Kiedy po raz kolejny okazało się, że jakiś przeklęty idiota dał założyć sobie podsłuch w telefonie, ponownie musieliśmy wiać. Nawet nie zacierając śladów, pobiegliśmy do naszego vana i z piskiem opon ruszyliśmy przed siebie. Jak długo będziemy musieli uciekać? Kiedy dowiemy się, o co w tym wszystkim, do jasnej cholery, chodzi? Soczysty fiolet mijanych przez nas lawendowych pól nieco ukoił moje nerwy, a jednak wciąż się bałam. Gdzie tym razem wylądujemy? Kolejna zapuszczona rudera? A może znowu gdzieś się włamiemy? Dlaczego wciąż musimy uciekać? Krajobraz powoli się zmienia, kwiaty zmieniły kolor na jaskrawą żółć. Nagle samochód niespodziewanie hamuje, boleśnie obijam sobie łokieć. Co jest grane? Wtedy dostrzegam żółtą torbę współgrającą z otaczającymi nas kwiatami. Oblewa mnie zimny pot. Wpadam w panikę, widząc mężczyznę, który mierzy do nas z pistoletu. A moich uszu dobiega pytanie wycedzane powoli z jego ust z pewną nutą smutku: Where is Jessica Hyde?
Może kilka słów wyjaśnienia na początek. Jakiś czas temu został mi zaprezentowany serial z gatunku conspiracy thriller o uroczym tytule “Utopia”. Czemu nie? – pomyślałam. Z miejsca się zakochałam, a co więcej: nie spodziewałam się, że to zauroczenie będzie aż tak niezwykłe. To miłość od pierwszego wejrzenia: bardzo silna, której wierna pozostanę na lata. O “Utopii” pisać obszernie po prostu nie wypada, bo każde wypowiedziane słowo może okazać się tak naprawdę krzywdzącym (dla nieobeznanej z treścią osoby) spoilerem. W wielkim, łopatologicznym skrócie: mamy grupkę internetowych znajomych, których łączy uwielbienie do czegoś pomiędzy komiksem a powieścią graficzną (“The Utopia Experiments”). To dziwne dzieło owiane jest tajemnicą ze względu na dosyć upiorną treść i niezbyt kolorową wizję przyszłości. Gdy na jaw wychodzi, że istnieje druga, rozszerzona wersja manuskryptu, nasi bohaterowie robią to, co każdy prawdziwy fan zrobiłby na ich miejscu: postanawiają go odnaleźć. A jednak zaczyna się robić nieco problematycznie, a momentami bardzo nieprzyjemnie i krwawo. Tak więc mamy tutaj aferę na skalę światową, setki trupów, tajemnicze laboratoria, masę naprawdę pokręconych wątków oraz gęsty, niespokojny klimat. Każda postać ma swój charakter, który ewoluuje z odcinka na odcinek. I tak jak w życiu: ludzie niby się nie zmieniają, a jednak… Nie będę zdradzać zbyt wiele. Do tego dochodzi niesamowita oprawa graficzna: jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tak niesamowitych ujęć. Operatorowi kamery powinno się bić pokłony do samej ziemi. Na dobrą sprawę każdy kadr mógłby zastąpić niejeden zawieszony na ścianie obraz. Zabawa kolorami, ich znaczenie, barwne kontrasty… Tego naprawdę nie da się opisać. Obejrzyjcie chociaż jeden odcinek, a zrozumiecie, o co mi chodzi.
Ale ale, przepraszam z góry: to w końcu “Jeszcze tego nie słyszałeś”, a nie “Jeszcze tego nie oglądałeś”… I tutaj docieramy do najważniejszego punktu, największej siły serialu. Do czegoś, bez czego mojej miłości po prostu by nie było. Jak już łatwo możecie się domyślić, mowa o genialnej ścieżce dźwiękowej autorstwa pana o egzotycznie brzmiącym nazwisku: Cristobala Tapii de Veera.
Cristobal urodził się w Chile, a obecnie mieszka i komponuje w Kanadzie. Jest producentem, kompozytorem i multiinstrumentalistą, a za soundtrack do “Utopii” zdobył kilka nagród. Krążą plotki, że jest trochę jak Yeti albo Wielka Stopa: niby istnieje, ale trzeba mieć wielkie szczęście, by móc go spotkać. W rzeczywistości to bardzo zabiegany artysta, który dba o najmniejsze detale swoich kompozycji. Jeżeli miałabym jakkolwiek zaszufladkować gatunki muzyczne, którymi się zajmuje, to… Byłabym w kropce. To najbardziej dziwaczny i pokręcony miks ambientu, eksperymentalnej elektroniki, psychodelicznych dźwięków, pokracznie porozciąganych wokali oraz grozy i horroru, jaki kiedykolwiek w życiu słyszałam. Inaczej: czegoś takiego jeszcze nigdy nie słyszałam! Momentami bajecznie, momentami przeraźliwie: z pewnością oryginalnie. A i te słowa jakoś nie są w stanie opisać tego, co tworzy artysta. Wystarczy przejrzeć jego profil na Soundcloudzie – ten koleś wręcz kipi pomysłami: czerpie z wielu gatunków, wielu artystów, tworzy naprawdę niesamowite utwory. W jego twórczości możemy odnaleźć chilloutowe brzmienia, ambientowe straszydła, noisowe szaleństwa, folklor (w większości to inspiracje rodzimym Chile), instrumenty klasyczne, hardcore’owe dudnienie, a nawet coś, co mogłabym nazwać witch house’em. Przesłuchałam kilka płyt, ale nawet te perełki nie są w stanie przeskoczyć ścieżki dźwiękowej skomponowanej do “Utopii”.
“Utopia” ma dwa sezony, zdjęcia do drugiego zostały zakończone w połowie sierpnia ubiegłego roku. Każdy z nich posiada swój oddzielny soundtrack, które kontrastują – także kolorami okładek. Są różne, ale posiadają także wiele wspólnych cech i traktuję oba jako jedną, nierozerwalną całość. Dlatego też postanowiłam pokrótce opisać Wam każdy z nich z osobna.
UTOPIA – żółty, czyli kolor szaleństwa, zdrady, zazdrości
Użyję dwóch słów: disturbing and confusing. Mamy tutaj wszystko: masę niespokojnych nut, upiornych wokali, dialogów wśród niezidentyfikowanych szumów, melodyjne nuty, minimalistyczne brzmienia. Momentami mamy wrażenie, że słuchamy Massive Attack („Evil Prevails”), Nine Inch Nails rodem z „Ghosts” („Conspiracy Part 1 & Part 2”), Björk („Slivovitz”) czy Jean-Michel Jarre’a („Bekki on pills 2”). Wszystko jest podlane niepokojem i aurą zagubienia. Elektronika sprawia, że naprawdę tracimy poczucie rzeczywistości. Do tego gdy dochodzą do nas przerażające instrumenty szarpane, włosy stają dęba. Na start zostaje nam zaprezentowana jedna z najlepszych kompozycji obu płyt: mowa tu o genialnym „Utopia Overture”, czyli main theme całej serii. W „Meditative Chaos” mamy do czynienia z wokalami, które naprawdę nie dadzą spać człowiekowi po nocach: niby spokojnie, ale jakoś tak… smutno i przerażająco (a do tego te seksualne odgłosy, współgrające z subtelną wiolonczelą). Nie można przejść obojętnie obok takich utworów, jak „Mr Rabbit’s Game/Mr Rabbit It Is”, które są pełne dziwnych dzwonków, dźwięków starych aparatów telefonicznych, a do tego… Naprawdę, bardzo ciężko to opisać. Najmocniejszymi punktami albumu, a z pewnością jednymi z lepszych, są zdecydowanie dwie, bliźniacze kompozycje: „Where Is Jessica Hyde? Part 1/Part 2”, przepełnione uczuciami i niepokojem. Kolor żółty bardzo pasuje do tej niezwykłej kompilacji. Jest w niej wiele szaleństwa, ale jednocześnie wiele bólu, zawiedzionych oczekiwań, smutku, nostalgii i łez.
UTOPIA 2 – zielony, czyli kolor harmonii, wolności, nadziei
Od pierwszych dźwięków drugiego krążka możemy śmiało stwierdzić, że kompilacja uraczy nas nieco inną atmosferą i innym doborem dźwięków. W „Brainwave Playground” dostajemy na dzień dobry śmiech, jakieś radosne tuputupu – ale po chwili artysta pokazuje nam, że wciąż się nami bawi. Już w połowie utworu wiemy, że radość czasem szczera, może być zaskakująco zwodząca. Już sama przeróbka głównego wątku, „Promised Land Utopia”, daje wiele do myślenia. Oczywiście wiele zagrywek znamy już z pierwszej płyty („Bambino Illuminatus”, które później wyraźnie kontrastuje z „Bambino Criminale”), ale nie doświadczymy tutaj powtarzalności – to raczej ukłony w jej kierunku, spoiwo ich obojga. Tak jak na poprzednim krążku przeważały rytmy trip hopowo- ambientowe, tak tutaj dostajemy zdecydowanie więcej psychedelic ambientu: na myśl nasuwa się Shpongle, momentami Infected Mushroom (ale z płyty „Vicious Delicious”), a nawet Crystal Castles („The Monarch’s Pyramid”). Zdecydowanie bardziej hipnotyzuje – może nie w ten sposób, co pierwsza płyta, to trans innego rodzaju. Cristobal serwuje nam takie smaczki, jak zniekształcone dźwięki rodem ze starych konsol („8-Bit Trauma”), szczekające psy, anielskie chorały, organy rodem z niedzielnej mszy („Life Out of Balance”), bardzo dziwną i pulsacyjną perkusję… Instrumentów tutaj zresztą nie brakuje: jest ich o wiele więcej niż na wcześniejszej kompilacji (ach, te pianino w „An Answer”…). „Mind Slitting Lab (Metamorphosis Stage 2)” wyróżnia się pokrętną elektroniką, jakiej nawet na pierwszej płycie nie było, a serce ściska przepiękne „I Feel Separated”. No i tak, niby zielono, harmonijnie: album jest przepełniony nadzieją, ale artysta bardzo lubi ją niszczyć.
Nie jest to muzyka łatwa. Z pewnością trzeba być otwartym muzycznie na to, co przyszykował dla naszych uszu Cristobal Tapia: kawałki są momentami bardzo ciężkie. Trzeba też pamiętać, że to jednak soundtrack, a dobry soundtrack współgra z treścią filmu, nadaje akcji odpowiedni tor, opowiada historię na równi z opowiadaniem fabuły. Wspiera to, co dzieje się na ekranie i dba o odpowiednią atmosferę. Do tej pory za mistrza grania na emocjach (to bardzo ładne stwierdzenie, prawda?) uważałam Trenta Reznora: wystarczy wspomnieć jego genialną ścieżkę dźwiękową do “The Girl with the Dragon Tattoo”. No cóż, Panie Reznor: musi Pan podzielić podium.
Jako że powoli będę kończyć, mam dla Was dwie wiadomości: dobrą i złą. Niestety, w październiku na oficjalnym Twitterze “Utopii” pojawiła się informacja, którą później potwierdził Channel 4: sezon trzeci nie powstanie. Ale nie ma co płakać i się załamywać: wręcz przeciwnie. Za amerykański remake, który powstanie dla kanału HBO, weźmie się nie byle kto, a sam David Fincher. Tego Pana przedstawiać nie trzeba, co więcej: jeżeli zdecydowałby się na zatrudnienie swojego ulubionego twórcy soundtracków, a on połączyłby siły z Cristobalem, to zaowocowałoby to z pewnością najbardziej genialną ścieżką dźwiękową EVER. Wyobrażacie to sobie, Reznor i De Veer? Na samą myśl przechodzą mnie ciarki. Pozostaje cierpliwie czekać i wierzyć.
Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam wspaniale spędzonego czasu z „Utopią”: zarówno z serialem, jak i ścieżką dźwiękową. Gwarantuję Wam, że nigdy nie zapomnicie tego przeżycia: naprawdę warto poświęcić trochę czasu dla obu perełek. Jeśli chodzi o soundtrack: spróbujcie wieczorem, w samotności, położyć się w łóżku i w kompletnej ciemności wysłuchać chociaż kilku utworów. Wracając jeszcze do serialu: jeżeli łyżki kojarzą Wam się z jakimś oklepanym motywem (Matrix) lub też absurdalną farsą (The Room), to tym bardziej polecam Wam obejrzeć perłę, jaką jest “Utopia”. Jedno jest pewne: i muzyka, jak i obrazy, dla których została stworzona, pozostanie Wam na długo w pamięci i popełnicie błąd, przechodząc obok obojętnie. Tak naprawdę jedno jest pewne: jeżeli gdzieś zauważycie jaskrawo żółtą torbę, to lepiej uciekajcie. Gorąco polecam.
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Na tle nudnej orkiestrowej sztampy i ogólnej nudy, jaka panuje w soundtrackach serialowych (i nie tylko) brzmi to świeżo. Soundtrack do Stranner Things również fajnie się wyróżnia (choć już w innym kierunku niż powyżej zaprezentowany).