafh Cthulhu R’lyeh Wgah’nagl Fhtagn” powstało w dzisiejszych czasach, takie brzmienie od razu doczekałoby się naśladowców, a Bandcamp zostałby zalany tworami tagowanymi jako „Cthulhu wave”, „R’lyeh punk” czy inny „Yuggoth house”.

…a może już są takie rzeczy, tylko nie osiągnąłem jeszcze odpowiedniego kręgu hipsterstwa?

Niestety, zamiast naśladowców na Bandcampie wylądowali sami Cthulhu Biomechanical – i wyjdę teraz na mega hipstera, ale… Sprzedali się, no, nie wiem, jak to inaczej określić. Po dziesięciu latach pewnie zauważyli, że parę osób na Internetach podjarało się ich piwniczną demówką i postanowili wrócić do tamtego pomysłu. Niestety, ich pełnowymiarowy krążek „Es ist kalt hier (Unaussprechliche Kulte)” to jakieś totalne nieporozumienie. Prostackie melodyjki z jakiegoś taniego klawisza, najtoporniejszy EBM z możliwych, do tego melodeklamacje po niemiecku… Nie ma to absolutnie nic wspólnego z opisywaną tu EP-ką, ale przede wszystkim jest przeraźliwie słabe i amatorskie (tak, starsza o dziesięć lat, nagrana w piwnicy, trzeszcząca demówka z kasety brzmi o wiele lepiej – poniekąd dlatego, że jej niedoskonałości wpisują się w obraną estetykę).

Cthulhu Biomechanical to projekt, który powinien był zostać na dnie oceanu, w jakiejś studni albo chociaż mrokach YouTube’a. Kontynuowanie go po tylu latach może się tylko źle odbić na jego pierwotnej magii. Dlatego zapomnijcie o jakichś innych krążkach pod tym szyldem – polecam „Ph’nglui Mglw’nafh Cthulhu R’lyeh Wgah’nagl Fhtagn” i nic więcej. Sprawdza się do partyjek w Arkham Horror… Albo po prostu „na dobranoc”.

Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Autor

rajmund

Lokalny Ojciec Dyrektor. Współpracował m.in. z portalami CD-Action, Stopklatka i Antyradio. Po godzinach pisze opowiadania cyberpunkowe i weird fiction. Zafascynowany chaotycznym życiem szczurów.

1 komentarz

  1. Marek Suwart via Facebook pisze:

    Fakt, tego nie slyszalem 🙂 dzięki 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *