Łódzka reprezentacja polskiego industrialu powróciła w 2017 roku z czwartym albumem długogrającym w swoim dorobku. Jak tym razem poradziła sobie załoga Wojciecha Króla?
Zespół stresu pourazowego – według nieomylnej cioci Wikipedii – to „zaburzenie psychiczne będące formą reakcji na skrajnie stresujące wydarzenie, które przekracza zdolności danej osoby do radzenia sobie i adaptacji.” Controlled Collapse z pewnością nie ma takich problemów po swojej ostatniej płycie. Wydany w 2013 roku „Babel” stanowił łakomy kąsek dla miłośników dark electro, który nie odstawał niczym od zachodnich produkcji. I tak jak przewidywałem w ostatnim zdaniu jego recenzji, kolejna propozycja zespołu jest jeszcze lepsza.
W ostatnich latach można zauważyć na świecie renesans sceny industrialnej.
Stale umacniają swoją pozycję młodzi gracze – jak 3TEETH – a uznane marki powracają z ciepło przyjmowanymi materiałami. Przykładem tej drugiej kategorii może być Filter i jego „Crazy Eyes”, stanowiący prawdopodobnie najmocniejszy materiał od czasu debiutanckiego „Short Bus”. Po metalowe brzmienia coraz odważniej sięga też Combichrist. Doszło nawet do tego, że na jego ostatnim albumie, „This Is Where Death Begins”, nie ma już w ogóle miejsca dla elektroniki.
Tendencję coraz cięższych albumów kontynuuje i Controlled Collapse, który nigdy nie krył swoich inspiracji działalnością Andy’ego LaPlegui. Już od pierwszych utworów słychać, że grupa nie złagodziła wcale brzmienia – wręcz przeciwnie! Tak mocnego, metalowego numeru jak „Burning the Bridges” łodzianie jeszcze w swoim dorobku nie mieli. Na „Post-Traumatic Stress Disorder” zespół nie boi się odważnych partii gitarowych. Oprócz łojenia znalazło się też miejsce np. dla żywego basu. W electro rock’n’rollowym „Adios” zagrał na nim Wojciech Szczawiński z hardcore’owej formacji Knockdown.
Controlled Collapse nie zdradził swoich ideałów jak Combichrist na ostatnim albumie.
Żeby nie było wątpliwości: „Post-Traumatic Stress Disorder” stawia na szeroką paletę dźwięków, ale nie zapomina wcale o elektronice, która dalej pełni istotną rolę w każdym kawałku. Doskonałym przykładem, gdzie energicznie wspomagają ją żywa gitara i perkusja, jest singlowy „Lust”. Do kompletu dostajemy żywiołowy wokal i według takiego przepisu powstał przebój, który zostaje w głowie od pierwszego odsłuchu. Nawet gdy w drugim singlu, „Unhappy”, do głosu dochodzi więcej gitar, w tle wciąż toczą się industrialne walce i efekty.
Jest więc i mocno rockowo, i tanecznie, lecz Controlled Collapse nadal zdaje egzamin również w bardziej osobistych, wyciszonych momentach. Duża w tym zasługa śpiewu Wojciecha Króla, który wie, kiedy się konkretnie wydrzeć, ale potrafi też wziąć na siebie subtelniejsze partie („Does It Hurt To Be Alone”, „Thoughts & Dreams”). Nie sposób też nie wspomnieć o jednym z najciekawszych momentów płyty, „Lie!”, w którym intrygująca elektronika spotyka się z przetworzonym wokalem. Jeszcze ciekawiej prezentuje się zamykający całość, nieco triphopowy „Loop” z niespodziewanym pianinem.
Cieszy, że Controlled Collapse nie zamyka się w obrębie jednego schematu.
Na „Post-Traumatic Stress Disorder” wciąż poszukuje nowych terytoriów do podbicia i dzięki temu album sam zachęca do wielu odsłuchów. Pozostaje życzyć muzykom dalszych sukcesów również w podbijaniu zachodnich rynków. W Polsce, niestety, takie brzmienia nigdy nie cieszyły się większą popularnością…
Podobało się? Rozważ postawienie mi kawy!
Brak komentarzy